Znani? Nieznani? - Stąd / wywiad z Franciszkiem Teodorem Pytlem
- Rzeźbiarstwem w dzisiejszych czasach zajmują się nieliczne osoby. Jaka była pana droga do tej zapomnianej sztuki?
- Złożyło się na to wiele czynników. Na pewno tradycja rodzinna – mój ojciec jest stolarzem, z drewna wykonał wiele przedmiotów i do dzisiaj jeszcze pracuje. Pomagałem mu ze trzydzieści lat, ale do stolarstwa nie miałem serca.
- Zgodnie z przysłowiem, że z niewolnika nie ma robotnika?
- Właśnie tak. Wracając do rodzinnej tradycji, to mój prapradziadek był takim wiejskim artystą. Podobno nawet wyrzeźbił skrzypce. To przechodzi dalej – córka pięknie maluje i pomaga mi w różnych pracach wymagających zdolności tego typu.
- Czy dużą sztuką jest wyżyć ze sztuki?
- Sztuką jest wyżyć ze sztuki, dlatego też rzeźbiarstwem zajmuję się tylko zimą i w czasie letnich plenerów. Pozostałą część roku wykonuję prace, które pozwalają utrzymać rodzinę. Na szczęście wyuczyłem się różnych zawodów.
- Czyli rzeźbiarstwo to bardziej hobby?
- Tak. Hobby i pasja. Chociaż oczywiście bardzo cieszy, jeśli moje prace znajdują nabywców.
- Wróćmy jednak do początków. Czy w szkole podstawowej był ktoś, kto zwrócił uwagę na talent małego Franka?
- Wiele zawdzięczam swojemu nauczycielowi plastyki, panu Tadeuszowi Wojtkowskiemu. Zachęcił mnie, pomógł, pokierował. A teraz on, mój mentor, mówi do mnie – mistrzu.
- Niech więc mistrz opowie o tematyce swoich rzeźb.
- Utrwalam w drewnie wieś z lat dzieciństwa, która utkwiła mi głęboko w pamięci. Wyrzeźbiłem więc między innymi takie figury jak „Babcia z cebrem”, „Strzelec”, „Myśliwy”, „Koń”, „Kucyk”, „Misie”. Powstaje dużo rzeźb o tematyce sakralnej. Inne mają charakter abstrakcyjny, pomysły czerpię też z przyrody.
- Przez tak długi okres rzeźbienia powstało zapewne bardzo dużo prac?
- To nie tak. Po podstawówce praktycznie zarzuciłem rzeźbienie. Uczyłem się w szkole zawodowej, potem wojsko, różne koleje życia.
W 1990 r. wyjechałem do Niemiec do pracy. Jeden z moich kolegów pilarzy w wolnym czasie coś tam strugał. Kiedyś byłem w jego domu w Warszawie i tam zobaczyłem piękne prace w drewnie. Wtedy olśnienie. Przecież ja umiem też to robić! Poczułem potrzebę „strugania” i tak to trwa do dzisiaj.
- Czy ma pan okazję rozwijać swoje umiejętności w tym zakresie, czy też muszą wystarczyć wskazówki nauczyciela ze szkoły podstawowej?
- Jestem samoukiem, jednak od niedawna uczestniczę w plenerach rzeźbiarskich. Zadecydował o tym przypadek. Od końca lat 90-tych w grudniu jeździłem ze swoimi rzeźbami do Siedlec na Targi Rękodzieła Artystycznego i Rzemiosła „Arche”. Tam poznałem Mariusza Kubata z Urli, który kontynuuje kowalską tradycję dziadków i ojca, a jego prace zdobią m.in. hotel Bristol, most Poniatowskiego, katedrę Św. Jana w Warszawie, kościoły w Urlach, Liwie. Na targi „Arche” przyjeżdżała też Halina Filemonowicz, dyrektor GOK-u w Jadowie. To dzięki tym osobom od roku 2004 jeżdżę na plenery. Najpierw odbywały się one w Urlach, teraz w Jadowie i znów w Urlach, ale już w innym miejscu, przy parafii. Kościółek nieduży, znajduje się na terenie Lasów Państwowych, a ksiądz pasjonat sztuki. Wokół kościoła jest ekspozycja rzeźb powstających w czasie plenerów, co roku o innym temacie przewodnim. W 2012 - kapliczki. Część plenerowych rzeźb jest eksponowana też wokół jednego z warszawskich kościołów na Pradze.
- Czy uczestnikami plenerów są amatorzy?
- Właściwie tak. Stanowimy zgrana grupę pięciu stałych bywalców, ale uczestników jest zwykle dziesięciu. Dwa lata temu był wykładowca z krakowskiej ASP. To, co wyrzeźbimy, zostaje w Urlach. Wzajemnie dzielimy się swoim doświadczeniem. Potem jest wystawa, ludzie przychodzą, pytają, podpatrują, możemy inne swoje rzeźby wystawić i sprzedać. Plener jest połączeniem przyjemnego z pożytecznym, okazją do poznania fajnych ludzi z różnych środowisk, co człowieka pozytywnie ładuje. Są pomysły, rozwój, korzystanie z rad innych. Mam nadzieję, że uda się zorganizować taki plener również przy sterdyńskim GOK i S.
- Proszę podzielić się tajnikami swojej pracy.
- Każda moja rzeźba ma datę i mój podpis - w średniowieczu nazywało się to gmerek. To bardzo ważne, również dla nabywcy. Prace wykonuję przede wszystkim z drewna lipowego, miękkiego i plastycznego. W takim rzeźbił Wit Stwosz, którego dorobek artystyczny bardzo cenię. Pracuję też na drewnie osikowym, topolowym, dębowym. Ładnie wychodzi rzeźba z wierzby - to drzewo ma swój sposób przebarwiania, co daje ciekawy efekt końcowy. Na początku obrabiania wierzba bardzo nieprzyjemnie pachnie, bo to drzewo ciągnie wszystkie zanieczyszczenia z gleby. Najlepszym surowcem jest lipa leśna, Aż serce rośnie, gdy się w niej rzeźbi. Natomiast wolnostojące lipy rosną powoli, więc słoje są pokręcone, podobnie jak i w brzozie. Jeśli lipa rośnie blisko drogi, wciąga wszystkie zanieczyszczenia. Najłatwiej rzeźbić w mokrym drzewie. Posługuję się dłutami, siekierą, nożem i piłą. Każda duża praca wykonana z okrąglaka musi być przecięta z tyłu, w przeciwnym razie w czasie schnięcia pęka w najmniej oczekiwanych miejscach. Pamiętam w Jadowie w 2011 roku rzeźbiliśmy kapelę. Postacie popękały. W 2012 tematem byli „Rzemieślnicy”- powstało sześć dużych plenerowych rzeźb przedstawiających cieślę, rzeźnika, kołodzieja, kowala oraz rolnika. Nie popękały. Staram się, aby moje rzeźby były realistyczne i na tym tracę, bo większe zapotrzebowanie jest na pomalowane figurki. Ja takich nie uznaję. Nie potrafię wytwarzać jednakowych rzeźb, każda moja praca jest inna. Nie rzeźbię w niedzielę, kiedyś chciałem trochę „postrugać” i dłuto poszło po nodze. Kilka moich rzeźb wylądowało w piecu – nie byłem zadowolony z efektu końcowego.
- Czy przed przystąpieniem do rzeźbienia rysuje pan najpierw projekt na kartce?
- Nie. Widząc kawałek drewna wiem, co z niego wyrzeźbię. Rzadko ta intuicja mnie zawodzi. Pamiętam, wyrzeźbiłem akt kobiecy, po pewnym czasie z tej rzeźby powstała inna – sowa siedząca na gałęzi. Nie bardzo lubię rzeźbić na zmówienie, bo wtedy coś mnie ogranicza. Nie lubię płaskorzeźby. A droga krzyżowa, nad którą teraz pracuję, jest nią. Jednak ksiądz wybrał właśnie mnie, więc muszę się z tego zamówienia jak najlepiej wywiązać.
- Jak dużo rzeźb pan wykonał i czy są one w jakiś sposób dokumentowane?
- Na przestrzeni tych kilkunastu lat powstało pewnie setki. Kiedyś ich nie liczyłem i nie dokumentowałem, czego żałuję. Wielu swoich prac nie pamiętam. Teraz każdą fotografuję.
Czy można gdzieś obejrzeć pana rzeźby?
- Najwięcej mam w domu, jest ich trochę u osób prywatnych, dwie nawet w Kanadzie. Pewna pani tam mieszkająca zamówiła dla swojego męża figurę św. Wojciecha – patrona i taką nietypowa rzeźbę Matki Boskiej. Dużo prac zostało w Jadowie i Urlach. W Nadbużańskim Ośrodku Edukacji KSM w Broku znajduje się kapliczka z moją rzeźbą bł. Karoliny Kózkówny. Jedna moja rzeźba jest w głównym ołtarzu w kościele w Miedznie. Dla Nadleśnictwa Łochów wyrzeźbiłem duże, metrowe figury zająca i kuropatwy. Zamówienie było związane z programem reintrodukcji tych zwierząt. Od 2003 roku w Paulinowie znajduje się kapliczka – wspólna praca mojego ojca – Jozefa Pytla i moja. Rzeźba Chrystusa Frasobliwego upamiętnia mieszkańców Paulinowa zabitych w 1943 roku przez Niemców za pomoc Żydom. Czasami wykonuję coś z zakresu sztuki użytkowej. Pamiętam, dwa moje zydelki pojechały do Warszawy, nietypowy stolik pod telefon do Szczecina.
- Czy miał pan wystawę na terenie powiatu sokołowskiego?
- Swojej wystawy nie miałem, ale wielokrotnie prezentowałem prace na różnego rodzaju imprezach w gminie Repki, w GOKiS
w Sterdyni, w Kosowie.
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści
Rozmawiała Jadwiga Ostromecka
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu