Znani? Nieznani? - Stąd/ Wywiad z Markiem Zarębskim
- Zakochałem się i przyjechałem tutaj w 1998 roku. Pochodzę z Grodziska Mazowieckiego, a więc z drugiej strony Warszawy.
- Czym zajmował się pan w poprzednim miejscu zamieszkania?
- Z wykształcenia jestem ogrodnikiem, ukończyłem warszawskie Technikum Terenów Zielonych, a w Grodzisku prowadziłem duże szklarniowe gospodarstwo ogrodnicze, dobrze prosperujące do transformacji ekonomicznej w 1989 roku. Później okazało się, że taniej jest sprowadzić przysłowiową sałatę z Holandii, niż ją w Polsce wyprodukować. Gospodarstwo ogrodnicze zlikwidowałem. Miałem wtedy duże problemy, co ze sobą zrobić zawodowo, tym bardziej, że zdrowie ograniczało mój wybór. Społecznie pracowałem cały czas, między innymi działałem aktywnie w Polskim Związku Ogrodników, byłem wiceprzewodniczącym Rady Miasta w Grodzisku Maz. Kiedy przestałem zajmować się ogrodnictwem, przez jakiś czas zaangażowałem się w działalność networkową, czyli w marketing sieciowy - pracowałem w firmie Amway. Odniosłem duży sukces, byłem dystrybutorem bezpośrednim, wyjeżdżałem na wycieczki zagraniczne, zwiedziłem kawałek świata. Zbudowałem swoją dużą organizację, ale to też po pewnym czasie z racji dużych zmian ekonomicznych w kraju przestało funkcjonować tak jak wcześniej. Tak się złożyło, że właśnie w tym czasie przyjechałem do Sokołowa.
- Zjawił się pan w nowym środowisku i…
- Zjawiłem się w nowym środowisku jako nieznana osoba i wtedy był problem, co ze sobą zrobić. Lubię wyzwania i szukałem czegoś. Ponieważ miałem lewicowe poglądy, zgłosiłem się do biura ówczesnego senatora Andrzeja Anulewicza, przedstawiłem się, powiedziałem, że chcę coś robić. Pracowałem trochę w tym biurze senatorskim, ale nie dawało mi to satysfakcji - takie tylko bycie, a nie działanie twórcze. W styczniu 2007 roku zadzwoniła do mnie pani Jadwiga Socha, którą znałem z ogrodów działkowych. Dodam, że w Ogrodzie Działkowym „Raj” kupiliśmy sobie z żoną działkę. Tam mnie namawiano, żebym został przewodniczącym, ale jeszcze się nie bardzo wtedy pewnie czułem w Sokołowie i nie zgodziłem się. Jednak pani Socha, sąsiadka z działki, obserwowała mnie i kiedyś zadzwoniła do mnie, żeby przyjść na spotkanie do Związku Emerytów, bo pojawił się problem – nie mają przewodniczącego. Przyszedłem. Zaproponowano mi działanie. Po zapoznaniu się z sytuacją finansową, w jakiej znajdował się Związek i możliwościami działania – podjąłem się. Było to dla mnie duże wyzwanie – nie miałem przecież tu żadnych układów, kontaktów, bliższych znajomych. Ta funkcja mogła być ciekawą przygodą. Ponieważ jestem entuzjastą Internetu, zacząłem od komputeryzacji biura. Wtedy nie było problemem otrzymanie używanych komputerów w gratisie. Załatwiłem je w Warszawie i od razu pewną część działalności przerzuciliśmy na komputery. To było duże ułatwienie. Tutaj nie ma etatów, wszystko robi się na zasadzie wolontariatu, mandatariuszami są tylko przewodniczący, sekretarz i skarbnik, a pracy biurowej dosyć sporo, jak w każdej organizacji. Później wzięliśmy się za poprawę sytuacji ekonomicznej związku, stopniowo udało nam się ją naprawić. Obecnie długi są spłacone. W wyniku oficjalnych wyborów zostałem przewodniczącym na kadencję pięcioletnią do ubiegłego roku, po czym ponownie wybrano mnie na następne pięć lat. Jednogłośnie.
- Komputery na początek, a potem? Proszę opowiedzieć o realizacji zadań statutowych.
- Już na początku zaczęliśmy z Zarządem szukać, czego potrzebują sokołowscy emeryci. Z kartotek wynikało, że dochód poniżej 1100 zł ma 90% naszych członków. Dziś jest trochę lepiej, ale nadal średni dochód nie przekracza 900 zł. Bardzo biednie żyją sokołowscy emeryci. Podjęliśmy współpracę z PKPS-em w Siedlcach, realizującym PEAD, czyli Europejski Program Pomocowy. Taki kierunek działań dawał nadzieję na pewną poprawę sytuacji materialnej naszych członków. Rozwijaliśmy intensywnie naszą działalność, pomagaliśmy i pomagamy nadal bardzo dużej liczbie osób. W szczytowym okresie było to ok. 3, 5 tys. osób z powiatu sokołowskiego, które co miesiąc otrzymywały pomoc żywnościową. Później PEAD się trochę zmieniał, ale tę pomoc nadal prowadzimy. Dodam, że ten projekt, jak każdy unijny, jest ściśle rozliczany i wymaga od nas dużego zaangażowania. Jednocześnie działalność pomocowa pozwoliła przyciągnąć do Związku dużą grupę ludzi, w tym wolontariuszy, którzy pracują w magazynie.
- Działalność organizacji, która utrzymuje się tylko ze składek swoich członków, wymaga zapewne współpracy z władzami?
- Tak. Udało mi się nawiązać dobra współpracę z władzami miasta. Dostaliśmy w 2008 roku dwa pomieszczenia na biuro, a także magazyn na żywność. Nie ponosimy kosztów utrzymywania tych powierzchni, za co jestem bardzo wdzięczny burmistrzowi Bogusławowi Karakuli. Tym bardziej, że z pomocy żywnościowej w zdecydowanej większości korzystają przecież mieszkańcy okolicznych wiosek. Podkreślić też należy, że lokalizacja naszej siedziby jest wspaniała – budynek Urzędu Miasta, blisko przystanek autobusowy, urzędy, itp. To bardzo ułatwia życie naszym emerytom. Również nie narzekam na władze powiatu, które w miarę swoich możliwości starają się wspomagać naszą działalność. Wszystkim dziękujemy za każdą możliwą pomoc. Rozumiemy, że sytuacja finansowa samorządów też jest ciężka. Dla wszystkich organizacji społecznych dobra współpraca z władzami samorządowymi jest bardzo ważna. Czasami trzeba schować do kieszeni poglądy polityczne i współdziałać na rzecz społeczeństwa.
- Ilu członków obecnie liczy Związek?
- Pracujemy na rzecz 3200 osób, wśród nich są emeryci, ale też ludzie dosyć młodzi, renciści i inwalidzi. Z tego 2200 to mieszkańcy powiatu.
- Jednak praca Zarządu nie ogranicza się tylko do pośrednictwa w pomocy żywnościowej.
- Oczywiście. Kiedy już rozwinęliśmy tę działalność, przypomniało mi się to, co mnie najbardziej w życiu poza pracą fascynowało - podróże. Zaczęliśmy skromnie od krótkich wycieczek. Pierwszą, we wrześniu 2007 roku, była pięciodniowa w Bieszczady z wypadem na Węgry. Zebrała się grupa entuzjastów, która chciała jeździć i tak to trwa do dziś. Zwiedziliśmy kawał Europy: Grecja, Włochy, Petersburg, Francja, Chorwacja, Czarnogóra, Albania. Chętnych nie brakuje. Poza tym zwiedzamy Polskę. W tamtym roku była przeurocza dwudniowa wycieczka na Kujawy, w tym roku planujemy wyjazd w Góry Świętokrzyskie. Kilka razy w roku bywamy w teatrze, najczęściej na spektaklach operowych w Warszawie lub Białymstoku. Dużą popularnością cieszą się też organizowane przez nas wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne do sanatoriów. Jest to też oferta płatna, ale zainteresowanych nie brakuje. Wszystkie wyjazdy są bardzo starannie zorganizowane, „dopieszczamy” naszych emerytów, zabieramy po drodze, program jest przemyślany, opracowany tak, że nikt się nie nudzi, stąd tak duże zainteresowanie wszystkimi naszymi ofertami.
- Jakie są najbliższe plany wycieczkowe?
- W maju dwie grupy jadą na Krym, we wrześniu do Chorwacji, w czerwcu turnus rehabilitacyjny w Krynicy Zdrój, we wrześniu – w Krynicy Morskiej.
- Doskonale wypełniacie państwo czas członkom Związku, o czym można przekonać się zaglądając na stronę internetową www.pzeri-sok.pl. Dodam, że jest to strona bardzo ciekawa i stale aktualizowana, a przy tym współredagowana przez członków Związku.
- Tak. Jeden z dziennikarzy na naszym Zjeździe Krajowym powiedział, że jest to najlepsza strona w kraju, jeśli chodzi o Zarządy Rejonowe PZERiI. Niejedna organizacja na szczeblu Zarządu Głównego nie ma takiej atrakcyjnej strony.
- Proszę opowiedzieć o innych formach waszej działalności.
- Zaobserwowałem, że jest potrzeba zajęć sportowych tu, na miejscu. W związku z tym zrobiliśmy kurs nordic walking. Sprowadziliśmy z Warszawy instruktorkę, zakupiliśmy kilkanaście kompletów kijków, kilka osób kupiło własne i tak się zaczęło. Do dziś są dwie grupy naszych związkowców, którzy systematycznie uprawiają ten sport. Mają swoje trasy, umiejętności, a na wszystkie wyjazdy zabierają kije. Zorganizowaliśmy też zajęcia na basenie - pływanie i gimnastyka w wodzie oraz usprawniające zajęcia dla seniorów w sali fitness nad basenem. Grupa osób chodzi na siłownię. Dostajemy z Urzędu Miasta dofinansowanie na te zajęcia. Jesienią otrzymaliśmy od burmistrza trzecie pomieszczenie, tzw. pokój warsztatowy, w którym odbywa się nauka języka angielskiego dla seniorów. Od października, po spotkaniu z fizjoterapeutą, rozpoczęły się tam zajęcia rehabilitacyjne – masaże. W tym pomieszczeniu odbywają się też spotkania osób uzależnionych i ich rodzin z Lechem Zakrzewskim. To też jest ważny i potrzebny kierunek działania. Szkoda tylko, że do różnorodnych form aktywności fizycznej trudniej jest zachęcić panów.
- Co jest dla pana powodem do zadowolenia?
- To wszystko, o czym powiedziałem, sprawia mi ogromną satysfakcję. Ponad trzy tysiące członków związku to duża grupa ludzi i fakt, że działamy dla nich, sprawia mi wielką radość. Cieszy, że zaangażowanie związkowców nie ogranicza się do pytania, „Kiedy będzie wydawana żywność?” i odbioru tej pomocy, chociaż oczywiście to też jest ważne. Oceniam, że grupa ponad 300 osób, głównie z Sokołowa, ale też z gminy Sterdyń i Sabnie, uczestniczy systematycznie w proponowanych przez nas działaniach. Cieszy udana współpraca z Sokołowskim Ośrodkiem Kultury, szczególnie Sokołowskim Uniwersytetem Trzeciego Wieku. Współpracujemy też z Biblioteką Miejską. Tam właśnie nasi członkowie mogli uczestniczyć w kursach komputerowych.
- Docenieniem pracy Zarządu pod pana kierownictwem było zapewne otrzymanie przez Polski Związek Emerytów, Rencistów i Inwalidów - Oddział Rejonowy w Sokołowie Podlaskim Nagrody Sokoła?
- Rada Miejska w Sokołowie Podlaskim przyznała nam honorowego Sokoła w 2011 roku za całokształt działalności na rzecz społeczeństwa naszego miasta. Ta nagroda to było moje marzenie, takie zwieńczenie naszych i moich działań, zamknięcie pewnego rozdziału - „rozkręcania” działalności. Dziś wszystko jest naturalne, ludzie przychodzą, ciągle coś się dzieje, ale kilka lat temu Związek przecież istniał w formie szczątkowej i z długami. Wręczenie nagrody w sali widowiskowej SOK-u było dla nas wyjątkową uroczystością, o której do dziś pamiętamy. Nagroda Sokoła zajmuje poczesne miejsce w naszym biurze.
- Kogo ze swoich współpracowników chciałby pan wymienić?
- Bardzo dobrze współpracuje mi się z Włodkiem Rybakiem, który jest odpowiedzialny za pomoc żywnościową, z kolei wycieczkami doskonale zajmuje się sekretarz Ela Wojciechowska, kasy pilnuje Marysia Miller. Cały Zarząd daje z siebie dużo – Lech Zakrzewski, Roma Orłowska, członkowie komisji, następnie Wiesław Gajowniczek i wiele innych wspaniałych osób. Trudno je wszystkie wymienić z nazwiska. Są to ludzie, którzy nie tylko chcą brać, ale też dawać innym, wypełniając przy okazji swój wolny czas.
- Wiem, że doceniają pana również poza rejonem sokołowskim.
- Jestem wiceprzewodniczącym okręgu siedleckiego ZERiI, obejmującego obszar byłego woj. siedleckiego i tam mam też swoje obowiązki. Wybrano mnie też na tegoroczny Zjazd Krajowy naszego Związku, podobnie było pięć lat temu. Nie mam czasu na nudę, lubię to, czuję się spełniony i potrzebny. Kiedy po świętach mieliśmy przerwę w urzędowaniu, ja i tak byłem w biurze kilka razy, bo wiedziałem, że mam tu coś do zrobienia. Ciągle coś wymyślamy, żeby było atrakcyjnie i dla jak największej grupy.
- Czy pana aktywność wykracza poza ramy PZERiI?
- Jak zorientowałem się, że pomoc żywnościowa jest bardzo potrzebna dla mieszkańców, zorganizowałem tutaj Koło Terenowe Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. liczy w Sokołowie kilkadziesiąt osób i współpracujemy z oddziałem siedleckim. Wybrano mnie na członka Zarządu Wojewódzkiego PKPS-u w Warszawie. Ta przynależność pozwala w obecnych czasach utrzymać pomoc żywnościową dla członków Związku na dosyć dobrym poziomie, bo są zakusy, żeby PZERiI tej pomocy otrzymywał mniej. Cóż jeszcze… Przez jedną pięcioletnią kadencję byłem przewodniczącym Rady Programowej Sokołowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, co mile wspominam. W ostatnich wyborach samorządowych w ramach komitetu wyborczego obecnego burmistrza startowałem do Rady Miasta, ale nie odniosłem sukcesu. Być może dlatego, że kandydowałem z osiedla Zory, a mieszkam przy ul. Grunwaldzkiej. W najbliższych wyborach startować nie będę, są młodsi, a ja spełniam się tutaj.
- Jakie ma pan inne zainteresowania?
- Podróże i lektura książek. Mam ich w domu ponad półtora tysiąca.
- Co chciałby pan powiedzieć czytelnikom Wieści Sokołowskich?
- Dobrze mi się mieszka w Sokołowie, jest to moje miejsce na ziemi. Widzę, że wbrew wszystkim oponentom miasto rozwija się w miarę możliwości. A Wieści Sokołowskie systematycznie czytam. Zapraszam wszystkich emerytów, rencistów i inwalidów do nas.
- Czy mógłby pan podzielić się swoimi marzeniami i planami?
-Moim marzeniem jest dalszy rozwój związku, rozszerzenie jego atrakcyjności, aby znaleźli w nim miejsce nowi odchodzący na emeryturę mieszkańcy naszego powiatu. Takim największym marzeniem zaś jest, aby sytuacja materialna emerytów i rencistów była na tyle dobra, żeby każdego stać było na podróżowanie z nami do ciekawych miejsc w kraju i za granicą.
- Życzę panu i naszym czytelnikom – obecnym i przyszłym emerytom, spełnienia tych marzeń. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Jadwiga Ostromecka
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu