2013-10-19
Znani? Nieznani?- Stąd/ wywiad z panem Andrzejem Brochockim
- Rozmawiamy w Ośrodku Gródek nad Bugiem. Przy różnych okazjach podkreśla pan swoje związki z tym miejscem. Dlaczego Gródek jest dla pana ważny?
- Zacznę od początku. Jest rok 1946, moi rodzice osiedlają się w Gródku nad Bugiem. Wówczas były tutaj różne strefy wpływów, mimo zakończonej wojny brakowało spokoju. Partyzantka akowska, ale też osoby, które podszywały się pod partyzantkę, siły zwalczające tzw. żołnierzy wyklętych. Moi rodzice przeprowadzili się tutaj z Rudnika nad Sanem, mama rozpoczęła pracę jako nauczycielka - było wakujące miejsce - poprzedni nauczyciel, Klimczuk, został zabity. W 1950 roku przyszedłem na świat jako piąte, najmłodsze dziecko. Powiem tak: tutaj dla mnie wszystko się zaczęło – tu się urodziłem, tutaj chrzest, Pierwsza Komunia, bierzmowanie. Mieszkaliśmy w starym budynku szkoły, który rozebrano dopiero w latach 90. Tutaj szczury chodziły nam po nosach. Warunki bardzo prymitywne, łatwo nie było. Mama utrzymywała nas z nauczycielskiej pensji, tata chorował. Starsze rodzeństwo wyfrunęło wcześniej, ja jako ostatni – z walizeczką, błogosławieństwem i krzyżykiem świętym na drogę. Zatoczyłem swój krąg „burzliwego” życia i na stare lata tu wróciłem.
- W miejscu, gdzie stał budynek szkoły, blisko kościoła i ośrodka, od niedawna znów jest dom…
- Dom, a raczej domek letniskowy, gdzie są trzy małe segmenty po jednym dla każdego z rodzeństwa. Mamy możliwość spotykania się z rodzeństwem i ich rodzinami niezależnie od terminu.
- Ten dom to symboliczne miejsce dla całej rodziny. Upamiętnił pan też swoich rodziców jako wydawca książek ich autorstwa.
- Niedawno udało mi się wydać w małym nakładzie, dla rodziny, piękne wiersze mojej mamy, osoby niezwykle utalentowanej i wrażliwej. Wcześniej wydałem dzieło życia mojego ojca, drzewo genealogiczne rodu Brochockich herbu Prawdzic, owoc wieloletniej pracy i kwerendy w bibliotekach Warszawy i Krakowa. Kolejne pokolenia mojego rodu mogą uzupełniać książkę o nowe informacje. Dodam też, że mój ojciec jest autorem ogromnej liczby aforyzmów, sonetów i powiedzonek. Może kiedyś przyjdzie taki czas, że ujrzą światło dzienne.
- Cofnijmy się w czasie. Dokąd w 1964 roku pan „zafrunął”?
- W wieku 14 lat wylądowałem w Siedlcach. Miałem być nauczycielem, tak jak mama. Złożyłem już dokumenty do siedleckiego Liceum Pedagogicznego. Na przełomie lat 50/60 elektryfikowano Gródek - podglądałem tych, którzy to robili. Spodobało mi się to. Mając lat naście naprawiałem ludziom instalacje elektryczne bądź je uzupełniałem nowymi punktami odbioru. Dlatego też wycofałem dokumenty i dosłownie kilka dni przed egzaminami przeniosłem je do Technikum Elektrycznego i to był dobry wybór. Akurat niedawno odbył się zjazd absolwentów tej szkoły, drugi pod moją wodzą, a piąty ze mną jako współorganizatorem. Byłem jednym z pomysłodawców pierwszego zjazdu i współorganizuję kolejne. Wracając zaś do młodzieńczych lat to pamiętam, że już w pierwszej klasie technikum zapisałem się do orkiestry dętej. Nasza rodzina była trochę utalentowana muzycznie.
- Dodam, że pana brat Roman to przecież członek kapeli Zespołu Pieśni i Tańca Sokołowianie, znany od lat sokołowski muzyk, multiinstrumentalista.
- To prawda - całe swe życie śpiewa, gra, pisze teksty, muzykę. Ja zaś w trzeciej klasie technikum zmontowałem z kolegami zespolik muzyczny. Graliśmy na dancingach, weselach, zabawach - to w znacznym stopniu odciążało mamę – jak trzeba było coś kupić, to już za własne pieniądze. Nie stać było mojej mamy, aby mnie dalej kształcić, więc po skończeniu technikum znów wziąłem sprawy w swoje ręce. Po krótkim epizodzie pracy biurowej poszedłem w ślady brata Eustachego, który miał zakład radiowo-telewizyjny. Ja natomiast naprawiałem pralki automatyczne, lodówki, sprzęt AGD i to był również dobry wybór. W pierwszym okresie - 3 lata pracowałem w Sokołowie, w zakładzie ELDOM przy ulicy Wolności. Później przeniosłem się z rodziną do Siedlec i tam założyłem swój zakład prywatny. Zawsze byłem ciekawy świata, chciałem zobaczyć, co dzieje się na Zachodzie. Pamiętam, że pierwszy raz wyjechałem maluchem wspólnie z ojcem Andrzejem Madejem, OMI /Oblat Maryi Niepokalanej/, który jechał na Kongres Powołaniowy - do Aix-en-Provense we Francji – blisko Marsylii. A ja, mając kilka dni wolnego wybrałem się na pielgrzymkę autostopem do Lourdes. A więc przemierzyłem całą Francję autostopem. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Taizé [wioska we Francji, siedziba ekumenicznej Wspólnoty Taizé, założonej w 1940 przez młodego protestanta ze Szwajcarii Rogera Schutza. Taizé jest celem licznych pielgrzymek, zwłaszcza młodzieży chrześcijańskiej]. Byliśmy również w Calsbergu w RFN, gdzie poznałem założyciela ruchu oazowego Ks. Franciszka Blachnickiego. W Kolonii udało mi się znaleźć pracę w zawodzie. To dało mi finansowe możliwości dalszego działania. Były to lata 80-te ubiegłego wieku, a wtedy, ze względu na różnice w kursie walutowym dzień dobrej pracy tam miał wartość kilku miesięcy pracy tutaj.
- To prawda. W nowej sytuacji społeczno - gospodarczej założył pan w Siedlcach firmę NEPTUN zajmującą się handlem artykułami gospodarstwa domowego. O NEPTUNIE było głośno, ale firma jest w likwidacji?
- Już jest zlikwidowana. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Była to bardzo dobrze prosperująca sp. z o.o. Jednak nie załamaliśmy się - działamy w tej samej branży pod inną banderą. Nie zajmujemy się detalem, – lecz handlem. W różnych branżach. I nie tylko w relacjach międzynarodowych. Detal zepsuły firmy z Zachodu. Porównuję to zawsze do akwenu, do którego wpuszczono rekiny i szczupaki. Kwestia czasu, kiedy płotki przestaną istnieć. W ten sposób załatwiono polski handel.
- Porozmawiajmy o tym, co jest dla pana największym źródłem radości, czyli o pięknie odnowionym Ośrodku w Gródku. Zapewne ci, którzy tu byli, zgodnie stwierdziliby, że Gródek to wspaniałe miejsce. Kiedy zaczęła się ta kolejna przygoda pana życia?
- Zacząłem w 2008 roku. Dwa lata upłynęły na porządkowaniu terenu – były tutaj domki prywatne na dzierżawionym gruncie. Na piśmie zwróciłem się do konserwatora zabytków, aby mi dał wytyczne, jakimi kryteriami mam się kierować, ażeby przywrócić, odtworzyć świetność tego miejsca. Wytyczne, które otrzymałem, bardzo mi pomogły w dalszym działaniu. Żaden z budynków na terenie ośrodka nie jest zabytkowy, ale miejsce jest zabytkowe z racji tego, że tutaj w dawnych czasach był gród, w okresie późniejszym Dwór. O grodzie, niestety, przykro mi o tym mówić, nie wszyscy pamiętają, chociaż gołą ręką można dotknąć śladów historii, śladów minionych wieków. Paradoksalnie po czasach dworskich nie tak odległych w czasie, niewiele zostało. Moim zdaniem nie powinno się dopuszczać do dewastacji tego, co zostało. Podczas komasacji gruntów w Gródku dokonano podziału po grani wałów obronnych i wały te zostały rozgrabione już prawie w całości. Ubolewam nad tym. Powinno to być i faktycznie jest pod opieką Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Baszta obronna, Łysa Góra – to są świadectwa minionej epoki. Powinno się to wyeksponować, udostępnić mieszkańcom i turystom.
- Czy ma pan utrudnienia w realizacji swoich planów?
- Miejscowi przyjęli mnie, jak sądzę, życzliwie, jednak nie zdążyłem nauczyć się tutejszej mentalności przed wyruszeniem w świat, a po powrocie staram się zrozumieć i jej nauczyć. Jest też tutaj góra pamiątkowa, która, według legendy, była usypana, aby wyprosić łaskę ustąpienia zarazy przywleczonej przez wojska rosyjskie. Na tej górze niegdyś stał krzyż. Mam nadzieję, że kiedyś ponownie zaistnieje w tym samym miejscu.
W latach 80-tych ubiegłego stulecia robiono tu komasację gruntów. Najwyraźniej geodecie przesunęło się coś na mapie, wszystko jest teraz bardzo pogmatwane. Utrudnień do realizacji moich planów, tworzenia nowej świetności tego miejsca nie brakuje. Robię wszystko z dużą dozą wyrzeczenia się, oszczędnie. Cieszę się z tego, co dotychczas udało mi się dokonać.
Marzy mi się, ażeby tutaj powołać Stowarzyszenie Miłośników Gródka. Mielibyśmy wówczas większe szanse oddziaływania na decydentów. Wówczas można byłoby ich zaprosić do współpracy, ażeby niektóre pozostałości - świadectwa historii, ocalić od zapomnienia. Na Podlasiu też mamy się czym pochwalić. Można coś pokazać namacalnie. Np. Łysa Góra, wały obronne, fosa, na razie zarośnięta i niedostępna. Kiedyś biegały tu dzieci, pasły się zwierzęta. Teraz to zarasta, nic się tu nie dzieje. Można byłoby te perełki wyeksponować, zabezpieczyć, barierkami, wykonać ścieżki spacerowe.
- Gdzie stał dwór?
- Tutaj, gdzie stoi budynek hotelowo-restauracyjny. Rozebrano go przed wojną. Pamiętam czworaki, stajnie, budynki folwarczne. Po drugiej stronie jaru była cylindryczna budowla – lodownia, w której przechowywano lód na potrzeby mleczarni. Za czasów folwarcznych wytwarzano też tutaj kafle, funkcjonował pływający młyn, pamiętam z lat dziecinnych prom na Bugu, służący do przepraw furmanek i nie tylko.
- Jakie atrakcje czekają teraz na gości?
- Goście mogą uczestniczyć w spływach kajakowych, kuligach, przejażdżkach bryczkami, ·proponujemy też rejsy łodziami motorowymi po Bugu. Na terenie ośrodka jest też rosyjska bania. Zapraszamy również miłośników wędkarstwa. Ośrodek jest przyjazny każdemu. Można wejść na ten teren, nawet, jeśli nie jest się gościem obiektu. Dzieci mogą się pobawić, mamy dla nich różne atrakcje: batuty, ping pong, bilard, piłkarzyki, cymbergaj, piłkę siatkową, paintboll. Wszyscy mogą z tego korzystać, nie chcemy się zamykać. Niech ten teren służy ludziom.
Goście są zawsze zauroczeni tym miejscem. Po wycięciu krzaków wyłonił się wspaniały widok na rzekę Bug, więc nawet zwykły spacer może być czymś wyjątkowym. Poza przebudowanym budynkiem hotelu z przeszkloną salą z widokiem na Bug, jest tutaj karczma zaaranżowana w stylu ludowym, domki letniskowe z klimatyzacją i węzłami sanitarnymi, miejsce na ognisko, grill z możliwością wędzenia ryb. Mamy najlepszą kuchnie w regionie. Organizujemy przyjęcia okolicznościowe, weselne, imprezy eventowe, szkolenia i konferencje, plenery, warsztaty tematyczne, zielone szkoły itd. Nasz Ośrodek funkcjonuje przez cały rok. Organizujemy wczasy wypoczynkowe latem i zimą. W naszym Ośrodku gościmy artystów, dla których tutejsze walory krajobrazowe stają się natchnieniem do ich pracy twórczej.
- Nie narzeka pan na brak gości?
- Przyjeżdżają z różnych stron – mieliśmy gości z Międzyzdrojów, Śląska, Warszawy, Krakowa, Łodzi, Kielc. Oczywiście, mogłoby być ich więcej. Coraz częściej organizujemy też różne imprezy okolicznościowe. Turnieje szachowe - brydżowe. To miejsce jest magnesem na przykład dla młodych par, tym bardziej, że po sąsiedzku jest piękny zabytkowy kościółek.
- Mieszkał pan w Siedlcach wiele lat. Poza aktywnością zawodową działał pan na różnych innych polach. Wiem, że ważne dla pana jest zaangażowanie w życie religijne.
- Wędrowałem kilka razy w Pieszej Pielgrzymce Podlaskiej do Częstochowy. Byłem w Rzymie na konsekracji ks. bpa Henryka Tomasika, również ks. bpa Zbigniewa Piernikowskiego, beatyfikacji Papieża Jana Pawła II, wybieram się na kanonizację Błogosławionego Jana Pawła II - Papieża. 20 lat śpiewałem w chórze katedralnym w Siedlcach pod batutą św. p. ks. Hoffmana. Później założyliśmy chór w parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Prowadził ten chór pan Hołownia, dyrektor siedleckiej Szkoły Muzycznej. Odnosiliśmy sukcesy, nawet zdobyliśmy I miejsce na Diecezjalnym Przeglądzie Chórów. Niestety, z powodu problemów z gardłem już tam nie śpiewam. Byłem też w Taize, osobiście poznałem charyzmatycznego ś.p. brata Rogera, założyciela ekumenicznej wspólnoty, a wspomniany Ojciec Andrzej OMI, z którym go odwiedziliśmy, obecnie odpowiada za Kościół Katolicki w Turkmenistanie, wśród muzułmanów.
- Znalazł pan też czas na działalność polityczną…
- Krótki epizod. W latach 90-tych z ramienia AWS- u byłem radnym pierwszej kadencji Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Trafiłem tam po śmierci radnego Henryka Guta - na jego miejsce. W ostatnich wyborach startowałem do sejmu z listy ugrupowania Marka Jurka. Nie liczyłem na wygraną, chciałem pomóc Markowi Jurkowi w przetrwaniu na scenie politycznej, bo jest to bardzo szlachetny człowiek - patriota, szkoda, że nie uczestniczy czynnie w życiu politycznym.
- Jakie ma pan marzenia i plany?
- Moje obecne marzenie? Chciałbym, aby Gródek wrócił do świetności, aby mogły odbywać się tutaj cykliczne wydarzenia kulturalne, aby cały powiat i kraj mógł korzystać z tego miejsca.
- Dobry początek został zrobiony 1 września, kiedy tutaj przy okazji pleneru malarskiego w Gródku wystąpił kwartet Tomasza Radziwonowicza.
- Marzy mi się też zrobienie amfiteatru z estradą na tle rzeki, basenu na górze, kortu tenisowego, poszerzenie bazy noclegowej, wykonanie parku linowego i wielu innych atrakcji, niekolidujących ze wszechobecną ciszą i spokojem oraz czystym, zdrowym powietrzem. Na marginesie dodam, że ponoć badania przeprowadzane w swoim czasie wykazały obecność jodu nad Bugiem poczynając od Mielnika. Stąd być może walorami tymi zainteresowała się wdowa po Józefie Piłsudskim, bo to tutaj w Gródku w okresie międzywojennym organizowała letni odpoczynek dla ubogiej młodzieży i dzieci z Warszawy.
Czy można powiedzieć, ze zrealizował pan swoje marzenia?
- Kiedyś miałem marzenie – zwiedzać świat i to marzenie udało mi się spełnić. Zwiedziłem cały świat, wszystkie kontynenty. Widziałem biedę, przepych i bogactwo. Byłem na olimpiadzie w Sydney. Zdobyłem patent płetwonurka oceanicznego na morzu koralowym. Byłem w Ameryce Północnej i Południowej, Azji w Afryce, w Chinach, w Australii. Zjeździłem całą Europę. Turystycznie i handlowo. Marzyłem w dzieciństwie, żeby mieć skuter – teraz mógłbym to marzenie zrealizować, ale już mi przeszło. Zbudowanie domu też było moim marzeniem i zrealizowałem je. Pani sobie wyobrazi, że miałem być księdzem. Byłem ministrantem i jako ministranci dokazywaliśmy w różny sposób. Grałem boogie-woogie na fisharmonii. Po wizytacji Ks. bpa w Parafii powiedziałem mamie, że nie będę księdzem, lecz biskupem - uśmiała się. Mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem spełnionym. Mam trójkę dorosłych, wspaniałych, kochających dzieci - dwóch synów i córkę. Doczekałem się 6 wnucząt. Może w chwili obecnej nie wszystko odtwarzałbym tak samo, ale na pewno bym się z tą samą kobietą ożenił. Żona jest już na emeryturze. W Gródku bywa w miarę możliwości i mnie tutaj wspiera. W ostatnim czasie odszedł na zawsze Jej ojciec, a mój teść.
- Co jeszcze uważa pan za swój sukces?
- Rodzinę stawiam na pierwszym miejscu. Ośrodek właściwie należy do moich dzieci, a ja jestem tylko prokurentem uprawnionym przez nie do zarządzania.
- Dodam, że jest pan prezesem Klubu Szachowego „Skoczek” w Siedlcach i organizatorem wielu szachowych zawodów. O pana sukcesach i otwarciu na wiele różnych przedsięwzięć świadczą różne wyróżnienia, w tym chociażby statuetka Aleksandrii, prestiżowej nagrody przyznawanej przez Prezydenta Miasta Siedlce za wybitne osiągnięcia dla rozwoju i promocji miasta. W którym roku pan ja otrzymał?
- W 1998 roku. „Aleksandria” to nagroda ufundowana po raz pierwszy w 1996 roku. Jest nagrodą honorową, nosi historyczną nazwę przypominającą XVIII-wieczny rozkwit Siedlec pod rządami księżnej Aleksandry z Czartoryskich Ogińskiej. Od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego otrzymałem Srebrny Krzyż Zasługi. Posiadam jeszcze inne odznaczenia, wyróżnienia, dyplomy, podziękowania, ale co tam - nie wypada się za dużo chwalić.
- Kończąc, życzę panu nieustającego zapału i realizacji ambitnych planów oraz tego, żeby jak najwięcej gości przyjeżdżało do Gródka. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Jadwiga Ostromecka
« wróć | komentarze [2]