Znani? Nieznani? - Stąd/ c.d. wywiadu z Romanem Brochockim
- W Domu Kultury w Sokołowie pracowałem cztery lata. Byłem instruktorem politechnicznym i prowadziłem ognisko muzyczne. Wyjeżdżałem w teren z muzycznym programem „Jak powstaje piosenka”. Były to lata siedemdziesiąte i dobry czas dla sokołowskiej kultury. Jeździłem do wiejskich Klubów Książki i Prasy „RUCH” na spotkania i przez półtorej godziny śpiewałem swoje piosenki. Czasami w ciągu tygodnia występowałem osiem razy. Kiedy zrezygnowałem z pracy
w Powiatowym Domu Kultury, nie rozstałem się z muzyką i kulturą. Miałem zespół muzyczny, z którym grałem zarobkowo. Bardzo dobrze grało mi się z kolegami, mieliśmy swoją markę. Zapraszany byłem również na różne uroczystości w Sokołowie i okolicach. Specjalnie na obchody 550-lecia miasta napisałem piosenkę, podobnie na uroczystość z okazji 580-lecia Sokołowa jako miejscowości. Występowałem ze swoim programem z okazji Dnia Seniora, Dnia Kobiet, dożynek i innych imprez. Powstawały okolicznościowe wiersze satyryczne i piosenki.
- To zapewne nie było pana jedyne zajecie?
- Zawodowo pracowałem w różnych miejscach. Zdobyłem kolejne umiejętności i kwalifikacje, niezwiązane z muzyką. Zdarzyło się też, że awans zablokowany został przez to, że nie zapisałem się do PZPR.
- W 1984 roku rozpoczął pan pracę w obecnym Zespole Szkół im. K.K. Baczyńskiego i to dało początek nowemu rozdziałowi w artystycznej aktywności.
– W tej szkole, zachęcony przez mojego kolegę Jana Rosochackiego, pracowałem cztery lata, prowadząc zajęcia pozalekcyjne z muzyki. Powiększał się zbiór piosenek i wierszy satyrycznych na różne szkolne uroczystości. Wtedy też napisałem hymn szkoły, o którym bardzo pozytywnie mówił goszczący w szkole znany dziennikarz radiowy Tadeusz Sznuk. Cały czas istniał też zespół muzyczny, w którym grałem z na różnych imprezach.
- Jednak zostawił pan pracę w szkole i ruszył w teren?
- Zachęcił mnie do tego nieżyjący już Jan Rominkiewicz, nauczyciel ze Sterdyni, również muzyk i społecznik. Dopisałem piosenek, wierszy i powstał program rozrywkowy a właściwie dwa – „Tobie szkoło” i „Koncert wesoły o życiu szkoły”. Postarałem się o zezwolenie z Kuratorium Oświaty i w drogę.
- Koniec lat osiemdziesiątych to schyłek poprzedniego ustroju. W Polsce do kwietnia 1990 r. oficjalnie istniała cenzura. Nie miał pan kłopotów, jeśli chodzi o treść programu?
- Musiałem scenariusz programu zawieźć do Siedlec do Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Z tym programem problemów nie było, ale wcześniej, kiedy pracowałem w kulturze, dwa razy ocenzurowano moje teksty w montażu „Jak powstaje piosenka” i w składance na Dzień Kobiet. Z programem „Tobie szkoło” po raz pierwszy wystąpiłem w styczniu 1988 roku w szkole w Jabłonnie, ostatni (jak na razie) też tam, w styczniu 2013 roku.
- Byłam na tym występie i widziałam, że jest pan nie tylko znakomitym muzykiem, ale i błyskotliwym konferansjerem, a pańskie teksty nie tylko trafnie opisują dole i niedole uczniowskiego życia, ale niosą też pozytywne przesłania. Uczniowie na koncercie doskonale bawili się.
- Przez 25 lat odwiedziłem 7, 5 tysiąca szkół podstawowych, najwięcej w południowo-wschodniej i centralnej Polsce. Najmniej na Śląsku. Mam te podróże i występy udokumentowane podziękowaniami i zapiskami w kilkunastu pamiątkowych książkach i 25 kalendarzach. Poza tym w specjalnym atlasie zaznaczałem trasy moich przejazdów. Przez większość dni tygodnia byłem w drodze.
- Na pewno pozostały ciekawe wspomnienia?
- O tak. Jest ich wiele. Na przykład zajeżdżam do szkoły 21 marca - pierwszy dzień wiosny. Dyrektor zaprasza na kawę, potem idziemy na salę, a tam nie ma nikogo, bo to Dzień Wagarowicza, wszyscy uczniowie w lesie. W innym miejscu mówią mi, że od tygodnia nie ma prądu w połowie wsi. Zajrzałem do transformatora, przełożyłem fazę i koncert się odbył. Po koncercie chcę odjeżdżać, a dyrektorka prosi, żeby zrobić jak było wcześniej, bo ona pranie nastawiła, a w jej domu właśnie teraz nie ma prądu. Innym razem mogło dojść do nieszczęścia – transformator był niezabezpieczony, znów włączyłem prąd. Okazało się, że gdzieś dalej trwały prace elektryków. Przygoda z gór - śpię w pensjonacie i czuję, ze coś mnie załaskotało po brzuchu. Przekręciłem się na bok, a rano okazało się, że rozgniotłem mysz, która wsunęła się pod prześcieradło. Kiedyś spałem w internacie w Gabinie: co się tam działo… Na miskach jeździli całą noc po korytarzu i inne cuda wyczyniała młodzież bez opieki.
W Żywcu zaś pamiętam odwrotność - był taki wychowawca, że „podpadziochy” musieli siedzieć na świetlicy do 18 i podobnie nikt nie miał prawa ruszyć się na swoim krześle. Ja w swoim pokoju nie mogłem nawet włączyć radia, bo zakłócało to panującą w budynku ciszę. Terror.
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści
ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu