Znani? Nieznani? – Stąd / wywiad z panem Zygmuntem Bojarem
-Od dawna mieszka Pan w Opolu, ale nie zapomina o swoim rodzinnym Podlasiu...
- Przyznam, że wiadomość o chęci przeprowadzenia wywiadu ze mną mile mnie zaskoczyła, poczułem się wyróżniony spośród licznego grona znacznie bardziej znanych osób, absolwentów nieocenionego Gimnazjum w Sterdyni. Odległe to już czasy. Z Seroczyna wyjechałem ponad 60 lat temu, najpierw do Warszawy, a następnie do Opola. Na rodzinne Podlasie często wracałem i wracam z wielkim sentymentem. Tu są moje korzenie i zawsze z każdym pobytem odżywają emocje i wspomnienia z czasów okupacji niemieckiej i niełatwych pierwszych lat powojennvch.
Wspomnienia z lat dziecięcych, czasy „kowbojskie“, kiedy uczestniczyłem w ogólnym wypasaniu bydła i koni w „narcie“, i kiedy odbywały się gry i zabawy na górce „lisiance“ organizowane przez księdza Tadeusza Milika, i przedstawienia, których inicjatorką była Pani Milikowa. To również wyprawy członków Koła Ministrantów, kiedy wyśpiewywaliśmy pieśni partyzanckie, ale też nieudana obrona przed zabraniem przez żołnierza niemieckiego w 1944 r. ukochanego konia, pięknej klaczy. Pierwsze lata powojenne to już wspomnienia ściśle związane ze sterdyńskim Gimnazjum.
Główny jednak powód moich powrotów tutaj to głęboka więź rodzinna, to rodzice kiedy żyli, matka, która nie mogła się pogodzić, że jej syn wyjechał tak daleko, to otwarte serce i bezgraniczna gościnność mojej siostry Czesławy i jej rodziny.
- Niedawno na naszych łamach gościł pan prof. Franciczek Kobryńczuk, którego droga do sukcesów wiodła przez sterdyńskie Gimnazjum Samorządowe. Pan też jest absolwentem tej znamienitej szkoły…
-Uznaję sobie za wielki zaszczyt, że mogłem uczęszczać do niej w latach 1946 – 1950 do czasu jej likwidacji, rok przed maturą. W tych latach Franciszek Kobryńczuk był moim kolegą szkolnym. Pamiętam scenę, kiedy przygrywa na akordeonie, zespół ćwiczy tańce pod bacznym okiem Pani profesor Janiny Tenderendy. Zazdrościłem mu tej gry, gdyż muzyka i śpiew były od zawsze moją namiętnością, niestety nigdy nie urzeczywistnioną. Nie wiedziałem, że miał nade mną przewagę, ucząc się zawodu organisty. Bywało, że wykonywałem partie solowe w zespole klasowym. Najbardziej pamiętnym numerem popisowym naszej grupy tanecznej był słynny taniec górali huculskich „Arkan“, wykonywany w roku
-Po roku 1989 uczniowie tej szkoły spotykają się w Sterdyni, w 2004 roku została wydana książka Teresy Zaniewskiej „Hrabiowski biały dom Gimnazjum w Sterdyni 1942-
-Ta książka to wielkie wydarzenie dla byłej Szkoły i samej Sterdyni. To kopalnia wiedzy. Wszystko, co wiąże się z tą szkołą, było nadzwyczajne. Nie miejsce tu na omawianie jej dziejów, powiem tylko, że dla mnie stworzyła ona historyczną szansę kształcenia, bez zmiany miejsca zamieszkania, co byłoby trudne do udźwignięcia przez moich rodziców. Poziom nauczania był bardzo wysoki. Mimo, że nie byłem prymusem w Sterdyni, zdobyta tu wiedza powodowała, że nie miałem żadnych trudności w nowej szkole. Wiedza z matematyki to zasługa Pana Dyrektora Franciszka Krysiaka. Świetnie wykładał, ale też dużo wymagał. Do dziś pamiętam reprymendy.
Język polski to szczególny temat; tutaj wielkie zasługi miała Pani Profesor Felicja Panak. Wkładała wiele wysiłku wpajając w wychowanków miłość do literatury oraz zasady prawidłowej polszczyzny. Pamiętam, że mój zeszyt z języka polskiego obfitował w kolor czerwony, gdyż Pani Profesor nie ograniczała się do oceny, lecz poprawiala niezdarne zdania.
Mimo upływu lat i dużej odległości odczuwam również więź i potrzebę spotkań. Żałuję bardzo, że nie mogłem uczestniczyć w tych corocznych spotkaniach wigilijnych, na które otrzymywałem zaproszenia od kolegi Henryka Muzylaka. W pamięci pozostaje mi natomiast słynne spotkanie w roku 1992.
-Wiem, że w pana rodzinnej wsi istniały jeszcze przedwojenne tradycje oświatowe, zaangażowanie w życie społeczno – polityczne. Czy to miało wpływ na pana życiową drogę?
- Z opowiadań wiem, że mieszkaniec naszej wsi Józef Milik był posłem do Sejmu II RP, co oczywiście nobilitowało społeczność wiejską. Przed wojną istniała we wsi szkoła powszechna. Na życie kulturalne wpływ miała Straż Pożarna, której orkiestra dęta reprezentowała wieś na uroczystościach państwowych i kościelnych oraz organizowała imprezy kulturalne. Przykład członków rodziny Milików oraz Piekarskich (poseł, dwóch księży, inżynier, oficer Wojska Polskiego) miał wpływ na moją chęć nauki i drogę życiową.
- A osiągnięcia innych osób z Seroczyna, z pańskiego pokolenia i młodszych?
- Wielu osiągnęło sukces. Na przykład z mojego pokolenia Alina i Jadwiga Turosówny, pierwsza - pracownik Banku, druga - pedagog, moi kuzynowie Ludwik Pałczyński – inżynier budownictwa, Antoni Karpiniak – lekarz weterynarii, no i przede wszystkim mój kolega z ławy szkolnej i przyjaciel, niestety nie żyjący już ks. Stanisław Borysiak, wieloletni misjonarz w Brazylii. Z młodszego pokolenia można wymienić ks. Jana Wilka, biskupa w Brazylii, Jadwigę Szymańską – absolwentkę SGGW w Warszawie czy Jerzego Osipiaka – znanego w Opolu przedsiębiorcę. Zastępcą Wójta Gminy Sterdyń jest Pani Urszula Woźniak z Seroczyna.
Nie można pominąć olbrzymiego sukcesu proboszcza ks. kan. Bogusława Bukowickiego i mieszkańców maleńkiej parafii Seroczyn, jakim jest nowy kościół wybudowany obok starego pounickiego. Warto też wspomnieć, że niedawno parafia Seroczyn obchodziła swój jubileusz 400-lecia powstania.
-Jaka była pańska droga do sukcesów zawodowych?
-Moja droga do sukcesów zawodowych, jeśli o takich można mówić, była bardzo długa. Pierwszym życiowym wyborem, przed jakim stanąłem po likwidacji sterdyńskiego Gimnazjum było pytanie, co robić dalej. Nie kontynuowałem nauki w Sokołowie. Ponadto poważnym dylematem był wybór kierunku studiów. Nie będę ukrywał, że zastanawiałem się wówczas nad pójściem do seminarium duchownego w Siedlcach razem z moim kolegą Stanisławem Borysiakiem.
Sprawy jednak szybko potoczyły się inaczej. Widocznie moje powołanie nie było zbyt mocne, bo wyjechałem do Warszawy zachęcony przez kolegów: Witka Główkę z Paderewka i Staszka Lesiuka z Zembrowa. Rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w moim życiu. W wieku 17 lat pracowałem przy budowie dzielnicy Muranów w słynnych trójkach murarskich, jednocześnie uczęszczając do 11 klasy szkoły dla pracujących. Mieszkaliśmy w hotelu robotniczym vis a vis słynnego więzienia „Gęsiówka“. Od 700 rano do 1330 na budowie, a po obiedzie zajęcia do godz. 2100. Po maturze trafiłem na Geodezję i Kartografię Politechniki Warszawskiej. Po uzyskaniu dyplomu inżyniera geodety w wieku 22 lat w 1955 r. otrzymałem nakaz pracy do Opola, gdzie podjąłem pracę w ówczesnej Wojewódzkiej Radzie Narodowej jako stażysta. Nakaz pracy kończył się po 3 latach, moje podanie o zwolnienie zostało załatwione odmownie, no i zostałem.
Po przyjeździe do Opola znalezłem się w innym świecie. Odmienność tych zachodnich krańców Polski potęgowana była tym, że połowa obszaru woj. opolskiego zamieszkiwana była i jest przez – dawniej nazywaną ludność autochtoniczną – a po zmianach ustrojowych przez mniejszość niemiecką.
- Czy w Pana życiu były osoby, którym Pan szczególnie wiele zawdzięcza?
- W dzieciństwie autorytetem był mój dziadek Franciszek Pałka. Później wielkim sentymentem darzyłem mojego stryja Antoniego Bojara, który tworzył rękodzielnicze cuda. Niestety, ku mojej wielkiej rozpaczy, zmarł w młodym wieku. Najwięcej jednak zawdzięczam rodzicom. Matka głęboką religijnością i miłością, a ojciec ciężką pracą stwarzali dla mnie wzorzec moralny, który pomagał mi być człowiekiem w dalszym życiu. Młodość to sterdyńskie Gimnazjum i nieocenione zasługi jego nauczycieli oraz Dyrektora Franciszka Krysiaka, którzy byli wzorcem do naśladowania, i dzięki którym mogły się spełnić moje marzenia o dalszej edukacji.
Czy mógłby Pan przedstawić w kilku zdaniach swoją karierę zawodową?
-Przez 4 lata pracowałem w wykonawstwie, a następnie w administracji, kolejno jako kierownik Oddziału Geodezji w PWRN w Opolu, dyrektor Wojewódzkiego Biura Geodezji i Terenów Rolnych, dyrektor Wydziału Geodezji i Gospodarki Gruntami UW w Opolu i główny geodeta wojewódzki. Na tym stanowisku pracowałem aż do przejścia na emeryturę w 1991 r. Głównym osiągnięciem kierowanego przeze mnie Biura było założenie jednolitej ewidencji gruntów oraz przeprowadzenie, opartej na naukowych podstawach, gleboznawczej klasyfikacji gruntów na terenie województwa. Ewidencja gruntów służy do różnych ważnych celów.
Od 1991 r. zajmuję się rzeczoznawstwem majątkowym. Jestem członkiem Państwowej Komisji Kwalifikacyjnej przeprowadzającej egzaminy dla kandydatów do tego zawodu, w latach 1998 -2001 pełniłem funkcję Wiceprzewodniczącego tej Komisji, zaś w roku 1997 zostałem wybrany na Wiceprezydenta Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych, którą to funkcję pełniłem do 2000 r. Byłem również wieloletnim przewodniczącym Komisji Legislacyjnej oraz członkiem Komisji Standardów Zawodowych działających przy Federacji.
-Czym Pan zajmuje się teraz?
-Długoletnie doświadczenie umożliwia mi prowadzenie działalności szkoleniowej. W minionym okresie, np. dużo czasu poświęciłem problematyce przekształceń własnościowych w spółdzielniach mieszkaniowych. Na ten temat odbyłem wiele szkoleń dla przedstawicieli spółdzielni mieszkaniowych i dla rzeczoznawców majątkowych. Prowadzę wykłady na studiach podyplomowych z zakresu szacowania nieruchomości, ostatnio na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu oraz Akadamii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jestem autorem wielu publikacji i opracowań specjalistycznych, w tym dwóch wydań książki na temat podziałów nieruchomości.
- Czy zawód pozwolił Panu na realizację pasji i zainteresowań?
-Wprawdzie moje zainteresowania były zupełnie inne, ale w wyuczonym zawodzie wiele mnie pasjonuje, szczególnie problemy natury prawnej, które trzeba rozgryzać, które wymagają interpretacji. Trafiają do mnie same trudne sprawy zarówno z zakresu geodezji, jak i wyceny nieruchomości, i to nie tylko z województwa opolskiego. Tak, zawód i wieloletnie doświadczenie pozwoliło mi na realizację pasji i zainteresowań.
Jakie są inne Pana zainteresowania?
- Bieżące życie społeczno-polityczne, literatura faktu, historią, szczególnie najnowsza.
Czy łatwo jest Podlasiakowi mieszkać na Opolszczyźnie?
-Dobre pytanie. Nie miałem i nie mam z tym problemów. Jest to niewątpliwie inny region niż moje rodzinne Podlasie. Tutaj się sprawdza na co dzień wielokulturowość mieszkańców regionu. Od lat mieszkam pod Opolem, gdzie przeważa społeczność należąca do mniejszości niemieckiej. Dawniej w moim zakładzie pracy zgodnie pracowali i miejscowi i ci, którzy na te ziemie przybyli. Odmienności, szczególnie kulturowe, pozostają nadal, ale życie codzienne społeczności regionu toczy się bez zakłóceń.
-Co jeszcze chciałby Pan powiedzieć czytelnikom Wieści Sokołowskich?
-Chciałbym jeszcze raz wyrazić zadowolenie, że mogłem gościć na łamach tego pisma. Czytelnikom życzę, aby ten piękny region stwarzał możliwości rozwoju pod każdym względem, a mieszkańcy mogli realizować na miejscu swoje życiowe plany.
-Tego nam brak. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiala Jadwiga Ostromecka
« wróć | komentarze [2]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Pragnę podziękować Komentatorowi. To jest mój niewybaczalny błąd, nie ma na to usprawiedliwienia. Był to człowiek darzony przeze mnie wielkim szacunkiem, jak też zresztą przez wszystkich ludzi tamtejszej społeczności, postać kryształowa. Jego wielkość i zasługi były tak oczywiste, tak powszechne, że ich podkreślanie wydawało się zbędne, stały się po prostu zwyczajne. Przyczyniała się do tego ponadto Jego skrajna skromność i bezinteresowność, w żaden sposób nie wyróżniał się, starał się być niezauważalny. Oprócz wielu zalet charakteru położył wielkie zasługi w zakresie edukacji (był nauczycielem wszystkich przedmiotów wielu pokoleń miejscowej młodzieży, nie tylko w szkole, ale i na prywatnych tajnych kompletach w okresie wojny). Nikt nie znał Jego Imienia, nie był wymieniany z nazwiska. W powszechnym żargonie był to po prostu „Pan Kierownik”, a czasami zdrobniale „Kierowniczek”. Przy całej tej Jego dobroci i skromności był człowiekiem całkowicie niedocenianym i jak powiedziałem, wręcz niezauważalnym, co niestety ze wstydem przyznaję, stało się też moim udziałem. W moim tekście znalazło się jeszcze jedno pominięcie, mianowicie wymieniając nazwiska moich braci ciotecznych zbliżonych do mnie wiekiem, oprócz nazwisk Ludwika Pałczyńskiego i Antoniego Karpiniaka, pominąłem (to być może chochlik drukarski) nazwisko Jana Pałki, wyższego oficera Wojska Polskiego, z którym byłem bardzo blisko, szczególnie w latach dzieciństwa. Zygmunt Bojar |
2018-12-17 20:51:19 |
Dlaczego zapomnial Pan o bardzo zasluzonym dla tej spolecznosci , cudownym czlowieku Panu Jozefie Turosie ? Wieloletnim kierowniku szkoly w Seroczynie i Lazowie ... |
2014-08-24 22:37:12 |