29
2022
2013-04-26

Znani? Nieznani? - Stąd/ wywiad z Andrzejem Dębskim


- Już wkrótce czytelnicy „Wieści Sokołowskich” będą mogli zapoznać się
z fragmentami pana wspomnień opisującymi nasze miasto sprzed kilkudziesięciu lat. Natomiast teraz proszę opowiedzieć o swoich początkach.
Moi dziadkowie mieszkali w Sokołowie, na Glinkach u zbiegu ulic Krzywej i Ząbkowskiej. Do dzisiaj stoi tam naprzeciw targowiska stary, drewniany dom rodziny Dębskich. Obok znajduje się niewielka kuźnia, w której pracowali dwaj kolejni mężowie mojej ciotki. Urodziłem się w 1943 roku w Orzeszówce, dokąd moi rodzice wyprowadzili się „za chlebem”. Ojciec założył tam cegielnię i w polowym piecu wypalał cegły. Wcześniej z braćmi prowadził cegielnię na Glinkach, przy ul. Stadionowej, aż do wyczerpania się gliny.  Po wojnie wróciliśmy do Sokołowa i zamieszkaliśmy na drugim piętrze, w kamienicy przy ul. Długiej 40. Dom był
w strasznym stanie, z dziurą w dachu po bombie.
W tamtym czasie brakowało materiałów budowlanych. Z wielkim trudem rodzice wyremontowali mieszkanie.  Kamienica przy ulicy Długiej jest w moim życiu szczególnym miejscem. To było i jest dla mnie jedno
z najważniejszych miejsc na świecie. Z nią związane jest moje dzieciństwo i lata młodzieńcze.
Aby utrzymać rodzinę, mama na jakiś czas otworzyła mały sklepik spożywczy w budynku przy ul. Długiej 27, potem, aż do przejścia na emeryturę, pracowała jako sprzedawca, między innymi w PSS, MHD i Jubilerze. Po wojnie ojciec uruchomił cegielnię w Rogowie, którą musiał zamknąć pod koniec lat czterdziestych. Następnie zatrudnił się jako urzędnik w powiatowym wydziale rolnictwa, gdzie pracował do końca życia, do
1967 roku.

- Zapewne z cegły wytwarzanej przez braci Dębskich powstał niejeden budynek w mieście i okolicy?
- O tak. Na przykład, do budowy kościoła Salezjanów większość cegły dostarczono z cegielni ojca i jego braci.

- Na pewno ciekawe wspomnienia zachowały się z lat szkolnych?
- Dużo na ten temat zapisałem w moich wspomnieniach. Od 3 roku życia chodziłem do przedszkola sióstr salezjanek przy ul. Polnej, potem do szkoły podstawowej też na Polną. Przez jakiś czas byłem ministrantem u salezjanów. To ważny etap w moim życiu. Pamiętam Jasełka, w których brałem udział jako przedszkolak. Ważnym wydarzeniem, nie tylko religijnym, była wystawiana przez kleryków i księży Golgota. Przedstawienie przyciągało  tłumy mieszkańców miasta i okolic. Pamiętam, że mój kuzyn grał w orkiestronie na skrzypcach.

- W latach powojennych okolice Placu ks. Brzóski były centrum miasta. Wiele tam się działo…
- O tak. Lubiłem wspinając się na palce, wyglądać przez okno na półpiętrze kamienicy. Przypatrywałem się czwartkowym targom, które się wtedy tam odbywały, Na  wybrukowanym rynku stawały wtedy dziesiątki furmanek, a na ulicach miasta było tłoczno.
Więcej chciałbym przekazać czytelnikom w udostępnionych fragmentach moich wspomnień.

- Wróćmy do pańskiego dzieciństwa w Sokołowie…
- To gry i kopanie piłki na ulicy Próżnej, zabawy w ruskich dołach, zimą zjazdy na szkolnych metalowych sankach, harce na bulwarze i w Małpim Gaju, który wtedy był gąszczem młodych drzew. Czasy dzieciństwa opisałem we wspomnieniach. Zapisałem też zapamiętane obrazy z życia codziennego mieszkańców Sokołowa.

- Jednak dosyć wcześnie opuścił pan Sokołów…
- Tak. Po skończeniu podstawówki uczyłem się w Mińsku Maz. w Technikum Budowlanym i do Sokołowa już na stałe nie wróciłem. Przyjeżdżałem jedynie na wakacje i ferie świąteczne. Studiowałem na Politechnice Warszawskiej inżynierię sanitarną, skąd na czwartym roku wyrzucono mnie za bunt przeciw socjalistycznym porządkom.

- Musiał więc pan iść do pracy?
- Znalazłem zatrudnienie w Zarządzie Budynków Mieszkalnych w Warszawie na Woli. Ożeniłem się. Ówczesne życie w Warszawie nie dawało żadnych perspektyw. Wyjechaliśmy  na Śląsk, do Rybnika, gdzie mieszkali moi teściowie.  Na Śląsku, w dużej Rybnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, posiadającej wówczas 4,5 tysiąca mieszkań, kierowałem eksploatacją urządzeń ciepłowniczych i ogrzewania. Szybko dostaliśmy mieszkanie. Powstało okręgowe przedsiębiorstwo ciepłownicze, do którego zostałem przeniesiony. Ciągle myślałem
o powrocie w moje rodzinne strony. Tuż przed stanem wojennym nadarzyła się możliwość zatrudnienia w Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej w Siedlcach. Zostałem kierownikiem działu eksploatacji - dyspozytorem mocy.
W tym czasie również
w sokołowskim szpitalu uruchamiałem kotłownię parową. Żona pracowała w Siedlcach jako nauczycielka. Z powodu stanu wojennego nie otrzymałem obiecanego mieszkania.  Wróciliśmy do Rybnika. Potem uruchomiłem własną działalność gospodarczą i prowadziłem firmę aż do emerytury. Zrealizowałem szereg ciekawych
i nowatorskich projektów, między innymi ogrzewanie hali Muzeum Lotnictwa w Krakowie, gdzie wykorzystałem sieć wodociągową jako tzw. dolne źródło kaskady pomp ciepła. Wykonałem projekty i instalacje ogrzewania domów wczasowych, między innymi w Zakopanem i w Beskidzie Śląskim oraz dużych marketów i budynków handlowo - biurowych. Byłem prekursorem we wdrażaniu nowatorskich urządzeń grzewczych. Już w latach 90 - tych montowałem pompy ciepła i kolektory słoneczne. Wyszkoliłem około 20 uczniów, robiłem ciekawe rzeczy i starałem się spełniać w tym zawodzie, Żałuję, że nie mam nadal możliwości przekazania mojej wiedzy i doświadczenia młodym.

- Do Sokołowa przyjeżdża pan dosyć często…
- Tak, często odwiedzamy z żoną gościnny dom mojej siostry i szwagra. Odwiedzam groby moich rodziców, brata i bratowej. Mama zmarła w 2009 roku, przeżywszy 92 lata. Z sentymentem odwiedzam znane z dawnych czasów zakątki miasta. Zawsze z zaciekawieniem przyglądałem się dokonanym przez mieszkańców zmianom. Sam chciałem czegoś dokonać dla mojego miasta, skąd moje korzenie. Myślę, że tym maleńkim śladem, jaki po mnie pozostanie, jest zaprojektowany i wykonany przez moją firmę system ogrzewania w kościele pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Mój pomysł strefowego ogrzewania podłogowego podobał się inwestorowi. System polega na tym, że można łatwo zwiększyć ogrzewanie w tej strefie, w której jest najwięcej więcej ludzi.
Cały czas interesuję się tym, co dzieje się w Sokołowie. Gdy jestem na Śląsku, śledzę portale internetowe, czytam wszelkie dostępne informacje. Mam swoje różne przemyślenia. Wydaje mi się, że miasto nie rozwija się dostatecznie szybko. Martwi mnie, że stara, historyczna część  miasta, wokół dawnego rynku jest tak bardzo zaniedbana. Wystarczy pojechać do niedalekiego, niewielkiego Ciechanowca, lub innych miejsc, aby przekonać się jak bardzo „odmłodniały” sąsiednie miejscowości.

Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści
ROZMAWIAŁA
JADWIGA OSTROMECKA

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe