Wieczorne z braćmi rozmowy
W tym ciężkim dla wszystkich czasie ze starszym bratem Józkiem szukaliśmy dla siebie jakiejś sensacji. A tu nic oprócz niewoli i biedy.
Aż tu nagle coś się wydarzyło! Mama wezwała nas i trzymając palec na ustach, wyszeptała:
- Nasz sąsiad Jan, którego pamiętacie, że zmarł na gruźlicę, pokazuje się teraz w naszej stodole. Pokutuje. Strasznie wygląda. Krew mu płynie z gęby, z uszu wychodzą robaki, a z oczu bucha ogień, jęczy. Nie chodźcie tam, bo ze strachu możecie umrzeć!
Nie, nie chodziliśmy do stodoły i tylko czekaliśmy, co stanie się dalej. Nieboszczyk za życia był niedobrym człowiekiem. Swoimi krowami wypasał nam łąki, grabił igliwie w naszych zagajnikach, które służyło nam za opał, nocą trząsł nasze grusze, potem zbierał spadłe z nich owoce.
Po upływie sześćdziesięciu lat przyjeżdżałem często do Grzymek, gdzie bracia Feliks i starszy Wacław wiedli szczęśliwe życie ze swymi rodzinami. Zatrzymywałem się u Wacława, bo gospodarzył, mieszkając na rodzinnym podwórku. Po wczesnej stracie ojca był mi jego namiestnikiem, małomówny, odpowiadający zwykle na pytania, kochany brat. Feliks był jego odwrotnością – gadatliwy, pamiętający najmniejsze szczegóły z życia rodzinki i całej wioski. Na tzw. kolacyjki on, a nie żona, gotował jajka z wolnego podwórkowego kur chowania. Do tego był chleb i dwa napoje. Cała rozmowa składała się z powtarzającego się pytania: „A, czy pamiętasz....?”, po którym zapytany, któryś z nas, snuł długą odpowiedź.
- Feliksie - raz zagadałem - a czy pamiętasz, jak nasza matka opowiadała o zmarłym Janie, ostrzegając mnie i Józka, byśmy nie chodzili do gumna, bo on tam po śmierci straszył. Dziwi mnie, że była zabobonna.
Nastało milczenie. Feliks patrzył na mnie gniewnymi oczami.
- Nasza matka - zaczął - była bardzo mądrą i zaradną kobietą. Przed wojną leczyła ludziom nadciśnienie, przystawiając do potylicy pijawki, a reumatyzm maścią zwaną Badziaga, sporządzaną ze składników jej tylko wiadomych. Znała się na prawie ziemskim, szczególnie spadkowym, a ty nazywasz ją zabobonną, Znów nastała cisza. Feliks sięgną po kieliszek, wypiliśmy. Nagle wstał i głośno oznajmił:
- Matka nosiła w wiadrze do stodoły jedzenie dla ukrywającej się rodziny Żydów Lejbków z Kosowa. Bała się, że wy z Józkiem dowiedziawszy się o tym, rozniesiecie wszystko po całej wsi, a Niemcy mieszkali 150 m od stodoły. Znów nastała cisza. Zostałem jakby uderzony czymś twardym w samo serce. Wyszedłem, bo chciałem być sam. Zapłakałem jak ten św. Piotr, gdy zaparł się Mistrza. Chodziłem jakiś czas po ciemnym lesie, który graniczył z wioską. Wróciłem do domu Wacka. Spytałem go, czy to jest prawdą, co Feliks opowiedział o matce i Żydach.
- Tak! - odpowiedział.
Nazajutrz wsiadłem do Trabanta, pojechałem do Ceranowa na grób rodziców. Mama spojrzała na mnie z fotografii mizerna, ale piękna, o wesołych oczach.
- Mamo, zgrzeszyłem przeciwko tobie, wybacz!
Patrząc na nią, przypomniałem sobie, jak stała pod białą ścianą domu sąsiadów, na tle której robiono zdjęcia do ausweisów – niemieckich dowodów tożsamości.
Rok temu byli u mnie panowie z IPN-u. Ktoś im doniósł, że pochodzę z powiatu sokołowskiego. Rozmawialiśmy przez sześć wieczorów tygodnia o wszystkim, co działo się podczas okupacji w naszych stronach m.in. o Żydzie Lejbku. Był w Kosowie szewcem. Naprawiał nasze chłopięce buty, których podeszwy bywały zdarte do zera. Pamiętam, a było to zimą przed wojną, rodzice zabrali mnie bosego z resztką mojego obuwia. Zawieźli do Kosowa, do Lejbka. Posadzili przy piecu, a sami poszli na rynek. Dużo Lejbko miał dzieci. Spoglądały na mnie. Po krótkim czasie wyszedłem obuty. Dobry, biedny Żyd przyjeżdżał do nas na wieś. Zawsze na zimę dostawał ziemniaki, warzywo i drewno na opał.
Opowiadał Wacław, że pewnej nocy Lejbko pożegnał się z matką i opuścił z rodziną stodołę.
Dziś Gross grasuje w bolesnej dla Żydów i dla nas historii, imputując jej fakty nie sprawdzone, obciążające nas masowym udziałem w holokauście. Ma wypróbowaną metodę:
Oczernić nas w oczach całego świata i uciec przed odpowiedzialnością za fałszywe świadectwo.
- Czy pańska matka - pytali panowie z IPN-u - upominała się gdzieś o satysfakcję za pomoc udzielaną Żydom?
- Nie, gdyż jako katoliczka uważała, że kłóciłoby się to z Dekalogiem i Ewangelią.
Nie upominali się też inni ludzie w Grzymkach, którzy ukrywali Żydów w tym czasie.
Wracali ongiś Żydzi do siebie z niewoli egipskiej i babilońskiej, w obu przypadkach dzięki mądrym przywódcom i surowym prorokom, przez usta których przemawiał sam Jahve. Dlaczego po raz trzeci nie mogli wrócić z niewoli hitlerowskiej?
FRANCISZEK KOBRYŃCZUK
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu