2015-03-26
Znani? Nieznani?- Stąd/ wywiad z Wiesławą Jagodą Marcjaniuk
Wiesława Jagoda Marcjaniuk mieszka w Sabniach. Z nitki potrafi wyczarowywać cuda, ale szczególnie słynne są jej koronki. Naszym czytelnikom opowiedziała nie tylko o swojej pasji.
- Pani ojciec, wyjątkowy stolarz i wynalazca Mieczysław Mazurczak z Niecieczy był jednym z pierwszych bohaterów mojego cyklu wywiadów. Wiele talentów rękodzielniczych ma też pani siostra Elżbieta Pietrzykowska z Niecieczy oraz jej córki. Pochodzi więc pani z bardzo utalentowanej rodziny…
- Rzeczywiście zamiłowanie do wszelkiego rękodzieła zaczerpnęłam z domu. Moi rodzice to osoby niezwykle utalentowane i pracowite. Niewiele niestety nauczyłam się od mamy, która zmarła, gdy miałam zaledwie 9 lat. Mama wprowadziła mnie i moje siostry w tajniki haftu krzyżykowego. Była wspaniałą gospodynią i niezwykle wszechstronnie utalentowaną osobą. Pamiętam z rodzinnego domu piękne obrusy, pościel z haftami „richelieu”, chusteczki pięknie obrabiane szydełkiem, bieżniki, serwetki. Doskonale gotowała, sporządzała mnóstwo przetworów… Dużo by mówić. Od taty nauczyłyśmy się najwięcej… Pamiętam na przykład wełniane rękawiczki, które nauczył mnie dziergać drewnianą kulką, wcześniej własnoręcznie wystruganą z kawałka drewna. Niesamowicie cierpliwy, zgodnie ze swoim powiedzeniem „powoli i z zakładem, ale się zrobi” dotąd próbował, aż się nauczył sam, a potem nas. Po wielu latach zamiłowanie do rękodzieła przejęła też moja córka.
- Rękodziełem zajmuje się więc pani od bardzo dawna?
- Właściwie nie. Po wyjściu za mąż było więcej obowiązków, ale i wtedy lubiłam wykonywać różne sweterki, czapeczki, itp., tym bardziej, że w czasach dzieciństwa moich córek w sklepach odzieżowych nie można było niczego kupić. Pamiętam, miałam nawet maszynę dziewiarską i bardzo lubiłam na niej pracować. Koronkarstwo pochłonęło mnie znacznie później. Dziergałam na początku do szuflady. Szydełkowe serwety, obrusy, bieżniki po raz pierwszy ujrzały światło dzienne ponad dziesięć lat temu w czasie Gminnego Święta Ziemniaka, corocznej inicjatywy ówczesnego wójta gminy Sabnie Piotra Kalinowskiego. Święto, które stało się naszą lokalną tradycją, było zawsze okazją do spotkania się, wymiany doświadczeń, zaprezentowania przez twórczynie z gminy swojego dorobku rękodzielniczego i innych umiejętności. Potem też zapraszano twórców z innych gmin. Nagrody były symboliczne, na sponsorów - lokalnych przedsiębiorców z powiatu zawsze można było liczyć. Przyjeżdżali też goście, pamiętali o terminie. Potem dzwonili, pytali, żałowali, że impreza już się nie odbywa. Zdjęcia z Gminnego Święta Ziemniaka, utrwalające początki mojej pracy jako koronkarki są dla mnie teraz bardzo ważne. Miło też wspominam organizowane przez panią Wiesławę Kwiek Powiatowe Spotkania z Poezją i Proza Podlasia, które w 2006 roku odbyły się w szkole
w Sabniach. Wiele osób wtedy zobaczyło, ze gmina Sabnie może szczycić się liczną grupą twórców i rękodzielników.
- Potem poszło już „z górki” - targi i imprezy wystawiennicze, artykuły w prasie, w przewodnikach…
- To prawda. Na przykład w „Przewodniku subiektywnym” Marii Barbasiewicz z Mazowieckiego Centrum Kultury w Warszawie, książce wydanej w 2008 roku w serii „Tradycja Mazowsza” - powiat sokołowski. Są tam informacje nie tylko o mojej pracy, ale też o osiągnięciach innych twórców, mistrzyń kuchni regionalnej i innych kultywujących dawne tradycje. Podziękowań i dyplomów za udział w imprezach nazbierałam już całą teczkę.
W trakcie niektórych targów są konkursy. Komisja ocenia estetykę stoiska, to, jak się reaguje na klienta, czy się rozmawia, jak różnorodny jest towar, dokładność wykonania, ceny czy wiarygodność cen. Wyróżnienia w takich konkursach są szczególnie cenne.
- Gdzie pani prezentowała swoje rękodzieło?
- Miałam stoiska wystawiennicze na dożynkach, festynach, imprezie „Lato w Sabniach”. Cenię też sobie majowe Dni Siedlec i wrześniowe Dni z Doradztwem Rolniczym w Siedlcach, targi organizowane w Warszawie przez Mazowiecki Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Wielokrotnie uczestniczyłam w letniej imprezie „Wrota Podlasia” w gospodarstwie agroturystycznym Małgorzaty i Tadeusza Dąbrowskich w Hołowienkach, w majowych Nadbużańskich Spotkaniach Folklorystycznych, jarmarkach wielkanocnych i bożonarodzeniowych w Sokołowie.
- Mogłam obejrzeć te cudeńka, które wychodzą spod pani ręki. Są bardzo różnorodne...
- Zgadza się. Poza serwetkami, obrusami, bieżnikami, firanami i firaneczkami, sweterkami, skarpetkami, różnymi zdobniczymi elementami wykonuję coś wyjątkowego - koronkowe „ubranka” do butelek. Cieszą się dużym wzięciem, nawet za granicą, podobnie wielkanocne kurki, złożone aż z trzynastu elementów. Ostatnio wiele osób nabywa też włóczkowe, ekologiczne maskotki. Coraz częściej rodzice rozumieją, że plastikowe zabawki nie zawsze są najlepsze dla ich pociech. Lalki - przytulanki można prać i służą wiele lat. Po co zaśmiecać świat plastikiem?! Ostatnio hitem wśród moich wyrobów stały się włóczkowe angry birdsy. Wielokrotnie zdarzało się na targach, że zachwycone nimi dzieci zamiast przeznaczyć kieszonkowe na lody czy chipsy, kupowały właśnie je. Z kolei rodzice wolą tradycyjne włóczkowe misie, zające, biedronki i.t.p.
- Skąd czerpie pani pomysły?
- Najczęściej „z głowy”. Podpatruję też inne twórczynie, bo szkoda czasu żeby wymyślać to, co już jest. Czasami rządzi przypadek. Przykład? Szkoła w Niecieczy w ubiegłym roku zaprosiła mnie na festyn z okazji Dnia Dziecka. Miałam przygotować barwne kolorowe stoisko rękodzieła. Zastanowiłam się – przecież moje koronki są albo białe, albo ecru. Wymyśliłam więc te kolorowe włóczkowe maskotki. Teraz dają mi dużo satysfakcji.
Wykorzystuję też Internet. Stamtąd można czerpać podstawy. Tak było z koronką brugijską, którą kilka lat temu zainteresowała się najpierw moja córka. Nawet kiedyś na ważnych targach dostała drugą nagrodę za ten rzadko dziś wykonywany typ koronki. W Brugii, belgijskim mieście o wyjątkowo bogatej, prawie tysiącletniej historii tradycje koronkarskie są wciąż żywe. W Polsce mało jest tej koronki, zwykle tylko wstawki. Na targach rzadko zdarza się, żeby na przykład cały bieżnik był wykonany w tej technice. W przypadku koronki brugijskiej najtrudniejsze są łączenia, a wyrób składa się z różnych elementów. Jego wykonanie jest pracochłonne, wymaga myślenia, ale warto napracować się dla końcowego efektu. Zawsze mam dużo zamówień na tego typu wyroby.
- Wykonywanie których wyrobów szydełkowych daje pani największą radość?
- „Ubranek” do butelek koronką brugijską. Może dlatego, że to mój autorski pomysł. Podziwia je coraz więcej osób.
- Ma pani wielu klientów. Czy trafiają się wśród nich znawcy i miłośnicy rękodzieła, czy raczej przypadkowe osoby, szukające prezentów dla swoich bliskich?
- Klienci są różni. Zdarzają się bardzo wymagający, ale im trudniejsze zamówienie, tym dla mnie większa satysfakcja. Często mam też do czynienia z prawdziwymi koneserami, przy tym niejednokrotnie osobami na wysokich stanowiskach, które na przykład pamiętają, że w ich domu kiedyś koronkarstwem z zamiłowaniem zajmowała się mama lub babcia. Takie osoby kochają to piękno umiejscowione w polskiej tradycji, doceniają moją pracę, zachwycają się, kupują wytwory mojej pracy na prezenty. Chce się wtedy pracować. Niektórzy przychodzą tylko po to, żeby, jak mówią, nacieszyć oczy pięknem. Pamięć jest ulotna, dopiero na kiermaszu, po spojrzeniu na te koronki powracają obrazy z domu rodzinnego, wspomnienie mamy, babci. Inni przychodzą, żeby podpatrzyć, chwycić pomysł, przerobić po swojemu. Cenię na równi wszystkich, i tych kupujących, i tych, którzy oglądają. Przyznam jednak, że nie wszyscy rozumieją, że można kochać to, co się robi, że rękodzieło może być prawdziwą pasją i przynosić wielką satysfakcję. Każdy ma wybór – można leżeć na kanapie, można szydełkować. Wszystko dla ludzi.
- Rękodzielnicy, mistrzynie kuchni regionalnej przyczyniają się do promocji regionu i jego kulturowego dziedzictwa. Jest to bardzo ważne. Poza tym jest jeszcze coś niezwykle istotnego - w obecnych czasach, kiedy coraz mniej rodzin wiejskich z powodu braku opłacalności zajmuje się produkcją rolną i panuje ogromne bezrobocie, takie niekonwencjonalne źródła dochodów mogą wzbogacić domowy budżet. Coraz częściej mówi się o tym, że niezbędne są działania na rzecz rozwoju funkcji pozarolniczych gospodarstw. Myślę, że aktywność samorządu lokalnego, organizacji pozarządowych i całych wspólnot wiejskich może wspomóc rozwój przedsiębiorczości na wsi. W tym kontekście interesuje mnie, czy tacy twórcy jak pani mają wystarczające wsparcie?
- Na pewno mam wsparcie ze strony rodziny oraz bliskiej nieco starszej koleżanki, mistrzyni kuchni, której tort czekoladowy nie ma sobie równych. Przyznam, że kiedyś było większe wsparcie ze strony urzędów i instytucji. Mówiłam już o dawnych Gminnych Świętach Ziemniaka. Gromadziły one wiele osób, obecnie „w branży” zostali najwytrwalsi. Miło wspominam współpracę z panią Danutą Stpiczyńską, która kiedyś opiekowała się nami z ramienia Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. Ze strony WODR-u możemy liczyć na współpracę, chociaż teraz jej zakres jest zdecydowanie mniejszy. Być może i oni maja ograniczone środki i możliwości. Przydałaby się nam twórcom, większa reklama, chociażby informacje na stronie gminy. W tych czasach to bardzo potrzebne, a nie wymaga wielkich technologii. Na targach i różnych tego typu imprezach wielokrotnie mówi się o ważności kulturowego dziedzictwa wsi dla rozwoju lokalnego, o tym, że każde miejsce opowiada swoją historię. Wprawdzie nie wszystkie polskie wsie są bogato wyposażone w zachowane świadectwa życia i pracy poprzednich pokoleń, ale w każdej wsi można je odnaleźć. Twórcom zawsze przydałaby się większa promocja. Jednak nie chcę narzekać, wszystko ma swoje dobre strony, uczy kreatywności, radzenia sobie. Przypomina mi się w tym momencie taka sytuacja zaobserwowana w telewizji, kiedy niewidomy chłopiec po pożarze budynku szkoły w Laskach stwierdził: „narzekanie nic nie daje tylko odbiera siły, więc bierzmy się do roboty”.
- Zgadza się. Warto zadbać o to dziedzictwo, wypromować, odpowiednio „opakować” i uczynić z niego „produkt” o rynkowej wartości. Taki „produkt” zawsze podnosi atrakcyjność wsi. A trzeba powiedzieć, ze gmina Sabnie jest zagłębiem twórców.
- To prawda. Nie brakuje mistrzyń kuchni regionalnej, innych twórców i osób, które tak jak ja przed laty, na przykład dziergają „do szuflady”. Warto rozwijać własne pasje i nie zrażać się niepowodzeniami. Coś, co dla nas jest zwyczajne, n. p, wełniane kapcie, dla kogoś może być bardzo cenne. Obdarowujemy rodzinę, znajomych własnoręcznie wykonanymi prezentami. Samodzielnie wykonane podarunki są znacznie tańsze od prezentów zakupionych w sklepie. Tworzymy też dla samej przyjemności tworzenia. Poza tym doskonalimy własne umiejętności, nawet jeśli gotujemy chociażby dla rodziny.
- Pani pasja jest bardzo czasochłonna. Czy starcza czasu na inne zainteresowania?
- Staram się dobrze organizować swój dzień i wykorzystywać czas maksymalnie. Nauczyłam się podzielności uwagi, liczę oczka, słupki, w międzyczasie mogę nauczyć się wiersza. Zachwycona jestem poezją Twardowskiego. Ważny jest dla mnie sport. Jeśli się mocno chce i ćwiczy systematycznie, wiele można osiągnąć. Kiedyś, pamiętam, na 40. urodziny stanęłam na głowie. Dosłownie. Gromadzę myśli, zapiski, cytaty, lubię je przesyłać bliskim, znajomym, rodzinie. Komuś przesyłam cytat i okazuje się, że dana osoba interpretuje go inaczej niż ja. Fajnie podyskutować o tym. Lubię rozrywki umysłowe, układanie krzyżówek, czytanie książek na temat pracy ludzkiego umysłu. Zawsze można znaleźć wolną chwilę, na przykład w czasie podróży lub w niedzielę, Inną moją pasją jest wymyślanie i przygotowywanie różnych potraw. Nawet otrzymywałam nagrody za niektóre dania, chociażby z ziemniaka czy kopytka z kaszy jaglanej.
- Wiem też, że swego czasu z powodzeniem pani startowała w konkursach dotyczących przedsiębiorczości, wiedzy o gospodarstwie domowym, bezpieczeństwa pracy w gospodarstwie rolnym. Jest pani osobą o wielu pasjach…
- Zawsze warto brać udział w konkursach, sprawdzać swoja wiedzę, rozwijać się w różnych dziedzinach. Nie bójmy się. Często jest tak, że ci, którym się nic nie chce, są najsurowszymi krytykami. Zawsze może się zdarzyć, że zostaniemy zauważeni…
- Co ciekawego powie pani naszym czytelnikom w podsumowaniu naszej rozmowy?
- Myślę, że dobrym podsumowaniem będzie powiedzenie Solona: „Bezczynność nie daje odpoczynku”. Naprawdę warto wykorzystywać każdą chwile, ćwiczyć spostrzegawczość. Wszelkie prace ręczne temu doskonale służą. Nasz mózg wtedy też się ćwiczy i rozwija, a wiedza jest łatwiej przyswajana. Trzeba chcieć. Umysł jest taki obszerny… im częściej się z niego korzysta, tym więcej go wykorzystujemy. Dlatego szkoda, że obecnie dzieci chyba częściej niż kredki mają w ręku myszkę komputera. I jeszcze coś ważnego, czego nauczył mnie mój ojciec – dobro przekazane innym zawsze wraca.
- Czego pani życzyć. Pewnie wielu zadowolonych klientów i …?
- Życzliwych ludzi, czego też życzę wszystkim czytelnikom.
- Tego więc życzę pani i ja. I serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Jadwiga Ostromecka
« wróć | komentarze [1]