29
2022
2012-04-20

Znani? Nieznani? – Stąd/ wywiad z Ireną Filipczuk


Irena Filipczuk mieszka w Kupientynie. Urodziła się w 1944 roku w Tchórznicy i do niedawna tam mieszkała. Zawsze znajdowała czas na aktywność na rzecz społeczności lokalnej. Autorka zbiorów wierszy, malarka, ilustratorka zbiorów poezji. Laureatka wielu konkursów poetyckich, odznaczona Medalem Przeglądu Poezji Ludowej i Medalem Pamiątkowym „Pro Masovia”, przyznanym za twórczość ludową i kultywowanie tradycyjnej sztuki kulinarnej. W 2010 bohaterka spotkania z cyklu „Tu pozostać muszę” w Sokołowskim Ośrodku Kultury. Inspiracje do swojej twórczości czerpie z uroków podlaskiej wsi oraz piękna otaczającej przyrody.

- Ostatnio w sokołowskiej Bibliotece Pedagogicznej obejrzałam interesującą wystawę, plon konkursu na ilustrację do pani wierszy ze zbioru „Wakacje z dziadkami”. Kiedy czytelnicy wezmą do ręki ten tomik?

- Konkurs na ilustracje już rozstrzygnięty, tomik przygotowany do druku, ale niestety, są problemy. Liczyliśmy na obiecane wsparcie finansowe, ale teraz instytucje i urzędy wycofują się. Mam jednak nadzieję, że usilne starania pana Zbigniewa Bociana zakończą się sukcesem, a w maju odbędzie się i uroczyste wręczenie nagród ilustratorom, i promocja mojego tomiku. Zależy mi na tym szczególnie ze względu na tych młodych artystów.

- To nie pierwszy przypadek, kiedy na artystycznej drodze Pani życia pojawiają się życzliwi ludzie?

- Artystyczna to za duże słowo, jeśli już, to artystyczna przez bardzo malutkie a. Znam się trochę na poezji i malarstwie i potrafię być krytyczna wobec tego, co tworzę. A ta droga zaczęła się wtedy, kiedy inne drogi się pokończyły, kiedy przestałam zajmować się gospodarstwem, kiedy dzieci wyfrunęły z domu i był czas do wypełnienia. Wracając do pytania. Najwięcej zawdzięczam mojej nauczycielce i sąsiadce pani Jadwidze Pilarskiej. Jak napisałam w wierszu, „To, jaka jestem, to dlatego, że ona była obok mnie”.

Jakie były lata pani młodości?

- Bardzo lubiłam szkołę, dużo czytałam. Zawsze w wakacje przeczytałam wszystkie podręczniki do następnej klasy. Po ukończeniu szkoły podstawowej nie kontynuowałam nauki, chociaż bardzo chciałam. Rodzice otrzymali od dziadków samą ziemię i od podstaw musieli tworzyć gospodarstwo. Budowali dom, budynki gospodarcze, kupowali narzędzia. Sytuację pogarszały też obowiązkowe dostawy, które obciążały rodzinny budżet. Liczył się każdy grosz i każde ręce do pracy. Musiałam rodzicom pomagać. Kiedy mogłam, czytałam książki, nie interesowały mnie koleżanki. Ale cóż, trzeba było brać motykę w rękę i iść w pole. Szłam i ryczałam. Cóż zrobić. Tak trzeba było. Pamiętam kiedyś w Sokołowie, w księgarni, dziewczyna przede mną kupiła duży, gruby zeszyt. Tak bardzo chciałam go mieć.  Kupiłam. Potem usiadłam na ławce i pomyślałam:, „Po co mi on?” Zostawiłam. Może komuś się przydał.

- To taki symbol niespełnionych marzeń. Temat na wiersz.

 Może. Ja możliwości nauki nie miałam. Potem małżeństwo, dzieci, gospodarstwo. Udało mi się skończyć kurs Przysposobienia Rolniczego, sama prowadziłam takie kursy dla pięćdziesięciu uczestników. Ich uczyłam i sama się uczyłam.  Jak mówili później egzaminatorzy, moi kursanci byli bardzo dobrze przygotowani. Jak już się za coś biorę, to się przykładam do tego.

- Wróćmy do Pani działań artystycznych. Czy w rodzinie tylko Pani ma takie talenty?

 

- Sadzę, że w życiu każdego człowieka bardzo ważne są geny. Oczywiście zdolności trzeba rozwijać. W mojej rodzinie, tej bliższej i tej dalszej, są utalentowane artystycznie osoby. Na przykład moje wnuczki pięknie malują. Pamiętam, że tato posiadał zdolność tworzenia rymowanek. Śpiewał je na przykład na weselach. Przypomniałam sobie o tym, kiedy prowadziłam w Tchórznicy zespół teatralny i śpiewaczy i sama tworzyłam teksty. Była to taka poezja użytkowa.

Nasza wieś była inna niż sąsiednie - roztańczona, rozśpiewana. Pani Pilarska prowadziła zespól teatralny dla dorosłych. Nie było rozrywkowego repertuaru, w kraju powstawały tzw. produkcyjniaki związane z systemem. A ludzie na wsi chcieli albo płakać, albo śmiać się, oczekiwali przedstawień, które budzą zdecydowane emocje. Pisałam więc scenariusze. Należałam też do zespołu śpiewaczo – tanecznego prowadzonego przez panią Pilarską.  

 

- Działalność tych zespołów w Tchórznicy była bardzo intensywna, później przestały istnieć.

 

- Pani Pilarska bardzo zaktywizowała społeczność Tchórznicy w dziedzinie kultury. Kiedy przeprowadziła się do Sokołowa, ja przejęłam po niej „pałeczkę”. Już wcześniej szykowała mnie do roli następczyni, wysyłała do Warszawy na różne krótkie kursy. W miarę możliwości działałam.  Z czasem ta działalność zanikła. Stało się to miedzy innymi z powodu moich problemów zdrowotnych. Po wielu latach, kiedy pani Maria Koc zainicjowała w Sokołowie Nadbużańskie Spotkania Folklorystyczne, w Tchórznicy za jej namową znów pojawił się zespół śpiewaczy i teatr obrzędowy. Kierowanie tymi grupami i występy na scenie dawały mi dużo radości i satysfakcji

 

- Kiedy tak słucham pani opowieści, to myślę, że warto byłoby to wszystko utrwalić w jakiejś dłuższej formie. Wracając zaś do pani różnorodnej aktywności… Niejednokrotnie w rozmowach wspomina pani swoją pracę przy przygotowywaniu wesel.

 

 - Tych wesel było około 60. Zawsze byłam ciekawa świata, a wesela stanowiły również odskocznię od codzienności. Stwarzały możliwość poznania ludzi w trudnych sytuacjach, prawdziwej w 100% oceny, a psychologia zawsze mnie interesowała. Jeszcze w młodości przeczytałam Zygmunta Freuda „Wstęp do psychoanalizy” i myślę, że niejednokrotnie z tej wiedzy korzystałam.  Do dziś mam z tamtych lat dobrych znajomych, a nawet przyjaciół.

 

- A pierwsze sukcesy literackie?

 

- Na początku lat osiemdziesiątych zajęłam I miejsce w konkursie ogłoszonym przez Klub „Limes” przy ówczesnej Wyższej Szkole Rolniczo – Pedagogicznej w Siedlcach. Było to dla mnie bardzo ważne, zaczęłam traktować pisanie poważniej, zbierać wiersze. Wysyłałam utwory na inne konkursy i też zdobywałam nagrody i wyróżnienia. Później z sukcesami uczestniczyłam w kolejnych edycjach Nocy Poetów w Jabłonnie Lackiej.

 

- Jest pani członkiem Klubu Literackiego Erato działającego obecnie przy Bibliotece Miejskiej w Sokołowie. W 2001 roku ukazał się tomik – „Pejzaże słów”, w 2006 - „Ślady na wodzie”. Jak do tego doszło?

- Pan Marek Kołodziejski wysłał kilka moich wierszy do pana Franciszka Kobryńczuka, naszego rodaka i uznanego poety. Pan Kobryńczuk, nie znając mnie, przygotował wiersze do druku.  Zbiór „Pejzaże słów” ukazał się głównie dzięki wsparciu Starostwa Powiatowego. Natomiast pieniądze na drugi tomik przekazał Urząd Marszałkowski. Wymieniając osoby, którym wiele zawdzięczam nie mogę zapomnieć o pani Wiesławie Kwiek.

 

- Czy lubi pani imprezy artystyczne, spotkania autorskie?

- Bardzo lubię. Jeśli tylko mogę, uczestniczę.  Często bywam w szkołach i stąd mój pomysł na wydanie zbioru dla młodszych czytelników. Taki właśnie będzie tomik „Wakacje z dziadkami”. Zadowolona jestem z pomysłu pani Renaty Jaroszewskiej, żeby wiersze w nim były ilustrowane rysunkami dzieci. Mamy tylu utalentowanych dzieciaków.

- Gościła też pani na antenie radiowej…

- Tak. Kilka lat temu redaktor Piotr Łoś z Radia dla Ciebie nagrał godzinną audycję na temat Tchórznicy i moich działań, kilka lat temu byłam też gościem Rozmów Niedokończonych w Radiu Maryja.

-

- Co daje pani większa radość, pisanie czy malowanie?

- To się bardziej ceni, co trudniej przychodzi.  Pisanie daje mi więc większą radość.  Tworzenie poezji to coś dziwnego. Otwiera się ciąg myślowy i wtedy piszę. Czasami zaczęty wiersz pozostanie niedokończony. Malować natomiast można zawsze, wystarczy cierpliwość. Ponieważ nie mam właściwie podstaw, maluję na ślepo, ale zawsze coś wychodzi. Mam swój styl i nie chcę go zmieniać. To jest chyba wartość sama w sobie. To, co robię, chyba się podoba, bo znajduję nabywców.

Jednocześnie wiem, że to, co robię, to nie jest wielka sztuka ani literatura, ale, „jak kto może, tak Boga chwali”.

 

 

- Wielu czytelników w pani wierszach „znajduje coś z prawdy własnego serca”. Wiem, że pani wierszami zachwyciła się znana aktorka Teresa Lipowska.

-  Dla mnie cenny jest też wzruszający  list napisany  przez osobę sparaliżowaną, aż z okolic Poznania.  List – podziękowanie za moje wiersze. Nie jest wielka ta moja poezja, ale jeśli dociera do ludzi i daje pozytywne emocje – to pewnie potrzebna.

- Co jest jeszcze dla Pani źródłem satysfakcji?

- Powodów do satysfakcji jest bardzo dużo. Wiele radości dał mi medal na I Targach Pogranicza w Siemiatyczach za stoisko naszej gminy Sabnie. W przygotowanie tego stoiska włożyłam wiele pracy. Było to kilka lat temu, jeszcze za kadencji wójta Piotra Kalinowskiego. Cieszę się też z utrwalenia na piśmie tragicznej historii mieszkańców Stasina z lat wojny. Ta opowieść znajduje się w wydawnictwie Klubu „Erato” i w publikacji SGGW w Warszawie.

- Od niedawna mieszka Pani w Kupientynie. Czy czegoś brakuje po przeprowadzce?

- Właściwie niczego, To, co dla mnie ważne, mam ze sobą. Z koleżankami z Tchórznicy utrzymuję kontakt, tutaj mam nowych przyjaciół. Jak człowiek chce, to zawsze wynajdzie kogoś, z kim może pogadać. Poza tym zawsze mówię: pewien etap życia zamknięty, zaczyna się następny, nie ma co wracać do tego, co było, ważne to co dzisiaj.

- Może dlatego też rozstanie z rodzinną wsią nie było tak dotkliwe, że, jak powiedziała pani kiedyś, ta dawniejsza Tchórznica bardziej podobała się niż obecna?

- Kiedyś człowiek był młody, inne były czasy, warunki, ludzie bliżej siebie, ciągle coś się działo. Teraz ludzie siedzą w domu, patrzą w telewizor i czekają na gotowe. Młodzież też jest w większości inna, nie ma między nimi takiej więzi. Nie idzie ku dobremu, chociaż życie jest niby łatwiejsze.

Pożegnaniem przeszłości była dla mnie impreza sprzed trzech lat. W Tchórznicy wystąpił mój zespół śpiewaczy, „Seniorynki” Danusi Kalinowskiej i sokołowska formacja tańca nowoczesnego Fatum, w której tańczyły utalentowane wnuki mieszkańców Tchórznicy.  Ten nasz koncert był jakby taką sztafetą pokoleń. Wspólne wielopokoleniowe biesiadowanie i tańce po koncercie, w agroturystycznym gospodarstwie Zosi i Witka Kalinowskich, pozostały w mojej pamięci jako podsumowanie mojej działalności w rodzinnej wsi.

 

 

 

 

- Jakie ma Pani plany, marzenia?

 

- Bardzo konkretne. Chciałabym móc jak najszybciej wziąć do ręki tomik poezji „Wakacje z dziadkami”, a w dalszej kolejności doprowadzić do wznowienia zbioru „Ślady na wodzie”, poszerzonego o nowe wiersze.

 

- Życzę więc pani tego. To bardzo ważne, żeby poezja ożyła u  czytelników. Co jeszcze chciałaby pani powiedzieć czytelnikom Wieści Sokołowskich?

 

- Ważne jest mieć zainteresowania, coś na dalszą przyszłość, niekoniecznie związane z zawodem. Kiedy kończy się etap życia zawodowego, człowiek zostaje bezbronny, nie ma czym wypełnić dni. Jeśli zadbamy o to wcześniej, to nasze życie wtedy, kiedy już niewiele możemy zrobić, również da nam wiele radości. Wszystkim czytelnikom dedykuję też mój wiersz z przygotowywanego tomiku.

- Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na promocji nowego zbioru wierszy. Oby jak najszybciej.

Rozmawiała Jadwiga Ostromecka

Ślady przeszłości

Są miejsca w naszej sabniowskiej gminie,

gdzie nam historia zostawiła ślad.

To są kościoły, dworki i cmentarze –

- nieme pamiątki dawno przeszłych lat.

 

Taki pałacyk jest w Kurowicach,

 w Grodzisku – piękny dworek drewniany.

Jest dwór w Wymysłach, i w Kupientynie

który ma mocno zniszczone ściany.

 

Często w tych domach, dziś zaniedbanych

trudno odnaleźć okruchy świetności.

To są siedliska szlacheckich rodów,

do których nikt już nie przyjdzie w gości.

 

Prastare lipy w tych parkach szumią.

Legendy mówią o dawnych dziejach

i o tych ludziach, którzy tu żyli,

o ich marzeniach, planach i nadziejach.

 

Dziś naszych starań tylko potrzeba,

by nie przepadły ślady przeszłości.

Niech piękno naszej małej ojczyzny

w tych starych dworach znów nam zagości.

 

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe