Znani? Nieznani? - Stąd/ c.d. wywiadu z Romanem Brochockim
- W Zakopanem, mając już 67 lat, nauczyłem się jeździć na nartach i teraz jeżdżę nawet w Alpach. Niestety, zdarzały się też niebezpieczne sytuacje, bo przecież w różnych warunkach pogodowych przemierzyłem tysiące kilometrów. W ulewny Dzień Matki przeżyłem za Bugiem zderzenie z drzewem. Wtedy nie tylko ja odniosłem obrażenia, ale i mój sprzęt uległ zniszczeniu. Poważny wypadek miałem pod Zamościem, a pod Garwolinem mój samochód znalazł się w głębokim rowie.
Zawsze dbałem o to, żeby być na czas, a przecież nie było telefonów komórkowych. Kiedyś podjeżdżam pod wioskę, zaspy, nie ma przejazdu. Swoim maluchem siłą rozpędu koleinami po ciągniku dotarłem pod szkołę, a tam kartka, że z powodu opadów śniegu zajęcia odwołane. Innym razem nie mogłem dojechać, stanąłem kilometr przed szkołą. Wysłano po mnie dzieci z sankami, sprzęt dojechał, występ się odbył. Na Kurpiach była tak ciasna sala, że kuchnia kaflowa stała się scena, na której się znalazłem.
- Teraz to wszystko wspomina pan z uśmiechem, ale wtedy zapewne nie było do śmiechu. Trzeba było wiele przeżyć, żeby odwiedzić te 7, 5 tysiąca szkół.
- Zgadza się. Kiedyś w szkole w Łukowie, przez przypadek o jednej godzinie mieli występować artyści
z Warszawy i ja. Zacząłem jak zwykle punktualnie, oni się spóźnili. Chciałem skrócić swój występ, ale publiczność mi na to nie pozwoliła. Nie powiem, miłe to było. Natomiast niemiły był występ w Brwinowie, w szkole, gdzie uczyły się dzieci prominentów i nauczyciele się ich bali. W tej szkole rządzili uczniowie. O swoich doświadczeniach z tych 25 lat podróży po Polsce mogę opowiadać długo.
- Na pewno ciekawą pamiątką po tamtych latach są wpisy do ksiąg pamiątkowych. Jest ich mnóstwo. Zacytuję kilka:
„Występ Pana to z prawdziwego zdarzenia lekcja muzyki i poezji, zrozumianej i przyswajanej przez dzieci młodsze i starsze”.
„Życie jest wielkim skarbem, trzeba tylko wybrać z niego najcenniejsze klejnoty. Muzyka to radość, uśmiech, to wzruszenie – to wielki klejnot”
„Program o szkole w szkole … niełatwe zadanie zaciekawić tym tematem. Było miejsce na żart, satyrę w stosunku do uczniów i nauczycieli, a cały przesycony ciepłem i sentymentem do tak nielubianego obiektu, jakim jest szkoła. Bawił i wzruszał. Dziękujemy.”
„Bardzo piękny program. Jakże inny od tych, które oglądaliśmy dotychczas. Nareszcie coś o szkolnym życiu. Była to godzina wspaniałej, wychowawczej rozrywki, łączącej przyjemne z pożytecznym. Urzekły nas piosenki melodyjnością i tekstami oraz znakomita gra aktora. Oczekujemy na nowe programy tego typu”.
„Jak Pan to robi, ze tak wyczuwa szkołę, jej nastrój i przeżycia młodzieży naszej?...”
- Dodam jeszcze, że dla jednej ze szkół, z Boruszyna, ułożyłem słowa i melodię hymnu. Z tą szkołą im. K. Makuszyńskiego jestem zaprzyjaźniony. Niektóre szkoły zgłaszały moją kandydaturę do Orderu Uśmiechu. Kilka występów wspominam źle, ale takie doświadczenia też są potrzebne. Po to, żeby za bardzo w piórka nie obrosnąć.
- Zjeździł pan Polskę wzdłuż i wszerz, wyjeżdżał z ZPiT Sokołowianie do różnych krajów Europy, ale były też podróże na inne kontynenty?
- Dzięki mojemu bratu Andrzejowi udało mi się być w Tajlandii, Meksyku i w Kenii, gdzie dzieci uczą się w budynkach bez drzwi i okien, a ubrane są bardzo kolorowo, choć jednakowo.
- Obecnie jest pan członkiem rady miasta. To zupełnie nowe doświadczenie?
- Ktoś powiedział, kandyduj. Nie bardzo chciałem, bo człowiek ma już swoje lata. Startowałem jako bezpartyjny, z komitetu obecnego burmistrza i zostałem wybrany. Po wyborach, jako najstarszy radny - senior, musiałem zacząć obrady. Było to dla mnie duże przeżycie. W radzie pracuje mi się dobrze, chociaż trudne czasy stawiają przed nami trudne wyzwania. Trzeba znów zdobywać nowe umiejętności, powiększać swoją wiedzę i pracować dla dobra naszego miasta. Jako radny pełnię dyżury w Urzędzie Miasta.
Zapraszam.
- Jednak przede wszystkim jest pan muzykiem?
- Tak. Z muzyką miałem i mam do czynienia nieprzerwanie. Wiele lat grywałem na weselach, od ponad 30 lat gram w Orkiestrze Straży Pożarnej na trąbce, do niedawna w Zespole Pieśni i Tańca „Sokołowianie” na kontrabasie. Sam nagrywam swoje piosenki i programy, kiedyś na kasetach magnetofonowych, teraz na płytach. Mam takie domowe mini-studio. Czasami jestem zapraszany na występy, ostatnio do Klubów Seniora – w Siedlcach i Jabłonnie. Na brak zajęć nie narzekam.
- Wspomniał pan o ZPiT Sokołowianie. Pamiętam szczególnie pana grę na ligawce – tradycyjnym podlaskim instrumencie. Hejnał wykonywany przez pana jako wprowadzenie do programu „Tańce górali żywieckich” wywierał zawsze na widzach niesamowite wrażenie i tworzył klimat nie do opisania.
- Praca w „Sokołowianach” to nowe, ciekawe doświadczenia i umiejętności, kontakt z młodzieżą, wspaniałe chwile, podróże. Ułożyłem melodię i napisałem tekst piosenki pasterskiej, którą zespól ma w swoim repertuarze. Aktualnie od czerwca nie jestem już członkiem kapeli, ale może…
- Mam nadzieję, że zobaczymy pana jeszcze na scenie w charakterystycznym podlaskim stroju. A może zdradzi nam swoje najnowsze plany?
- Chcę jeszcze raz pojechać „w Polskę”, do szkół, z nowym programem „Gra na wielu instrumentach”.
- Dziękuję za rozmowę i życzę realizacji wszystkich zamierzeń.
ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu