2013-10-29
Znani? Nieznani? - Stąd/wywiad ze Sławomirem Misiakiem
Wywiad ze Sławomirem Misiakiem
- Co zostało panu w pamięci ze szkolnych sokołowskich lat?
- Z tamtych lat pamiętam sprawy i zdarzenia nietypowe oraz te w pewnym sensie „przełomowe”. Myślę tu o sukcesach i porażkach
w nauce, emocjach związanych z niesubordynacją podczas wycieczek szkolnych, czy wagarów i konsekwencje tych zdarzeń. Z perspektywy czasu widać, ze te wydarzenia zawsze czegoś uczyły, były też źródłem dobrej zabawy, a teraz są źródłem miłych wspomnień. Żywe są także wspomnienia z imprez poza szkołą, choćby z okazji całej serii osiemnastych urodzin i oczywiście studniówki, i naturalnie wszystkie dylematy okresu dorastania. Szczególnie z okresu szkoły podstawowej pamiętam problemy z dojazdem do szkoły (wówczas Szkoła Podstawowa nr 3 przy ul. Repkowskiej). Jako że mieszkaliśmy kilka kilometrów od Sokołowa, często zdarzało się iść pieszo, bo siermiężna organizacja transportu i ograniczona ilość autobusów powodowała, iż nie dało się do nich wejść. W okresie liceum można było już korzystać z roweru, co poza zimą problem rozwiązywało.
- Potem nauka w I LO im. Marii Skłodowskiej – Curie, matura w 1994 r. i wybór kierunku studiów. Kto lub co wpłynęło na ten wybór?
- Na wybór studiów w pierwszej kolejności wpłynęły moje humanistyczne zainteresowania. Od czasów szkoły podstawowej interesowała mnie historia, nie tylko w ujęciu zajęć w szkole. Jeszcze wcześniej nie dawałem spokoju jednemu z wujków
i wypytywałem go, kto wygrał jaką wojnę i dlaczego oraz jak nazywają się stolice różnych krajów. Z kolei mieszkająca w Warszawie siostra mojego ojca przy każdej okazji wręczała nam jakieś kolorowe albumy i książki historyczne - w zwykłych księgarniach
w czasie PRL zupełnie niedostępne. Miałem szczęście do nauczycieli historii, ze szczególnym znaczeniem okresu liceum, gdzie uczyła mnie pani Barbara Filipowicz.
Z chęcią czytałem opracowania historyczne spoza kanonu obowiązkowego, interesowały mnie filmy i programy publicystyczne, szczególnie dotyczące II wojny światowej. Z drugiej strony, z braku możliwości podróżowania, wiele czytałem na ten temat. Stąd wzięło się niezłe rozeznanie w dziedzinie geografii politycznej, wojen, konfliktów, mniejszości narodowych
i języków. Sam w miarę możliwości chętnie uczyłem sie języków obcych oferowanych w szkole. Liceum dało mi też umiejętność zwięzłego formułowania myśli, szczególnie w piśmie, co było zasługą naszej wychowawczyni i jednocześnie nauczyciela języka polskiego, pani Anny Żuk. W mojej obecnej pracy ma to zasadnicze znaczenie. Zostało mi także zainteresowanie sportem oraz fotografią. Bardzo dobrze się stało, że natrafiłem na nauczycieli, którzy podtrzymywali moje indywidualne zainteresowania i nie sprowadzali mnie na twardy grunt programu szkolnego. W ostatecznym rozrachunku starczało mi zdolności i zapału, aby względnie dobrze radzić sobie z pozostałymi przedmiotami. Fatycznie jednak o wyborze kierunku studiów zdecydował traf. Dostałem się i na stosunki międzynarodowe, i na socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej świadomie zrezygnowałem z aplikowania na wydział prawa. Miałem zatem możliwość wyboru, albo podjęcie próby studiowania dwóch kierunków. Ostatecznie podjąłem decyzję, iż, będą to tylko stosunki. Później podejmowałem próby studiowania hellenistyki, czy filologii tureckiej, jednak ich nie ukończyłem, choć sporo się nauczyłem. Moja praca magisterska była poświęcona współczesnej Grecji i jej polityce wobec wojen bałkańskich po 1989 r. Jej autorskie napisanie umożliwiło mi 8-miesięczne stypendium rządu greckiego na uniwersytecie Pandio w Atenach.
- Jak to się stało, że znalazł się pan w dyplomacji?
- Ministerstwo Spraw Zagranicznych to mój pierwszy poważny pracodawca. Wcześniej, w trakcie studiów, dorabiałem sobie od czasu do czasu jako statysta w operze, czy też sezonowo zbierając owoce i warzywa w Wielkiej Brytanii oraz pracując na budowach. Praca w MSZ to z jednej strony przypadek, choć z perspektywy czasu wydaje się, że to wybór jednej z kilku możliwości.
W grę wchodziły także ośrodki analiz międzynarodowych i praca dziennikarska. W tym czułem się dobrze. W kwietniu 2000 r., jeszcze będąc w Grecji, dowiedziałem się o przyjęciach na aplikację dyplomatyczno-konsularną i postanowiłem spróbować. Uczyniłem to niemalże z biegu. I udało się. Pod koniec lipca 2000 r. dostałem informację, iż w dniu 2 października mam stawić sie do pracy. W praktyce pierwszy rok to głównie nauka i praktyka w departamentach oraz na placówkach.
- Jakie kraje pan odwiedził przez 13 lat pracy w MSZ?
- Jeszcze w liceum zafascynowały mnie Bałkany, gdzie chętnie jeździłem podczas studiów, kiedy sytuacja tam była, mówiąc oględnie, niestabilna. Kwintesencją tego zainteresowania był ponad czteroletni pobyt w Grecji na placówce dyplomatycznej. Ten kraj, pomimo obecnego głębokiego kryzysu gospodarczego niezmiennie mnie fascynuje i zawsze chętnie będę tam wracał. Niebywała mieszanka świadomości starożytnej wielkości i typowej bałkańskiej mentalności – wybuchowości, egzaltacji sobą, ekspresji i gościnności. Pracowałem także w Republice Czeskiej, Włoszech i Azerbejdżanie. Miałem także okazję wielokrotnie pracować dla organizacji międzynarodowych obserwując wybory m.in. w Bośni i Hercegowinie, Kosowie, Ukrainie i Rosji.
- Trzeba tutaj dodać, że bardzo pomógł pan naszemu zespołowi Pieśni i Tańca Sokołowianie, który w lipcu w 2007 przebywał na występach i wypoczynku w Grecji.
Dla mnie to było naturalne. W sumie to Ambasada zaproponowała ten Zespół do udziału w corocznym festiwalu w Egio na Peloponezie. Niestety, z powodu pożarów wydarzenie to musiało zostać skrócone. Nie mogliśmy pozwolić, aby tak daleka podróż Zespołu trwała tak krótko i zakończyła się niedosytem. Udało się zdobyć środki na krótki pobyt w Atenach, a następnie zainteresować naszym Zespołem organizatorów festiwalu w innej miejscowości.
- Jakie były kolejne etapy pana zawodowej kariery? Co było jej węzłowym momentem?
- Największe znaczenie miał tutaj sam fakt pozytywnego wyniku egzaminu na aplikację dyplomatyczno-konsularną MSZ. Szedłem tam na zasadzie próby, którą należy wykonać, a minęło właśnie 13 lat pracy. Następnie był pierwszy samodzielny etat w Protokole Dyplomatycznym i udział w organizacji oraz przygotowywaniu dużych wydarzeń międzynarodowych. Kolejne lata to, jak już wspomniałem, placówka w Atenach, a następnie w Baku podczas polskiej prezydencji w Radzie UE w 2011 r. To także początek przygody ze sprawami wschodnimi - w zasadzie od 2009 r. zajmuję się dwustronnymi relacjami z Rosją. Satysfakcję materializują kolejne awanse, bo zaczynałem jako III sekretarz a obecnie jestem I Radcą. Najnowszym wyzwaniem jest praca w charakterze konsula w Konsulacie Generalnym RP w Brześciu, którą rozpocząłem z początkiem października br.
- Czym zajmował się pan ostatnio?
- Przez ostatnie trzy lata mieszkałem w Polsce, w Warszawie i zajmowałem sie stosunkami polsko-rosyjskimi w ich bilateralnym wymiarze. Temat bardzo ciekawy, bo dotyczy ważnego sąsiada Polski, z którym mieliśmy trudną historię i z którym uczymy sie układania na nowo relacji. Również okres, w którym przyszło mi wykonywać tę pracę nie był pozbawiony wydarzeń tragicznych, jak choćby katastrofa z 10 kwietnia 2010 r pod Smoleńskiem.
- Czy nie żałuje pan, że wybrał taką drogę zawodową?
- Naturalnie, że nie żałuję. Praca, choć gorsze momenty też bywają, daje mi satysfakcję i pozwala godnie żyć. Jest bardzo ciekawa
i niezwykle rozwija, w zasadzie nie znosi stagnacji. Jej złą stronę stanowi fakt, iż podczas pobytu za granicą trochę umyka mi polska rzeczywistość, bo dynamika rozwoju w ostatnich 20. latach jest niebywała i niektórymi zmianami przychodzi się cieszyć z opóźnieniem.
- Czy nie chciałby pan na stałe mieszkać za granicą?
- Emigracji nigdy nie rozważałem, choć, jak wcześniej mówiłem, od zawsze świat w swojej różnorodności fascynował mnie. Myślę, że dlatego mam umiejętność dosyć bezbolesnej i szybkiej adaptacji w nowych warunkach. Za granicą trudna jest rutyna, którą łatwiej znosi się w kraju, gdzie mieszka rodzina i znajomi. W warunkach dyplomacji trudność mogą stanowić przede wszystkim ludzie, z którymi się pracuje, bo z natury rzeczy, poza placówkami w Brukseli i Nowym Jorku, to zwykle mały, lub bardzo mały zespół ludzi, którzy na siebie są skazani na co dzień. Naturalnie współpracownicy w określonych warunkach mogą też stanowić o atrakcyjności danego miejsca.
- Jakie ma pan zainteresowania, pasje?
- Moją najnowszą pasją jest rodzina. Żona i dwie małe córeczki – w ostatnim czasie ta pasja konsumuje mi większość czasu poza pracą. Trochę zaniedbałem swoje poprzednie hobby jak piłka nożna, wycieczki górskie i spontaniczne podróże, ale mam przeświadczenie, iż wkrótce część z nich będę mógł podjąć na nowo wraz z najbliższymi.
- Czy podtrzymuje pan w jakiś sposób związki z Podlasiem?
- W okolicach Sokołowa mieszka moja najbliższa rodzina, nie ma zatem mowy o zerwaniu związków. Utrzymuje także w miarę regularny kontakt z kilkorgiem znajomych, którzy pozostali w Sokołowie. Nie da się zapomnieć o niemal dwudziestu latach życia.
W moim przypadku to wciąż więcej niż połowa i to ta, powiedziałbym bardzo dynamiczna połowa, związana z dorastaniem, uczniem się samodzielności i podejmowaniem ważnych decyzji.
- Czy chciałby pan coś powiedzieć czytelnikom Wieści Sokołowskich?
- Przesyłam pozdrowienia i zawsze ze specjalnym sentymentem podchodzę do osób z moich stron spotkanych gdzieś tam w świecie.
- Dziękuję za rozmowę i życzę samych dobrych doświadczeń na placówce w Brześciu.
ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA
« wróć | komentarze [0]