2014-07-04
Tak było – 50 lat Sokołowskiego Ośrodka Kultury
Ilością i różnorodnością imprez, ale przede wszystkim ich wysokim poziomem artystycznym i intelektualnym wytrwale i uparcie budowaliśmy prestiż instytucji.
Do Sokołowa na koncerty sprowadzaliśmy gwiazdy estrady, ze spektaklami teatralnymi przyjeżdżał Teatr Ziemi Mazowieckiej, Teatr im. Węgierki z Białegostoku, teatr z Lublina czy Teatr Stary z Krakowa. Na scenie Sokołowskiego Ośrodka Kultury występowała niezapomniana Mieczysława Ćwiklińska, która po tańcu w czasie spektaklu „Drzewa umierają stojąc” teatralnie osunęła się na fotel. Publiczność zamarła. Po chwili, pani Miecia z szelmowskim uśmiechem wstała z fotela, puściła oko do widzów i do dyrektora sokołowskiego szpitala dr Zbigniewa Koprowskiego, śpieszącego z lekarską pomocą. Dostała owacje na stojąco.
Byliśmy, często bez wzajemności, dobrym partnerem dla władz w rozwiązywaniu różnych problemów społecznych. Kiedy pod koniec kadencji Władysława Gomułki postanowiono polskich Romów na stałe osiedlić, do Sokołowa przybyło kilka cygańskich rodzin, którym władze miasta musiały dać mieszkania. Z pracą było jeszcze gorzej. Jednego i drugiego brakowało. Zbierały się gremia partyjnych i administracyjnych władz miasta i radziły, radziły, radziły. Na jednej z takich narad na pytanie, co kto może pomóc, by rozwiązać problemy socjalne rodzin cygańskich zaproponowałem, że jeśli nie ma dla nich pracy, dom kultury zorganizuje zespół pieśni i tańca. Niech robią to, co potrafią najlepiej.
Po trzech miesiącach prób zespół „Szilali Bałwał” dał pierwszy koncert, entuzjastycznie przyjęty przez sokołowian. „Głos Mazowsza”, Polska Kronika Filmowa i telewizja rozpropagowały zespół i posypały się zaproszenia na występy z Warszawy, Ursusa, Płocka, Stadniny Koni Arabskich z Janowa Podlaskiego i wielu innych miejsc i instytucji.
Józio Sobiecki, redaktor „Głosu Mazowsza”, zakochany w cygańskich pieśniach, postanowił je nagrać. Warunek - musi się to odbyć zgodnie z tradycją i w leśnej scenerii przy ognisku.
Ustaliłem z kierownikiem zespołu, Gutkiem Markowskim, termin i repertuar, akcentując znaczenie tradycji dla klimatu i wierności nagrania. O umówionej godzinie spotkaliśmy się na skraju lasu przeździeckiego od strony Kupientyna. Ekipa radiowców zjawiła się, gdy płonęły już ogniska, a w kociołkach bulgotał smakowity czerwony barszczyk na kurze. Cyganie wypadli wspaniale. Józio promieniał ze szczęścia, nucąc: „Po Cyganach wiatr zaciera ślady, / Deszcz romanse zmywa i ballady/ Jeszcze tylko w popielisku dymi./ Biała brzoza lecieć chce za nimi”
Następnego dnia telefon od Stanisława Kosmali - komendanta powiatowego MO popsuł mi humor: - Co tam pan narozrabiał, panie Wacławie, w Kupientynie z Cyganami? Wyjaśniłem, jak umiałem najlepiej, cel i przebieg imprezy. Okazało się, że w tym dniu zginęło kilkanaście kur i komendant musiał zamknąć w areszcie kilka Cyganek.
Gutek zdenerwował się okropnie i zrobił najście na posterunek MO, krzycząc, że wszystko zorganizowali tak jak sobie życzyłem - zgodnie z tradycją - i za to spotkała go taka niewdzięczność. Poszedłem do komendanta, który zaproponował zadośćuczynienie strat gospodyniom. Cyganie natychmiast zebrali żądaną sumę pieniędzy i wypłacili ją poszkodowanym gospodyniom z Kupientyna, a komendant Kosmala rozkazał wypuścić aresztantki. Przykry incydent udało się załagodzić. Tylko Gutka Markowskiego do dziś nie można przekonać, że nie o takie tradycje mi chodziło.
W 1974 roku zakończono budowę Zakładów Mięsnych – sztandarowej inwestycji w sektorze spożywczym Polski I sekretarza PZPR Edwarda Gierka. Lokalizację tej inwestycji zawdzięczamy największemu „zaświnieniu” powiatu. Musiało być 100 sztuk świń na 10 hektarów. Taki warunek postawili decydenci. I było! Hodowano świnki w stodołach, w budowanych naprędce oborach i chlewniach. Nawet w garażach zestawianych wg pomysłu inż. Franciszka Łomży z betonowych elementów przystanków autobusowych. W tej wielkiej robocie nie zabrakło od początku do końca Powiatowego Ośrodka Kultury. Od zabicia palików przez geodetów na polach PGR po otwarcie zakładów i uroczysty koncert dla budowniczych. Robiliśmy zdjęcia. Organizowaliśmy wycieczki i imprezy dla międzynarodowej grupy budowniczych. Udostępniliśmy mieszkanie dla pani Liljen Frankowski - asystentki dyrektora inwestycji pana Kępy. Zapracowaliśmy w ten sposób na doskonałą aparaturę nagłaśniającą i dyskotekową firmy Dynacord o ówczesnej wartości 17 500 DM. Do magazynów Hardwiga w woj. zielonogórskim trzeba było wysłać dwie „Nysy”, by ten sprzęt przywieźć do Sokołowa. Później zarabialiśmy na jego wypożyczeniach np. do Ursusa, do Estrady Warszawskiej na różne masowe imprezy w całym województwie.
Koncert na zakończenie budowy kombinatu mięsnego utrwalił się w mojej pamięci za sprawą podziału miejsc w pierwszym rzędzie. Fundator koncertu p. Kępa zażyczył sobie zasiąść w pierwszym rzędzie obok I sekretarza komitetu powiatowego PZPR Henryka Berezy i księdza proboszcza Stanisława Pielasy. Na moją uwagę, że to niemożliwe, by ci dwaj znani ze swoich przekonań i praktyk przywódcy lokalnej społeczności chcieli usiąść na publicznej imprezie obok siebie, p. Kępa zapytał: „A czy to źle? Przecież z każdym z nich moja firma dobrze współpracowała w całym dziele budowy kombinatu. I każdemu chcę teraz podziękować. Firma Epstain z Chicago zbudowała księdzu proboszczowi w jedną noc betonową wieżę na kościele, a pan sekretarz dostał 1200 nowych miejsc pracy. Czy to źle?”
- Pewnie, że nie źle, ale u nas nie ma takiego obyczaju! – odpowiedziałem.
- To trzeba go wprowadzić i nie obawiajcie się tego – uspokoił mnie.
Spełniłem życzenie fundatora i odprowadziłem na wskazane miejsca liderów partii i kościoła. Zasiedli po obu stronach gospodarza imprezy p. Kępy. Jak się okazało, skandalu nie było, bo muzyka łagodzi obyczaje.. a jazzowa podobno budzi z letargu. Ksiądz z sekretarzem zgodnie oklaskiwali występy znakomitego zespołu „Vistula River Brass Band”. Byłem zadowolony, że udało się w 1974 roku w moim mieście doprowadzić do zbliżenia partii z kościołem, chociaż na krótko, bo koncert trwał niespełna 2 godziny.
Wacław Kruszewski
« wróć | komentarze [1]