29
2022
2012-11-16

Wieczorne z braćmi rozmowy


Lato 1942 roku – środek niemieckiej okupacji – było w Długich Grzymkach przyjazne pod względem pogody. Miałem 12 lat. Wśród dziesięciorga rodzeństwa byłem ostatnim. Rodzina pędziła chudy żywot w drewnianej chacie pod dowództwem owdowiałej matki. Kontyngent na rzecz Niemców pochłaniał wszystko, co wyprodukował rolnik. Na kolonii naszej wsi, gdzie teraz stoi opustoszałe pomieszczenie szkoły podstawowej, były  baraki niemieckiej straży granicznej, która strzegła Bugu oddalonego od wsi 800 m.
W tym ciężkim dla wszystkich czasie ze starszym bratem Józkiem szukaliśmy dla siebie jakiejś sensacji. A tu nic oprócz niewoli i biedy.
Aż tu nagle coś się wydarzyło! Mama wezwała nas i trzymając palec na ustach, wyszeptała:
- Nasz sąsiad Jan, którego pamiętacie, że zmarł na gruźlicę, pokazuje się teraz w naszej stodole. Pokutuje. Strasznie wygląda. Krew mu płynie z gęby, z uszu wychodzą robaki, a z oczu bucha ogień, jęczy. Nie chodźcie tam, bo ze strachu możecie umrzeć!
Nie, nie chodziliśmy do stodoły i tylko czekaliśmy, co stanie się dalej. Nieboszczyk za życia był niedobrym człowiekiem. Swoimi krowami wypasał nam łąki, grabił igliwie w naszych zagajnikach, które służyło nam za opał, nocą trząsł nasze grusze, potem zbierał spadłe z nich owoce.
Po upływie sześćdziesięciu lat przyjeżdżałem często do Grzymek, gdzie bracia Feliks i starszy Wacław wiedli szczęśliwe życie ze swymi rodzinami. Zatrzymywałem się u Wacława, bo gospodarzył, mieszkając na rodzinnym podwórku. Po wczesnej stracie ojca był mi jego namiestnikiem, małomówny, odpowiadający zwykle na pytania, kochany brat. Feliks był jego odwrotnością – gadatliwy,  pamiętający najmniejsze szczegóły z życia rodzinki i całej wioski. Na tzw. kolacyjki on, a nie żona, gotował jajka z wolnego podwórkowego kur chowania. Do tego był chleb i dwa napoje. Cała rozmowa składała się z powtarzającego się pytania: „A, czy pamiętasz....?”, po którym zapytany, któryś z nas, snuł długą odpowiedź.
- Feliksie - raz zagadałem - a czy pamiętasz, jak nasza matka opowiadała o zmarłym Janie, ostrzegając mnie i Józka, byśmy nie chodzili do gumna, bo on tam po śmierci straszył. Dziwi mnie, że była zabobonna.
Nastało milczenie. Feliks patrzył na mnie gniewnymi oczami.
- Nasza matka - zaczął - była bardzo mądrą i zaradną kobietą. Przed wojną leczyła ludziom nadciśnienie, przystawiając do potylicy pijawki, a reumatyzm maścią zwaną Badziaga, sporządzaną ze składników jej tylko wiadomych. Znała się na prawie ziemskim, szczególnie spadkowym, a ty nazywasz ją zabobonną, Znów nastała cisza. Feliks sięgną po kieliszek, wypiliśmy. Nagle wstał i głośno oznajmił:
- Matka nosiła w wiadrze do stodoły jedzenie dla ukrywającej się rodziny Żydów Lejbków z Kosowa. Bała się, że wy z Józkiem dowiedziawszy się o tym, rozniesiecie wszystko po całej wsi, a Niemcy mieszkali 150 m od stodoły. Znów nastała cisza. Zostałem jakby uderzony czymś twardym w samo serce. Wyszedłem, bo chciałem być sam. Zapłakałem jak ten św. Piotr, gdy zaparł się Mistrza. Chodziłem jakiś czas po ciemnym lesie, który graniczył z wioską. Wróciłem do domu Wacka. Spytałem go, czy to jest prawdą, co Feliks opowiedział o matce i Żydach.
- Tak! - odpowiedział.
Nazajutrz wsiadłem do Trabanta, pojechałem do Ceranowa na grób rodziców. Mama spojrzała na mnie z fotografii mizerna, ale piękna, o wesołych oczach.
- Mamo, zgrzeszyłem przeciwko tobie, wybacz!
Patrząc na nią, przypomniałem sobie, jak stała pod białą ścianą domu sąsiadów, na tle której robiono zdjęcia do ausweisów – niemieckich dowodów tożsamości.
Rok temu byli u mnie panowie z IPN-u. Ktoś im doniósł, że pochodzę z powiatu sokołowskiego. Rozmawialiśmy przez sześć wieczorów tygodnia o wszystkim, co działo się podczas okupacji w naszych stronach m.in. o Żydzie Lejbku. Był w Kosowie szewcem. Naprawiał nasze chłopięce buty, których podeszwy bywały zdarte do zera. Pamiętam, a było to zimą przed wojną, rodzice zabrali mnie bosego z resztką mojego obuwia. Zawieźli do Kosowa, do Lejbka. Posadzili przy piecu, a sami poszli na rynek. Dużo Lejbko miał dzieci. Spoglądały na mnie. Po krótkim czasie wyszedłem obuty. Dobry, biedny Żyd przyjeżdżał do nas na wieś. Zawsze na zimę dostawał ziemniaki, warzywo i drewno na opał.
Opowiadał Wacław, że pewnej nocy Lejbko pożegnał się z matką i opuścił z rodziną stodołę.
Dziś Gross grasuje w bolesnej dla Żydów i dla nas historii, imputując jej fakty nie sprawdzone, obciążające nas masowym udziałem w holokauście. Ma wypróbowaną metodę:
Oczernić nas w oczach całego świata i uciec przed odpowiedzialnością za fałszywe świadectwo.
- Czy pańska matka - pytali panowie z IPN-u - upominała się gdzieś o satysfakcję za pomoc udzielaną Żydom?
- Nie, gdyż jako katoliczka uważała, że kłóciłoby się to z Dekalogiem i Ewangelią.
Nie upominali się też inni ludzie w Grzymkach, którzy ukrywali Żydów w tym czasie.
Wracali ongiś Żydzi do siebie z niewoli egipskiej i babilońskiej, w obu przypadkach dzięki mądrym przywódcom i surowym prorokom, przez usta których przemawiał sam Jahve. Dlaczego po raz trzeci nie mogli wrócić z niewoli hitlerowskiej?

FRANCISZEK KOBRYŃCZUK

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe