29
2022
2013-08-30

Znani? Nieznani? - Stąd/c.d. wywiadu z panią Janiną Tenderendą


 - Wiem, że po latach społeczność rozwiązanego Samorządowego Gimnazjum spotykała się wielokrotnie.
- Tak. Po przełomowym dla Polski roku 1989 spotykaliśmy się regularnie, zwykle dwa razy do roku: w czerwcu w Sterdyni, w Warszawie na SGGW-u po Nowym Roku. Sterdyńskie spotkania kończyły się u mnie, w przydomowym ogrodzie, a pamiątką po nich jest pięknie kwitnący na wiosnę kwiat magnolii. Przyjeżdżało po kilkadziesiąt osób. Pamiętam, przygotowywałam piwo jałowcowe i słynne sterdyńskie ciastka francuskie. Wiele by mówić o tamtych latach… Od kilku lat nie spotykamy się. Z nauczycieli zostałam sama, uczniowie też odchodzą. 
- Czy poza krzakiem magnolii zostało coś trwałego po tych spotkaniach?
- W kościele w Sterdyni ufundowaliśmy tablicę pamiątkową ku czci dyrektora Franciszka Krysiaka. Wydawaliśmy też gazetę „Sterdyniak”. Pisywałam do niej regularnie wspomnienia z lat minionych. To było dla mnie kolejne doświadczenie – dziennikarskie.
- Wróćmy do roku 1950. Z jednej strony tragedia – przestaje istnieć ta wspaniałe gimnazjum, z drugiej strony radość, bo urodziła pani syna. Z pracą zawodową rozstała się pani na kilka lat?
- Tak, ale kiedy moje dzieci, Ryszard, Barbara i Andrzej podrosły, postanowiłam złożyć podanie do inspektoratu. Odpowiedzi nie otrzymałam żadnej, chociaż tuż po rozwiązaniu gimnazjum namawiano mnie do pracy w sterdyńskiej szkole podstawowej. Ten brak odpowiedzi na moje podania był cokolwiek dziwny. W międzyczasie władze sterdyńskie zaproponowały mi pracę z młodzieżą w świetlicy gromadzkiej. Młodzież od razu się znalazła. Oni mieli do wyboru w wolnym czasie albo gospodę, albo świetlicę. Prowadziłam świetlicę w tym trudnym politycznie czasie kilka lat, pracowałam od godziny 16 do wieczora. Prądu nie było, więc przy lampach naftowych. Materiały repertuarowe otrzymywałam z Ministerstwa Kultury. Młodzież chętnie się uczyła i ja też miałam wiele radości z tej pracy. Były tańce, prace plastyczne, przedstawienia teatralne, recytacje. W roku 1955, na stulecie urodzin Adama Mickiewicza, przygotowaliśmy inscenizację „Dziadów cz. II” i recytacje ballad poety. W pamięci został epizod związany z próbą generalną: najpierw piękna recytacja „Świtezianki” przez Kazię z ulicy Wiśniowej, potem zgasiliśmy światło, cisza, nastrój, zapalone świece, młodzież w uszytych z worków kostiumach przypominających habity. Kiedy Piotrek Mosiej z Lebiedzi, trzymając w ręku duży drewniany krzyż, swym pięknym barytonem zaczął słowami „a kysz, a kysz”, uchyliły się drzwi, a w ciemnym korytarzu ukazał się ktoś nieznajomy. Piotrek zakończył swą kwestię… „czy widzisz Święty Krzyż?”. Zza drzwi usłyszałam komentarz: „Co ona tam wyprawia?!” Nazajutrz wójt powiedział nam, że nieznajomym był sekretarz partii z powiatu, który po wyjaśnieniach stwierdził, że to, co usłyszał, nawet mu się podobało. Nasza świetlica odnosiła sukcesy ogólnopolskie. Pamiętam, w konkursie w teatrze „Roma” zdobyliśmy drugie miejsce, a w nagrodę radio. Młodzież kochała te zajęcia, pamiętam, czasami odprowadzali mnie do domu o dziesiątej wieczorem. 
- Po kilku latach podjęła pani pracę w szkole?
- Kiedyś Michał Woźniak z Sokołowa, zaprzyjaźniony z nami społecznik i harcerz, dowiedział się, że nie mogę dostać się do pracy w szkole. Był on zdaje się sekretarzem partii, ale nie przestał być porządnym człowiekiem, polskim harcerzem pełnym honoru do końca życia. Tacy ludzie gdzieś poginęli... Dzięki jego interwencji w 1958 roku rozpoczęłam pracę w Szkole Podstawowej w Sterdyni. Wcześniej w każde wakacje uczestniczyłam w kursach dokształcających, organizowanych przez Ministerstwo Kultury lub Ministerstwo Oświaty i zdobyłam dyplom Nauczyciela Średnich Szkół Ogólnokształcących i Zakładów Kształcenia Nauczycieli. Natomiast w 1963 roku obroniłam pracę magisterską na AWF w Warszawie. 
 
- O sukcesach w pracy zawodowej świadczą chociażby pani odznaczenia i nagrody: Zasłużonego Działacza Kultury, nagroda Ministra Oświaty i Wychowania, Złoty Krzyż Zasługi, Złota Odznaka ZNP (za tajne nauczanie), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Medal Komisji Edukacji Narodowej. W czasach PRL-u takie odznaczenia u osoby nie należącej do PZPR były rzadkością.
 - Niektóre obrazy tkwią we mnie ze szczegółami. Nie zapisałam się do partii, bo widziałam ze jej członkowie robią to dla korzyści. Pamiętam loterię fantową w Sterdyni, kiedy ktoś z organizatorów, członek partii, los wygrywający nagrodę główną schował do kieszeni. Tą nagrodą był wielki piękny indyk w klatce. Z łódzkich przedwojennych czasów pamiętałam loterie, z których dochody były przeznaczane na jakiś pożyteczny cel. Wtedy nauczyciele organizatorzy dawali najlepsze fanty, a tutaj organizatorzy takie zabierali. Partia, w której byli tacy, to nie dla mnie. Podobnych przykładów z lat powojennych mogłabym przytoczyć dużo. Dodam jeszcze, że wszystko jednak zależy od struktury człowieka, nie przynależności partyjnej. 
- Wiem, że miłe wspomnienia o pani jako wyjątkowej nauczycielce zachowali uczniowie sterdyńskiej podstawówki. Proszę o wspomnienia i refleksje z tamtych lat.
- Długo by można opowiadać. Kilka faktów. Znalazłam w szkolnych magazynach narty biegowe (jeszcze chyba sprzed wojny) i zrobiliśmy z nich użytek. Urządziliśmy na boisku lodowisko z prawdziwego zdarzenia, co dla ówczesnych uczniów było czymś wspaniałym. Doprowadziłam do uruchomienia pryszniców zamontowanych przy sali gimnastycznej. W szkole wprowadziłam nowatorskie jak na tamte czasy ćwiczenia korekcyjne dla dzieci z wadami postawy. Najpierw były zajęcia tylko w Sterdyni. Przy kwalifikowaniu na te zajęcia dzieci z całego powiatu współpracowałam z dr. Trzaskowskim. Wolną salę do ćwiczeń przydzielono nam w budynku komendy milicji w Sokołowie, ponieważ wszystkie sale w miejskich szkołach były wtedy zajęte. W Sokołowie pracowałam dwa razy w tygodniu po 5 godzin. I tak to trwało pewnie ze dwa lata. 
- Z Sokołowem była pani związana jeszcze w inny sposób. Myślę tu o zajęciach tanecznych.
- Rzeczywiście. Pod koniec lat siedemdziesiątych prowadziłam je w domu kultury. Po tragicznej śmierci mojego męża w 1979 roku zrezygnowałam z tej pracy, ale młodzieży i rodzicom bardzo zależało na tych zajęciach. Zgodziłam się ponownie je prowadzić. Rodzice dzieci z własnej inicjatywy kolejno przywozili mnie po próbach własnymi pojazdami do Sterdyni. To wszystko pomogło mi przetrwać ten straszny cios.
- Wróćmy do pracy w szkole.
- W Sterdyni na prośbę kierownika szkoły uczyłam też języka polskiego, co robiłam z ogromną przyjemnością i radością, bo widziałam ze uczniowie też to lubią. Do dziś pamiętam przebieg wielu lekcji. Początki były trudne – rozpoczęłam od wielkiej wojny z błędami ortograficznymi. Mogłam sobie na to pozwolić, bo uczyłam polskiego tylko w jednej klasie. Ta wojna była często wygrana. Teraz, zamiast walczyć z błędami, uczniowie często starają się o orzeczenia o dysortografii. Przygotowywałam też występy taneczne. Ze sterdyńską szkołą mam kontakty do dziś, uczestniczę w różnych uroczystościach. W 2006 roku, kiedy gimnazjum w Sterdyni nadawano imię H. Sienkiewicza, zdołałam zaprosić z prelekcją panią Barbarę Wachowicz, znajomą z Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Warszawie. 
- Wiem, że jeszcze wcześniej pani zasługą było urządzenie w szkole Izby Pamięci.
- Uważam to za swoje duże osiągnięcie. Izba powstała w 1976 roku w związku z nadaniem szkole imienia Anieli Krzywoń. Byłam wtedy wicedyrektorem (d.s. wychowania). Patrona zaproponowano nam odgórnie. Takie były czasy. A. Krzywoń to „Platerówka” z powstałej w Sielcach nad Oką I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, córka legionisty i syberyjskiego zesłańca. Wykonałam olbrzymią pracę, żeby zdobyć materiały o patronce. Opracowywałam też kronikę przedwojennej szkoły sterdyńskiej. Zgromadziłam różne eksponaty. Wielką pomoc w urządzeniu Izby Pamięci im. Anieli Krzywoń uzyskałam od wielu sterdyniaków, rodziców moich uczniów, od przedstawicieli lokalnej władzy, od dobrze wtedy prosperującej spółdzielni produkcyjnej w Sterdyni, od GS-u. Cała społeczność sprawdziła się w tym działaniu. Nawet ci, którzy nigdy nie zrobili nic za darmo, pomagali gratisowo. To był nasz wspólny sukces.
Wiele eksponatów z tej szkolnej Izby Pamięci znajduje się teraz w GOKiS w Sterdyni. Uroczyście otwarto ją przy mojej obecności kilka lat temu. Przeniesiono ją do GOKiS wtedy, kiedy ja przez półtora roku przebywałam u krewnych w USA. Za szczególnie cenny eksponat w tej Izbie uważam liczący ponad sto lat egzemplarz książki „Hygiena dla ludu” dr. Sebastiana Rosickiego (zmarł w 1877 r., pochowany w Sterdyni). Książkę, z osobistą dedykacją, dostałam od prof. Macieja Demela z AWF, autora między innymi monografii o kolejnych lekarzach sterdyńskiego szpitala, założonego przez Ludwika Górskiego w XIX wieku. Dr Rosicki był pierwszym lekarzem w tym szpitalu, a podręcznik o higienie wydał na własny koszt.
Dodam, że prof. Demela poznałam dzięki Staszce Moliere, mojej koleżance ze studiów sprzed II wojny, profesor AWF. Okazuje się, że w życiu nic nie jest dziełem przypadku. Fragmenty monografii prof. Demela o dynastii sterdyńskich lekarzy z XIX wieku i pocz. XX dzięki mnie były drukowane we wspominanej już tutaj gazecie „Sterdyniak”.
 
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści

ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe