29
2022
2013-03-18

Znani? Nieznani? - Stąd/ wywiad z Romanem Brochockim


- Wrósł pan w sokołowski pejzaż, szczególnie dzięki artystycznym pasjom, ale przecież nie jest pan sokołowianinem z urodzenia?
- To prawda. Urodziłem się w 1940 r. w Rudniku na Sanem, gdzie mieszkali moi rodzice. Zaraz po wojnie, w 1945 r. przyjechaliśmy w rodzinne strony moich dziadków Jaroszów, czyli do Sawic. Tutaj, w ogromnej ciasnocie i biedzie mieszkaliśmy w domu dziadków kilka miesięcy. Przeprowadziliśmy się do Gródka nad Bugiem, gdzie mama dostała posadę kierowniczki miejscowej szkoły. Ojciec był z zawodu konstruktorem silników samolotowych. W Gródku żyliśmy biednie, było nas 5 dzieci, a praktycznie pracowała tylko mama. Mama urodziła się w Warszawie, jej ojciec był tam stolarzem. Przed II wojną w Wirowie ukończyła Seminarium Nauczycielskie, potem wyjechała na kresy jako guwernantka i tam wyszła za mąż za mojego ojca.

- A teraz pana najmłodszy brat wrócił do korzeni i w Gródku otworzył hotel, ale to temat na oddzielny artykuł. Wiem, że pamięć o przeszłości rodu jest w pana rodzinie bardzo ważna.
- Mój ojciec, Józef Adam Napoleon Brochocki, napisał książkę o historii rodu Brochockich herbu Prawdzic. Wydanie tej książki poprzedziły kwerendy w bibliotekach Warszawy i Krakowa oraz wieloletnia praca. Ojciec znał języki i wiedział, jak szukać. Powstało wyjątkowe dzieło, z którego my jako rodzina jesteśmy bardzo dumni. Jest tu pięknie opracowane drzewo genealogiczne sięgające aż do średniowiecza, odpisy bardzo cennych dokumentów i inne ciekawe informacje. Książka jest tak zredagowana, że następne pokolenia będą mogły ją uzupełniać.

- Wróćmy do początków. 
- W Jabłonnie w 1954 roku ukończyłem szkołę podstawową. Później w Ministerstwie Kultury i Sztuki zdawałem egzamin, gdzie powiedziano, że mam ogromny talent i skierowano do szkoły muzycznej. Pół roku uczyłem się w Warszawie, lecz z powodu choroby polecono mi przerwanie nauki. Po pewnym czasie w Sokołowie pani Michalina Górska, dobra lekarka, stwierdziła, że jestem zdrów. Chciałem wrócić do szkoły, niestety, nie było już dla mnie miejsca. Były dla bogatych dzieci - działaczy partyjnych, dyrektorów. Bez zaliczeniowych egzaminów dostałem jednak świadectwo ukończenia pierwszej klasy. Zostałem w Gródku, stracony czas. Instrumentu nie miałem, nie mogłem grać, trochę pomagałem mamie przy domu.

- Gra pan jednak na wielu instrumentach. Czy tę umiejętność wyniósł pan z domu?
- Moja mama grała na skrzypcach. Pisała też wiersze, które pieczołowicie przechowujemy. One są bardzo osobiste, opisują jej życie. Wysoko oceniała je jej bliska znajoma Janina Porazińska, znana pisarka. Piękne, głębokie utwory. Natomiast mój ojciec napisał ogromną liczbę wierszy satyrycznych i aforyzmów. Ja najpierw grałem na harmonijce ustnej, potem na mandolinie. Gram też na bałałajce, trąbce, gitarze, akordeonie, instrumentach klawiszowych, kontrabasie i na ligawkach. Brałem udział w „ligawkowych graniach” w różnych miejscowościach i zdobywałem wyróżnienia, a ostatnio w Łochowie komisja przyznała mi pierwsze miejsce.

- Jednym słowem człowiek-orkiestra. A pisarski dorobek rodziców warto by było upowszechnić. Może za pośrednictwem Klubu Literackiego Erato albo Towarzystwa Miłośników Ziemi Sokołowskiej, w którym pan też chyba działa? Wróćmy jednak do pana losów. Ktoś kiedyś powiedział, że jest pan takim wędrownym ptakiem…
- To prawda. Moja najstarsza siostra Teresa, bardzo uzdolniona, wstąpiła do zakonu Franciszkanek Rodziny Maryi. Znalazła się na zachodzie Polski. Ja też tam wyjechałem i dzięki niej w Międzyrzeczu Wielkopolskim kilka miesięcy uczyłem się u kościelnego organisty. Mieszkałem przy rodzinie z dziesięciorgiem dzieci, moim obowiązkiem była pomoc – całą sobotę prasowałem. Przez rok pracowałem też u ogrodnika, a kiedy skończyłem 18 lat, zatrudniłem się w Szpitalu Psychiatrycznym Międzyrzecz – Obrzyce jako salowy. Bywało tak, że w nocy pilnowałem stu chorych na wielkiej sali, w dzień szedłem grać do kościoła. Trwało to ponad rok. Jest taki film „Lot nad kukułczym gniazdem”. W tym moim szpitalu było tak jak w filmie – ciężko, niebezpiecznie i strasznie. Wtedy jeszcze nie było takich leków jak obecnie, leczono elektrowstrząsami. Nade mną czuwały siostry zakonne, uczyły oszczędnego życia, pomagały, pokazały jak iść przez życie. Musiałem żyć pod ich dyktando, ale dla młodego człowieka to było potrzebne. W Międzyrzeczu grałem jeszcze
w orkiestrze dętej.

- No i „wyszedł pan na ludzi”. Zapewne już wtedy pomagał pan mamie?
- O tak. Jak na Boże Narodzenie zajechałem do Gródka z wieloma paczkami – prezentami, to w pierwszej chwili mama zrozpaczona myślała, że mnie wyrzucili i wracam do domu.
Z Międzyrzecza trafiłem do wojska w Warszawie, jednostka WSW. Dopiero tam zaczęło się moje pisanie.  Piosenki i wiersze satyryczne tworzyłem dla kabaretu „Łysa trójka”. Dwóch (w tym ja) grało na gitarach, jeden na marakasach, śpiewaliśmy, wygłaszaliśmy żartobliwe teksty. Występowaliśmy w różnych jednostkach dla żołnierzy, ale czasami na przepustce dawaliśmy „koncerty” wprost na ulicy, w mundurach. Kiedyś na Dworcu Głównym nazbieraliśmy całą czapkę pieniędzy. Wiele wspomnień ma też nasza trójka z wyjazdu do Gródka na Wielkanoc w 1962 roku. Pamiętam, że w trakcie kilkunastogodzinnej przepustki graliśmy w Jabłonnie w knajpie, potem na chrzcinach w Niemirkach, następnie na weselu i zabawie w Gródku, gdzie najpierw swoim umundurowaniem wzbudziliśmy panikę wśród obecnych tam na przepustkach innych żołnierzy. WSW było wtedy postrachem. Grali wtedy Ziuńki zza Buga, ale wystąpiliśmy i my, w najmodniejszym wtedy repertuarze. Oj, było wesoło.
W wojskowym archiwum zostały wszystkie moje teksty. Dla siebie nie mam nic z tamtych lat. Tuż po wojsku przyjechaliśmy we trzech w moje rodzinne strony, żeby trochę zarobić, występując w okolicznych miejscowościach.

- No cóż, telewizorów nie było, radio tylko czasami, młodych dużo, wszyscy spragnieni rozrywki…
- To prawda, wszędzie sale były pełne. Prezentowaliśmy taką wiązankę; najwięcej polskich przebojów, trochę zagranicznych i teksty bardzo popularnego wtedy satyryka Mariana Załuckiego. Wróciłem do Gródka. Była połowa lat sześćdziesiątych. Udało mi się dostać pracę na umowę-zlecenie u Wacława Kruszewskiego, ówczesnego dyrektora Powiatowego Ośrodka Kultury. W Jabłonnie i Gródku prowadziłem dwa zespoły muzyczne, które działały pod szyldem Ośrodka w Sokołowie. Uczyłem młodych grania na różnych instrumentach. Wesołe to były czasy, do dziś pamiętam niektóre moje satyryczne piosenki. I znów nastąpiła zmiana w moim życiu. Moja siostra Teresa znalazła mi stałą pracę w Wieleniu nad Notecią, w Domu Opieki Społecznej, w którym przebywało pięciuset pensjonariuszy. W Wieleniu, jako instruktor kulturalno-oświatowy, przepracowałem dziesięć lat. Zostawiłem tam szmat swojej roboty. Pamiętam, że układałem teksty i melodie piosenek wyśmiewających niedociągnięcia ówczesnych władz. Miałem swój zespół wokalny, prowadziłem chór, odnosiliśmy sukcesy. W eliminacjach wojewódzkich konkursu piosenki radzieckiej zajęliśmy drugie miejsce. W Wieleniu założyłem rodzinę. Tam też skończyłem wreszcie szkołę średnią i uzyskałem maturę.

- Jednak ostatecznie wrócił pan na Podlasie?
- Co roku jeździłem na urlop do Gródka. Spotykałem się z Wackiem Kruszewskim. Na całe województwo słynne były wtedy Kupalnocki i inne imprezy w Gródku. Przyjeżdżali znani artyści. Wacek namawiał mnie, żeby wrócić. i pracować w sokołowskiej kulturze. Obiecywał dwa razy większe pobory i mieszkanie. To mnie skusiło. Jednak przez rok nie udało się załatwić mieszkania i po rocznej pracy tutaj postanowiłem wracać do Wielenia. Zmieniłem decyzję po powiatowych dożynkach w Sokołowie. Zajmowałem się na nich nagłośnieniem, zagrałem hejnał na trąbce. Moja praca tak przypadła do gustu partyjnym oficjelom z Sokołowa, że dostałem mieszkanie. A ja byłem bezpartyjny, chociaż już
w wojsku próbowano mnie zapisać do PZPR. W Sokołowie zamieszkaliśmy z żoną na stałe. Z czasem z dwupokojowego mieszkania na Zorach przeprowadziliśmy się do własnego nowego domu.
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści

ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe