29
2022
2014-02-01

Znani? Nieznani? - Stąd


Marek Romaniuk urodził się w 1960 roku w Sokołowie Podlaskim. Mieszka we wsi Hołowienki w gminie Sabnie. Maluje obrazy olejne na płótnie, rzeźbi w drewnie, pisze wiersze, opowiadania i aforyzmy. O twórczości mojego rozmówcy można przeczytać w kilku lokalnych książkach, dostępnych w bibliotekach regionu.
 
- Czy w pana rodzinie były osoby utalentowane artystycznie?
- Uważam, że w każdym człowieku drzemią jakieś artystyczne talenty, często nieodkryte. Mój ojciec i stryj przejawiali talenty w dziedzinie stolarskiej sztuki użytkowej. Do dziś pięknie opowiadają o przeżyciach z II wojny światowej, opisują przyrodę i śpiewają stare piosenki. Z kolei mój syn już w podstawówce pisał krótkie ciekawe opowiadania o zwierzętach domowych oraz wiele zmyślonych historyjek. Zaraz po bardzo dobrze zdanej maturze wybrał studia dziennikarskie, które ukończył z powodzeniem. Zauważam, że teraz też zaczyna interesować się sztuką malarską i rzeźbiarską. Być może kiedyś chwyci za pędzel i dłuto. 
 
- A pan kiedy chwycił za pędzel i dłuto? 
- Wydaje mi się, ze artystyczne zainteresowania przejawiałem już w dzieciństwie. Zabawki nie były tak powszechnie dostępne jak teraz, więc z czarnobiałych gazet wyrywałem postacie ludzi i zwierząt, pojazdy i drzewa. Poruszałem nimi, a one biegały, rozmawiały, jeździły. Już w pierwszych klasach podstawówki „dłubałem” w korze i kawałkach drewna łódki, statki, twarze. Kreśliłem także szkice i rysunki zamków, pałaców i statków, a także przybliżone mapy swojej wsi i okolicy. Jako kilkunastoletni chłopak wykonałem kilkadziesiąt niewielkich rzeźb, przedmiotów wypalonych na desce lub sklejce specjalnym przyrządem, kilka prac wybijanych i tłoczonych w blachach miedzianych i nierdzewnych. Wszystko to zgromadziłem w połowie starego drewnianego domu – była to moja pierwsza galeria, którą wspominam z uśmiechem i przymrużeniem oka.   Już wtedy wielu ludzi z podziwem i zainteresowaniem oglądało ekspozycję, która ciągle się rozrastała.
Dodam jeszcze, że w drugiej połowie domu był mały młodzieżowy klub ze sprzętem grającym, taśmami magnetofonowymi, płytami, plakatami zespołów, dwie gitary. Próbowaliśmy z kolegami założyć zespół muzyczny, trudno było o sprzęt. Jedni koledzy założyli zespól, inni jeździli ze mną do wiejskich sal i szkol, gdzie organizowaliśmy dyskoteki.
 
- Jednym słowem twórcze dzieciństwo i młodość. Czy dorośli wspierali pana zdolności plastyczne?
- Raczej  nie. Ze szkolnych lekcji plastyki pamiętam twardo narzucone tematy, bez odrobiny swobody improwizacji i wolności twórczej. Sądzę, ze nie musiała cała klasa tworzyć tego samego, wyobrażam sobie podzielenie na mniejsze grupy i realizację w tym, co najbardziej interesuje. Widzę, ile straciłem czasu i szans. Często, zamiast pomocy, ze strony otoczenia spotykała mnie ironia. Z kolei rodzice, zajęci budową i pracą w gospodarstwie, mieli prosty plan, ze ja i brat też zostaniemy rolnikami. Mnie rolnictwo w ogóle nie pociągało, ale musiałem pójść do takiej szkoły średniej żeby dojeżdżać i pomagać w gospodarstwie. W pobliżu nie było szkoły plastycznej.
 
- W dzisiejszych czasach dzieci maja większe możliwości rozwijania swoich talentów artystycznych, chociażby w Sokołowskim Ośrodku Kultury.  A jaki jest pana wyuczony zawód?
- Ukończyłem średnią szkołę o kierunku mechanicznym i podjąłem pracę w sokołowskich Zakładach Mięsnych. Przepracowałem tam 20 lat – w dziale mechanicznym, elektrycznym i wreszcie na kreślarni, gdzie zrodziła się myśl o projektach większych dzieł. W 2000 roku, w wyniku grupowych zwolnień straciłem pracę. Wyjechałem wtedy do Brukseli, gdzie remontowałem apartamenty. Tam zauważono moje artystyczne zdolności i skierowano do Ostendy, gdzie pracowałem przy renowacji antyków. W Belgii namalowałem też kilka obrazów, w tym kopii dzieł słynnych mistrzów. Po powrocie do polski pracowałem 5 lat w Real Morszków Mroźnia, później 4 lata jako brygadzista i mechanik w rozlewni wód i napojów gazowanych BDF SABNIE, ale firma została zlikwidowana. Obecnie zajmuję się twórczością artystyczną.
 
- Najbardziej znane są pana obrazy olejne i rzeźby w drewnie. Od ilu lat zajmuje się pan tą dziedziną twórczości w miarę systematycznie i jak pan radzi sobie ze stroną techniczną. Przecież nie wystarczy talent, trzeba znać podstawy tworzenia.
- Od ponad 20 lat. Opieram się na własnych narzędziach i materiałach. Strona techniczna była początkowo trudna do pokonania, ale potrafiłem zaprojektować maszyny do obróbki drewna, wykonać potrzebne przyrządy. Obraz od początku do końca wykonuję sam; wystarczy kłoda drewna i bela płótna, farby i pędzle. Najpierw blejtram, czyli podobrazie, potem zagruntowanie, szkice, podmalunek, oprawa według dowolnego wzoru i koloru ramy. Jeśli zaś chodzi o samo malowanie, to rozmawiałem zasięgałem porad, podpytywałem malarzy. Przestudiowałem wiele fachowych książek. Potrafię wyobrazić sobie obraz rzeźbę, zanim powstanie. Bywa, ze już w trakcie pracy struktura, odcień drzewa, pociągniecie pędzlem potrafi wpłynąć na zmianę pomysłu. Stosuję przeważnie technikę warstwową i mieszaną. Odkryłem w malarstwie technikę wycierania lub wydrapywania jednej lub dwóch warstw jeszcze niezaschniętych. W rzeźbie wypalam niektóre rysy, fragmenty, zamiast ostro pociągnąć dłutem i szlifować.
 
- Czy prowadzi pan rejestr swoich prac?
- Dopiero od kilkunastu lat. Uwzględniłem w nim niektóre prace wcześniejsze, te, które pamiętam i które znajdują się gdzieś w Polsce. Łącznie namalowałem około 300 obrazów olejnych, w tym kopie dzieł słynnych mistrzów. Trudno wszystkie wymienić, ale najważniejsze to 8 kopii obrazu Leonarda da Vinci „Mona Lisa”, 5 kopii „Damy z gronostajem”, dwa razy malowałem „Ostatnią wieczerzę”, jest też „Jan chrzciciel”. Leonardo to mój ulubiony malarz. Dwukrotnie kopiowałem dzieło Rafaela „Baldassar Castiglione”. Tu ciekawostka – kopiował je przed wiekami Rubens. Moje nazwisko też na R, więc trzej twórcy o takiej samej początkowej literze nazwiska. Poza tym nabywcy kupują wielokrotnie kopie obrazów Van Gogha, Leona Wyczółkowskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata, Wojciecha Kossaka. Kopie stanowią około 30 procent moich obrazów. 
 
- Co stanowi inspirację do twórczości?
- Inspiracją do własnych projektów jest po prostu życie, świat. Wszystko, na co spojrzę, co usłyszę, dotknę. Nie szufladkuję swojej twórczości pod względem tematyki i podobnie techniki – własnej, podpatrzonej czy nauczonej. Dobrze jest mieć swój tzw. rys, ale najważniejszy jest przekaz pozytywnych wartości. Zwykle nie tłumaczę, jaki jest przekaz obrazu czy rzeźby, nie chce narzucać interpretacji. Jedna z rzeźb powstała pod wpływem wstrząsu, jaki wywołała we mnie nowotworowa choroba dwóch moich kolegów (jeden z nich zmarł). Drzewo czekało na swój czas, aż znalazłem w nim twarz, czarny sęk, skazy – znamiona choroby i cierpienia. Odrzuciłem z pnia niepotrzebne wióry i utrwaliłem pamięć o koledze.  
Inna seria rzeźb to wykonane z korzeni i gałęzi drzew postacie biegnące donikąd – mają twarze z przodu i z tyłu.   
 
- Gdzie zainteresowani mogą obejrzeć i ewentualnie kupić pana prace?
- Mieszkam i tworzę we wsi Hołowienki 59 w gminie Sabnie. Tutaj mam pracownię i galerię. Moje atelier jest otwarte dla wszystkich, odwiedziło ją bardzo wiele osób, w tym także ci, którzy oglądali obrazy w słynnym Luwrze. Swoją pracownię nazwałem ART - ROM. Serdecznie zapraszam. Moja ekspozycja od kilku lat jest prawie niezmienna, ponieważ w miejsce obrazu sprzedanego pojawia się taki sam, bo te, które były pewniakami kopiowałem na zapas. Z rzeźbą jest trochę trudniej, bo wymaga więcej pracy. Wstępne obróbki wykonuję piłą łańcuchową i siekierą. 
 
- Czy to zajęcie to bardziej hobby, przyjemność, czy też źródło utrzymania? 
- Są to moje życiowe pasje, bez których ciężko byłoby mi żyć. Dobrze jest połączyć przyjemne z pożytecznym i jeszcze zarobić. W dziedzinie artystycznej jest duża konkurencja, „sztuka jest wyżyć ze sztuki”. Trzeba wyjść na szersze kręgi i promować się, dlatego też szukam kogoś, kto pomógłby mi się w tym odnaleźć. Jeżdżąc na wystawy, promując to, co robię, nie mam czasu na realizację swoich pomysłów twórczych. Boję się, że utkną gdzieś, tak jak zapał i potencjał wielu Polaków.
 
- Pana prace znajdują nabywców. Gdzie „zawędrowały”?
- Jak wspomniałem, kilka obrazów namalowałem w Belgii dla mojego pracodawcy. Kilka jest w Warszawie, Siedlcach, a najwięcej w Sokołowie i innych miejscowościach naszego powiatu. Zdarzało się, że znajomi mówili mi, że widzieli obraz z moim podpisem gdzieś w Polsce. Gdzie pofrunęły najdalej – nie wiem. Zdarza się, że są kupowane jako prezenty dla różnych osobistości. Wiadomo, minęły czasy, kiedy zawieszano ściany oprawionymi w ramy reprodukcjami czyli zdjęciami obrazów, przypucowanymi werniksem.
- Wiem, że udzielał pan wywiadów dla telewizji, wzmianka o pana twórczości jest w tomie „Tradycje Mazowsza”, wydanym przez Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie, wyczerpujące informacje znajdują się w wydawnictwie sokołowskiej Biblioteki Pedagogicznej „Twórcy rodem z Podlasia” i innych wydawnictwach zwartych. Gdzie jeszcze była prezentowana pana twórczość?
- Wymienię kilka: Międzynarodowe Targi Turystyczne 2005 „TT Warsaw Tour” w Pałacu Kultury i Nauki, „Międzynarodowe Targi Pogranicza w Siemiatyczach w 2006 roku, Dni Strażaka i imprezy plenerowe „Lato w Sabniach”, Biblioteka Pedagogiczna w Sokołowie Podl. (2006 r.), Skibniew – Dzień Regionu i Dzień Patrona, Podlaskie Jarmarki Wielkanocne w Repkach, Pałac Ossolińskich w Sterdyni, Warsztaty Lokalne Ożywienia Gospodarczego Nieciecz – Grodzisk – Sabnie, szkolenia przedsiębiorców, handlowców i rolników, organizowane przez pana Jacka Kobylińskiego z Sabni.

- Czy oczekuje pan większego wsparcia ze strony lokalnych stowarzyszeń, zainteresowania władz gminy, uczestnictwa w plenerach malarskich, rzeźbiarskich, a może w tworzeniu jest pan typem samotnika?  
- Tak jak mówiłem, promocja, wsparcie i zainteresowanie zawsze jest potrzebne. Jednak tworzę, dryfuję raczej w samotności, chociaż nawiązuję też współpracę z wieloma ludźmi, którzy proponowali mi wspólne wyjazdy na poplenerowe wystawy.  Wystawiałem też swoje prace na aukcji internetowej, próbowałem też w Domu Aukcyjnym Desa Unicum w Warszawie. Są okresy lepsze i gorsze. Bywa, że w miesiącu mam kilka zamówień, ale bywa, że przez kilka miesięcy nic. Jeśli chodzi o wartość obrazu, to wart jest tyle, ile ktoś jest w stanie zapłacić. Bywa, że koś wchodzi, spojrzy i spośród 50 wybierze od razu jeden i mówi, że ten jest jego.  Takich gości cenię. Słyszymy często słowa piosenek pisane tak, aby się zrymowało. A tyle jest wokół pięknej prostoty, wystarczy ją odkryć i po nią sięgnąć. Podobnie w innych dziedzinach twórczości. Gdy artysta zdobędzie popularność, to postawi parę kresek, namaluje trzy trójkąty i jest to dzieło. O abstrakcjach powiem tylko tyle, że szybko można się tego nauczyć. Kiedyś wycierałem pędzle z nadmiaru farby o wolny blejtram.  Powstała abstrakcja, którą ktoś zachwycony nabył. Poszła w świat za cenę wyższą niż obrazy, nad którymi siedziałem miesiące.  
 
- Nad czym pan obecnie pracuje?
- Nad drugą częścią rzeźb i obrazów o wspólnej nazwie „Hipokryzja”. Pierwsza seria powstała w ostatnich latach – kilkanaście eksponatów. Z drugiej gotowych jest kilka. Przedstawiają one zlepek dwóch lub więcej twarzy, postaci i mają wspólny przekaz. Ludzie, zaganiani, często zagubieni w zgiełku tego świata, wyszarpują sobie ostatnie strzępy godności i honoru. Nie chcą wiedzieć o swojej dwulicowości albo i „wielolicowości”, egoizmie, znieczulicy, pazerności. 

- Proszę powiedzieć coś na temat rzeźby z tego cyklu, którą nasi czytelnicy mogą obejrzeć na zdjęciu. 
 - Ta rzeźba jest ilustracją małżeństw, które nie chcą mieć dzieci, uważając, że są one zagrożeniem dla ich kariery, wyglądu itp. Rzeźba składa się z dwóch postaci – kobiety i mężczyzny; jedna ręka kobiety zamieniona jest w węża, którego ogon przechodzi w szponę duszącą dzieci. Pożera je także mitologiczny Saturn. Według mitologii greckiej Saturn pożerał swoje dzieci w obawie, że pozbawią go władzy. Natchnieniem do tej rzeźby był obraz Francisco Goi „Saturn pożerający swe dzieci” -  z serii tzw. czarnych malowideł, które stanowią między innymi przejmującą wizję rozpadu tradycyjnych wartości.

- Na tym samym zdjęciu jest też krzyż…
- Wykonałem go w całości z jednego pnia. Wyraz twarzy, oczy Chrystusa są najważniejsze, dlatego rzeźba jest pozostawiona w surowej postaci, z ostrymi śladami dłuta.
Maluję też nowy cykl obrazów – „Drapacze chmur”. Przedstawiają monumentalne bryły potężnych wieżowców w różnych odcieniach tego samego koloru. Symbolizują globalizm, zamknięcie się człowieka, jego samotność we współczesnym świecie.  
 
- Myślę, że warto byłoby, żeby te prace dotarły do jak największej liczby odbiorców i nie pozostały bez echa. One krzyczą. Zapytam jeszcze o inne zainteresowania i umiejętności, bo wiem, że są wszechstronne.  
- Rzeczywiście, wykonywałem już tyle rzeczy w życiu, że sam czasami nie mogę uwierzyć. Na przykład pracując w Zakładach Mięsnych byłem współtwórcą ponad 10 projektów racjonalizatorskich. Projektowałem maszyny stolarskie i kamieniarskie, które pracują do dziś. Zakładałem elektryczność w wielu mieszkaniach, położyłem setki metrów kwadratowych glazury, wykańczałem wnętrza kilkudziesięciu domów, byłem szklarzem i dekarzem, wykonałem wiele przedmiotów – noże, ostrza, ozdobne rękojeści, klepsydry, tabliczki nagrobne, meble. Mój ślad został też we wnętrzach Wyższej Szkoły Menadżerskiej Bielsko-Białej i w hali sportowej w Kołobrzegu.  Długo by wyliczać… Dużo też czytam: książki filozoficzne, religijne, przeglądam albumy o sztuce.
 
- Słyszałam, że nieobce jest panu pióro i kabaret?
 - To prawda. Wymyślam kabaretowe skecze. Wiele z nich powstało „na gorąco”, w trakcie różnych imprez, na które bywałem zapraszany, aby rozbawić towarzystwo. Lubię improwizować i mam swoje ulubione tematy np. unijne przepisy. 
 
- Czy ten dorobek jest utrwalony?
- Tak, zapisuję te teksty, podobnie jak różne zasłyszane ciekawe historie i opowiadania na podstawie własnych przeżyć z dzieciństwa. Może kiedyś będą wydane lub wykorzystane w inny sposób?
 
- Miejmy nadzieję, że tak. A wiersze?
- Rozmawiając kiedyś ze znanym naszym rodakiem prof. Franciszkiem Kobryńczukiem powiedziałem, że mało piszę. Usłyszałem: „Nie popieram lenistwa”.  Zasmuciłem się, bo pisałem już wiersze okazjonalnie lub na zamówienie i teraz widzę ich miernotę. Dlatego czekam, aż muza Erato skinie głową. Bywa, że w godzinę powstanie więcej wierszy niż przez miesiące. Więcej namaluję przez dzień niż przez tydzień. Więc po co rozjaśniać słońce…
Profesor Kobryńczuk przygotował kilka lat temu do druku cały tomik moich wierszy, kolega obiecał wydać, ale wyjechał do USA i nie wraca. Może te wiersze wyjdą kiedyś z szuflady… Mam też następne wiersze, ze dwa tysiące. Trudno mi je ocenić, może to zwykłe grafomaństwo? 
 
- Najlepiej wiersze osądzi czytelnik, więc czekajmy, może duży tom z pana poetyckim dorobkiem ujrzy światło dzienne.
Co chciałby pan powiedzieć czytelnikom Wieści Sokołowskich?
- Żeby nie pocieszali się tym, że inni mają jeszcze gorzej, żeby szukali ukrytych talentów, a po ich odnalezieniu wykorzystywali w dobrym kierunku. Wierzę, że Polska, oderwana od rzeczywistości jak abstrakcyjne dzieło pomalowane na zielono, wróci do realiów. 
 Swoje młode lata uważam za przegrane i stracone. Pamiętam, że nie mogłem kupić zwykłego słownika wyrazów bliskoznacznych. Chciałem praktykę nadgonić wiedzą. Polska do dziś nie potrafi wykorzystać potencjału swoich obywateli, kiedyś ten potencjał był nawet tłumiony.  Obecnie tylu Polaków tworzy bogactwo Wielkiej Brytanii, Belgii, USA…. 
 
- Jakie są pana plany, marzenia?
- Jest ich wiele, ale mam świadomość upływu czasu i ograniczonych możliwości. Staram się doganiać swoje marzenia i być sobą. Nie maluję płócien na metry kwadratowe. Nie rzeźbię w bryłach skalnych czy ludzików całe kosze, lecz piszę, gdy jest natchnienie. Nocą za dłuto chwytam lub pędzel, gdy obraz widzę, którego jeszcze nie ma. I gładzę rzeźbę w przestrzeni powietrza, z wyobraźni śpiewam. 
 
- Życzę więc dogonienia marzeń i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Jadwiga Ostromecka
 

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe