Wieczór przy świecach z Albinem Makowskim
Albin Makowski skończył już 85 lat. Podczas spotkania chętni wracał myślami do czasów swojej młodości. - Urodziłem się w Kaliszu, gdzie mój ojciec był profesorem w gimnazjum Jagiellonek. W naszym domu zawsze było pełno różnych gości: księży, prokuratorów, sędziów. Mój ojciec jednak zbyt często zaglądał do kieliszka, co było powodem przeniesienia go do Zduńskiej Woli. Tutaj znacznie zmniejszyły się jego zarobki. Otrzymywał trzykrotnie niższą pensję. W Zduńskiej Woli chodziłem też do szkoły podstawowej aż w 1939 roku wybuchła wojna.
Początek okupacji
Rodzina Albina Makowskiego, jak wiele innych rodzin w tamtych trudnych czasach, została przesiedlona przez okupantów. W bydlęcych wagonach jechali do miejsca, a którym mieli rozpocząć nowe życie po raz kolejny. Warunki tam zastane były dalekie od wymarzonych. Zamiast łóżek otrzymali snopki, na których mieli spać. Zaczęły pojawiać się też choroby. - Ze wzruszeniem przypominam sobie tamte lata - przyznaje Albin Makowski. - Pobyt w Komornej był okropny. Wszyscy cierpieliśmy z powodu świerzbu. Miałam wtedy 13 lat. Gdy przyszła zima, Niemcy zwoływali wszystkich do odśnieżania drogi. Również ja musiałem iść do tej pracy. Musiałem odśnieżyć dokładnie taki sam odcinek jak dorośli. Było zimno, wiał wiatr. Po skończonej pracy miałem odmrożone ręce i nogi. Karbowy, u którego mieszkaliśmy również nie był zbyt przyjemny. Pracowaliśmy u niego w spichlerzu przy zbożu i grochu. Jeden z fornali ukradł mu worek grochu. My go nie wydaliśmy, co spowodowało, że stosunki między nami a fornalami się polepszyły. Dostaliśmy nawet zaproszenie do nich na Wigilię.
Trudna sytuacja
Życie podczas niemieckiej okupacji nie należało do łatwych. Problemem było szczególnie zdobywanie wystarczającej ilości pożywienia. - Moi rodzice, chociaż byli już po pięćdziesiątce, nie byli na tyle zaradni, żeby zdobyć pożywienie. Ja wraz ze starszą siostrą chodziliśmy po wsi, wstępowaliśmy do dworów i żebraliśmy. To były ciężkie czasy. Dziwię się, że mogliśmy w tych warunkach wytrzymać. Pamiętam, że chodziliśmy wtedy w drewniakach, a skarpetki robiliśmy ze słomy, którą owijaliśmy wokół stopy. W następnym roku zacząłem pracować jako parobek u różnych rolników, a mój ojciec i brat uczyli na tajnych kompletach. Mając 14 lat już orałem dwuskibowym pługiem. Razem z bratem byliśmy najlepszymi pracownikami u dziedzica.
To właśnie dzięki bratu Albin Makowski zaangażował się w działania partyzantki. - Zacząłem od roznoszenia gazetek konspiracyjnych, a później chodziłem na szkolenia partyzanckie - wspomina. - Po pewnym czasie w nasze okolice zawitali Łotysze i Litwini. Zachowywali się okropnie, ale pięknie śpiewali. W czerwcu 1944 roku nasze zgrupowanie partyzanckie otrzymało rozkaz iść na odsiecz walczącej Warszawie. Złapanych po drodze Niemców zwykle rozstrzeliwano, ale ja bym nie miał nigdy odwagi tego zrobić. Gdy doszliśmy do Warszawy okazało się, że powstanie upada. Brat zdecydował, że opuścimy szeregi naszego zgrupowania i wrócimy do domu. Dostaliśmy na drogę po 5 dolarów. Gdy weszli Rosjanie wszyscy się cieszyli, ale oni byli agresywni i nie zachowywali się jak przyjaciele.
Kariera w cukrowniach
Albin Makowski otwarcie mówi o swoich problemach z edukacją. - Byłem najgorszym uczniem. W piątej klasie nie umiałem jeszcze czytać. Rodzice specjalnie o nas nie dbali. Później jednak zdałem maturę i dostałem się do Batalionu Akademickiego. Na Politechnice najważniejszym przedmiotem były zagadnienia polityczne. W czasie studiów uczyłem też w szkołach, głównie SP (Służba Polsce) oraz marksizmu-leninizmu. Po skończeniu studiów otrzymałem przydział do pracy w cukrowni Chełmnica. Niestety, PRL-owskie działania spowodowały, że sporo cukru szło do kanału, marnowało się. Po jakimś czasie przeniesiono mnie do Nakła, a później Tuszna. Byłem oddany pracy i ludziom. Nie znosiłem chamstwa i różnych incydentów. Wszędzie tam gdzie pracowałem udzielałem się społecznie. Przenoszono mnie jeszcze do Brześcia Kujawskiego, Malborka, a nawet do Rumunii. Wiele rzeczy w tych krajach ludowych działo się źle. Polacy wysyłali do Rumunii kompletnie zardzewiałe rury. Po powrocie do Polski pracowałem w Łapach, gdzie zostałem dyrektorem naczelnym. Pilnowałem tego, aby każdy pracował. Cukrownia zaczęła stawać na nogi. W 1978 roku trafiłem do Sokołowa. Tutejszą cukrownię zastałem w opłakanym stanie. Poprzedni dyrektor wolał jeździć na polowania zamiast pracować.
W sokołowskiej cukrowni Albin Makowski pracował do emerytury. Doskonale pamięta wizytę generała Jaruzelskiego. - Jaruzelski chodził po zakładzie. W jednym z pomieszczeń siedziało kilkunastu pracowników. Krzyknąłem do nich "Powstań", a oni stanęli na baczność. To się Jaruzelskiemu bardzo spodobało.
Przybyli na spotkanie z Albinem Makowskim mogli nie tylko wysłuchać jego niezwykłych opowieści, ale również obejrzeć ciekawe rodzinne fotografie, spróbować pysznego tortu, do którego dodatkiem była lampka wina.
Katarzyna Markusz
« wróć | komentarze [7]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Moje pierwsze spotkanie z Panem Albinem opisalem w mojej wspomnieniowej galerii Sokołów Podlaski z tamtych lat: Jest rok 1978 godzina może 18.00. Jestem w pracowni fotograficznej Klubu Pracownika Cukrowni. Niespodziewane pukanie do drzwi, otwieram. Wchodzi do pracowni nieznana mi osoba. Wita się, podając mi rękę i przedstawia się: Jestem nowym dyrektorem cukrowni - Albin Makowski. Michał Kurc, jestem instruktorem fotografii - odpowiadam nie co zaskoczony. W głosie dyrektora słyszę małą zadyszkę, co zauważył pan Albin i od razu dodał: Przed chwilą byłem w Przywózkach, biegam... - dodał, Pomyślałem, że cukrowni potrzeba takiego dyrektora. To ktoś inny - "Wulkan energii..." i ta bezpośredniość - normalność i naturalność - tak potrzebna w naszym życiu - tylko czy będzie właściwie odebrany przez załogę? Zapraszam do galerii Sokołów Podlaski - z tamtych lat, rodział o dawnym Elżbietowie. |
Michał Kurc 2011-12-22 09:12:44 |
Tak inni muszą ciężko pracować,zaciągać kredyty na domy i mieszkania a inni przyzwyczaili się do wszystkiego za darmo! Ja też poproszę mieszkanie w Warszawie za darmo bo tam są miejsca pracy nie to co w Sokołowie, tylko kto mi je da! |
oszukany 2011-12-21 18:33:25 |
Waldek-obiektywizmu troszkę.Przecież to pan Albin rozbudował i zmodernizował Cukrownię.Wybudował osiedle mieszkaniowe,gdzie za darmochę pracownicy dostali mieszkania,kilkaset mieszkań.Podobnie było z innymi blokami budowanymi przez zakłady pracy w PRLu.Gdyby nie tamte czasy,Sokołowian byłoby ok.10000,a mieszkaliby w ziemiankach.Szczytem jest,że za te mieszkania Burmistrz żąda od mieszkańców po 4000zł za m2.To kryminał. |
Marian W. 2011-12-18 20:07:15 |
Gdyby z wami solidaruchy porządku nie zrobił to cukrowni i bloków,w których teraz mieszkacie by nie było.Mieszkali byście w ziemiankach i wasze dzieci też.Pokłon komunie i PRL za stworzenie człowiekowi godnych warunków życie.Pozdrawiam. |
Irek 2011-12-17 21:36:32 |
Ani słowa, bardzo budujące, bardzo. Zaproście jeszcze pluton ZOMO, niech sobie chłopaki powspominają. Będzie jeszcze bardziej ambitnie i kulturalnie. |
T 2011-12-17 02:18:41 |
Z pracy komuch mnie wyrzucił w stanie wojennym,bo działałem w "Solidarności".Teraz wspomina nie to co należy.Tu i czyściec nie pomoże. |
kwiatuszek 2011-12-16 22:24:42 |
A nic o pracy partyjnej.Oddaniu Leninowi i PZPR.Wychwalaniu na zjazdach partyjnych przewodniej roli partii i ZSRR. Jak pięknie piał międzynarodówkę.Chyba był kapitanem rezerwy armii ludowej,a obwieszał się orderami z tych fee czasów jak choinka.A jak zwalniał działaczy solidarności w latach 80 nie mówił.Jak im oporniki z klap wyrywał i włosy kazał ścinać też cicho.Oj Albin,Albin.Mimo wszystko-wszystkiego dobrego. |
Waldek 2011-12-16 18:58:42 |