2014-08-25
Znani? Nieznani? - Stąd
Wywiad z ks. Krzysztofem Jasińskim
- Jaki był początek kapłańskiej drogi?
- W moim rodzinnym mieście od wielu lat są salezjanie. Związany z tym środowiskiem, byłem w kościele p.w. św. Jana Bosco ministrantem. Na mojej drodze Bóg postawił ludzi, którzy pomogli mi rozeznać powołanie. Wyjechałem z Sokołowa w 1982 roku, zaraz po maturze w Technikum Maszyn i Urządzeń Rolniczych w Węgrowie. Następnie był rok nowicjatu w Czerwińsku, dwa lata filozofii w Kutnie-Woźniakowie, asystencja misyjna w Lublinie.
- Czy wtedy narodziła się myśl o wyjeździe na misje?
- Nie. Ja już w szkole podstawowej myślałem o tym, żeby zostać salezjaninem i wyjechać na misje. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.
- Jak wyglądała realizacja tych planów?
- Na misje wyjechałem w 1986 roku, jeszcze przed świeceniami kapłańskimi. Przełożeni zaproponowali mi tzw. Środkowy Wschód, gdzie siedzibą Inspektorii jest Betlejem. Studia teologiczne (po włosku), ukończyłem w Istituto Teologico Salesiano w Cremisan na terytorium Izraela. Do Prowincji Środkowego Wschodu przynależała Etiopia, w której była bardzo ciężka sytuacja. Nie byłem jednak jeszcze gotowy do wyjazdu tam. Wyświęcony zostałem w 1990 roku w moim rodzinnym Sokołowie, w kościele Księży Salezjanów. W tym czasie akurat w Etiopii rozpoczęła się wojna pomiędzy zwolennikami komunistycznego reżimu Mengystu Hajle Marjama a obecnym rządem. Mengystu rządził w latach 1974-1991 i utrzymywał się u władzy dzięki pomocy gospodarczej i militarnej ze strony ZSRR, NRD i Kuby. Wtedy głód, terror i przesiedlenia doprowadziły do zagłady ok. 1, 5 mln Etiopczyków i wybuchu wojny domowej. Z powodu wojny nie moglem tam wyjechać. Rok przebywałem w Irlandii, ucząc się języka angielskiego. W maju 1991 opozycja zdołała obalić rządzący reżim i przejęła władzę. Powstała Federalna Demokratyczna Republika Etiopii. Mogłem już tam wyjechać. Przełożeni cieszyli się bardzo z mojej decyzji o wyjeździe, bo nie było chętnych na misje w jednym z najuboższych krajów świata.
- Jak wyglądały pierwsze lata pobytu w Etiopii?
- Początki były całkiem inne niż obecnie. Może to, co sobie wyobrażałem, było gorsze jak to, co zastałem. Przyleciałem do Adis-Adeby, kilkumilionowej metropolii. Stamtąd na północ do Makale, pierwszej misji salezjańskiej, blisko granicy z Erytreą, gdzie wylądowaliśmy na zwykłej kamienistej drodze. Z kolei budynek misji w Makale, jednej z pierwszych, jaka powstała w Etiopii, w 1975 roku, okazał się nowoczesny. Z jej założeniem wiąże się ciekawa historia. Otóż miejscowy biskup chciał, żeby salezjanie przybyli do jego diecezji czyli tzw. eparchii. Jednak w tym czasie nie było żadnego projektu dla Afryki i przełożeni generalni salezjańscy powiedzieli mu, że nie jest to możliwe. Wtedy ten biskup trzech swoich księży wysłał do nowicjatu salezjańskiego z myślą, że powrócą i rozpoczną pracę misyjną. Jeden z tych księży został następcą biskupa i wtedy sprowadził salezjanów. W Etiopii obecnie jestem jedynym Polakiem salezjaninem - misjonarzem. Przez 6 lat był jeszcze jeden, ale musiał wrócić do Polski, bo miał problem z uzyskaniem wizy. Są jeszcze siostry polskie, z różnych zgromadzeń, rozsiane po całej Etiopii. Kiedy przyjechałem do Makale, była tam szkoła dla miejscowych, prenowicjat i dom dla nas księży. Ks. Dyrektor, odizolowany od świata w czasie rządów rewolucyjnych. nie miał przez siedem lat żadnych wakacji. Przebywał tam na własne ryzyko. W miesiąc po moim przyjeździe wyjechał na urlop, zostałem sam, bez znajomości języka, bratem zakonnym. Moje obowiązki były duże, nie miałem nawet czasu na naukę języka.
- Obecnie ksiądz posługuje się miejscowymi językami?
- Tak. Dopiero 4 miesiące pobytu wśród miejscowych pozwoliło mi opanować język. Mieszkałem wtedy na wysokości prawie 3 tys. metrów, w wiosce bez światła, wody, po którą trzeba było chodzić kilkaset metrów do rzeki, jeśli brakowało deszczowej. To była prawdziwa misja, zżyłem się z ludźmi. Stamtąd są dwa powołania. Ci młodzi pamiętają mój pobyt u nich, wspominają, że im pomagałem. Warunki były trudne, nie miałem zbyt dużo czasu na myślenie i narzekanie.
- Jak potoczyły sie dalsze losy?
- Byłem 2 lata w Kalifornii, gdzie pogłębiałem umiejętności w zakresie elektryfikacji silników spalinowych.
W kolejnej placówce w Etiopii zostałem dyrektorem tzw. technicznym. Bardzo przydały się też umiejętności zdobyte w szkole średniej. W młodości początkowo myślałem, że jeden rok stracony, bo technikum wtedy było pięcioletnie, a liceum czteroletnie – okazuje się jednak, że to miało sens. Na misji zorganizowaliśmy między innymi kurs budowlany. Wszyscy nasi uczniowie znaleźli potem pracę. Otworzyliśmy 3-letnią szkołę techniczną na bazie szkoły średniej. Jej absolwenci również bez trudu znajdowali pracę. Po kilku latach skierowano mnie do stolicy, gdzie uczyłem się języka amharskiego, innego niż ten używany na północy, gdzie przebywałem prze pierwsze lata. Dodam, że w Etiopii jest 85 języków, a licząc dialekty, jeszcze więcej. W szkołach naucza się w językach lokalnych. Językiem urzędowym jest amharski, jako język ojczysty używany przez około 18 mln osób.
Potem były kolejne placówki, między innymi w Gambela k. Sudanu.
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści.
ROZMAWIAŁA JADWIGA OSTROMECKA
« wróć | komentarze [0]