29
2022
2021-09-14

Strażak z PSP Sokołów Podlaski zdobył najwyższy szczyt w Europie Mont Blanc


Aspirant Piotr Domański, funkcjonariusz PSP w Sokołowie Podlaskim 2 września zdobył najwyższy szczyt w Europie – Mont Blanc (4810 m n.p.m.). 

Piotrek wyruszył na wyprawę 28.08 do Pontu we Włoszech, skąd zrobił wejście aklimatyzacyjne na szczyt Gran Paradiso (4061m n.p.m.). Następnie, 31 sierpnia z miejscowości Les Houches we Francji, rozpoczął wspinaczkę na docelowy szczyt. Pierwszym przystankiem było schronisko Nid d’Aigle, znajdujące się na wysokości 2372 m n.p.m. Następnego dnia strażak musiał przejść przez niebezpieczny fragment szlaku zwanym „Kuluarem Śmierci”. Z uwagi na spadające kamienie, na tym fragmencie szlaku
w ciągu roku dochodzi do kilkudziesięciu wypadów oraz kilku zdarzeń śmiertelnych. Po bezpiecznym pokonaniu kuluaru Piotrek dotarł do schroniska Gouter, znajdującego się na wysokości 3800 m n.p.m. Stamtąd 2 września o godz. 3:15 rozpoczął atak szczytowy, który owocnie zakończył około godz. 8, meldując się na szczycie najwyższej europejskiej góry – Mont Blanc.

Poniżej zapisy z dziennika asp. Piotra Domańskiego:

28.08 Plan podróży Warszawa – Genewa – Chamonix – Coutmarey – Valey – Pont
Około 18 docieram do Pontu. Mam dylemat czy ruszać na Gran Paradiso z kempingu jutro, czy z ciężkim plecakiem podejść do schroniska i rano ruszyć z chłopakami z grupy na Facebooku.

29.08 Gran Paradiso
Godz. 4:15 Wyruszam z kempingu z miejscowości Pont. Przede mną idzie dwóch Włochów, dołączam do nich. Idziemy w ciszy, każdy oszczędza siły, przed nami długa droga na szczyt. Po około 1:45 h dochodzimy do schroniska. Jest 6:00 szukam chłopaków,
z którymi byłem umówiony, po rozmowie z kucharzem okazało się, że już poszli. Zasięgu nie ma praktycznie od wyjścia z kampingu. Gdy wychodzę ze schroniska idę już sam. Włosi już poszli. Jest jeszcze ciemno, ale mam czołówkę, która oświetla mi najbliższe metry. Szlak w większości prowadzi kamienistą drogą. Nie jest trudny technicznie, ale jest dość długi. W końcu docieram do lodowca. Zakładam raki i biorę czekan do ręki. Na lodowcu widać sporo szczelin, niektóre mają kilkanaście metrów długości, trzeba je omijać, inne mniejsze czasem wystarczy przejść, będąc bardzo uważnym. Wysokość około 3600m n.p.m zaczynam odczuwać duże zmęczenie. Na wysokości 3800m n.p.m. jest mi cholernie ciężko, robię 10-20 kroków i muszę odpocząć około minuty. Zaczyna mnie także boleć głowa, wszystko to początkowe objawy choroby wysokościowej. Około godz. 10:30 docieram na szczyt. Pogoda jest wspaniała, słonecznie i trochę chmur w oddali, odczuwalnie około -10 *C . Odpoczywam z 15 min., robię kilka zdjęć, biorę łyka herbaty i zaczynam wracać, bo robi się zimno. Wracam w dobrym tempie, nie czuję zmęczenia. Mam wrażenie, że rano na lodowcu było mniej szczelin. Większość omijam szerokim łukiem, niektóre 0,5 metrowe trzeba przeskakiwać. W końcu zszedłem z lodowca, zdjąłem raki i spotkałem grupę Polaków, którzy planują jutro wejść na szczyt ze schroniska. Z dalszej rozmowy wynikło, że spotkali chłopaków, z którymi miałem iść. Okazało się, że tamci zabłądzili i musieli zawrócić do schroniska. Droga do schroniska prowadziła skalistymi ścieżkami. Czułem spore zmęczenie w nogach. W schronisku zatrzymałem się na chwilę. Uzupełniłem cammel backa wodą, zabrałem rzeczy pozostawione w drodze na szczyt, zmieniłem buty na podejściowe i ruszyłem na parking. Od schroniska na kemping droga strasznie się dłużyła. Miałem dość, ale w końcu doszedłem do namiotu. Jeszcze nigdy nie byłem tak zmęczony po wyprawie w góry. W gruncie rzeczy zdałem sobie sprawę, że zrobiłem 2061 m przewyższenia, a ostatni odcinek w drodze na szczyt Mont Blanc to „ tylko ” 1000 m.

30.08 „Odpoczynek”
Nauczony zimną poprzednią nocą spałem w bieliźnie termoaktywnej i kurtce puchowej. Wstałem koło godz. 11:00. Na śniadanie parówki, niestety nie były one z rodzimego zakładu, może na następne wyprawy ich namówię. Spakowałem sprzęt i ruszyłem w podróż powrotną do Chamonix. Z Chamonix udałem się na camping do sąsiedniej miejscowości Les Houches. Rozbiłem swój namiot i poszedłem spać.

31.08 Podejście do schroniska Nid d’Aigle 2372 m.
Dziś też nie było pośpiechu, po śniadaniu i przepakowaniu plecaka tj. zabraniu tylko najważniejszych rzeczy około godz. 11:30 ruszyłem w stronę schroniska Nid d’Aigle. Już na początku drogi okazało się, że poszedłem w złym kierunku. Straciłem przez to godz., robiąc 5 dodatkowych kilometrów z 20 kg plecakiem. Droga do schroniska to na początku asfalt niczym ścieżka do ‘’Morskiego Oka”, następnie leśne i szutrowe ścieżki. Na wysokości 1800 m n.p.m. znajduje się przystanek tramwaju, który zawiezie nas do schroniska. Tym razem nie skorzystam i idę wzdłuż torów kolejowych po ścieżce. Trzy razy będę żałował tej decyzji. Powiedziałem sobie, że wejdę bez żadnych udogodnień. Po 17 km docieram do schroniska. Budynek posiada 20 miejsc noclegowych, które bardzo szybko się rozchodzą. Na wejściu dostaję informacje, że mają problem z wodą. Prysznicy nie ma, ale to wiedziałem. Plecy, a szczególnie lewy bark bardzo bolą, nie mogę ponieść ręki bez grymasu bólu… zasypiam koło 22:00.

1.09 Droga do schroniska Gouter 3815 m.
Wstaje o godz. 7:30 i o 8 wyruszam na szlak. O dziwo bark mnie nie boli. Ruszam delikatnie, nie forsuje tempa. Przede mną 1400 m przewyższenia. Po drodze na szlaku mijam kilka alpejskich kozic. Widać, że są oswojone i nie boją się ludzi. Jestem jakieś 500 m przed schroniskiem Tete–Rousse. Tutaj znajduje się budka, w której żandarm przepuszcza wspinaczy, jeśli mają wykupiony nocleg w schronisku. Jeśli nie masz wykupionego noclegu w schronisku lub w Base Capmie, żandarm nie wpuści cię dalej. Idę do schroniska Tete–Rousse na wysokości 3167 m n.p.m., tam zostawiam swoje buty podejściowe, które zmieniam na buty wysokościowe przystosowane do raków. Idę dalej i nieubłaganie zbliżam się do niebezpiecznego fragmentu szlaku zwanym „Kuluarem Śmierci”. Z uwagi na spadające kamienie na tym fragmencie szlaku w ciągu roku dochodzi do kilkudziesięciu wypadów
i kilku zdarzeń śmiertelnych. Odcinek pokonuję szybszym tempem, aby nie narażać się na ekspozycję. Kilka minut później widzę, jak z góry spadają kamienie wielkości pomarańczy czy nawet piłki. Po drodze do schroniska spotykam Izę i Kamila, jutro wszyscy wybieramy się na szczyt. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy razem. Wieczorem prawie wszyscy wspinacze jedzą wspólną kolacje. Panuje wesoła atmosfera, jedni świętują zdobycie szczytu, drudzy ekscytują się ich opowiadaniami. Podoba mi się ten klimat, czuję się trochę jak w naszych polskich, górskich schroniskach. Po kolacji wszyscy wychodzą oglądać zachód słońca. Nigdy w życiu nie widziałem, tak przepięknego zachodu słońca, ciężko jest mi go opisać, zdjęcia nie oddadzą tego widoku.

2.09 Atak Szczytowy
Pobudka 2:00. Gotowanie śniegu na wodę, 1.5l butelka wody to koszt 8€. 2:30 wspólne śniadanie: jem bułkę z dżemem i piję herbatę. 3:15 wyruszamy na szczyt. Wychodzi około 40 osób. Idziemy we trójkę: ja, Iza i Kamil. Po około godz. marszu na wysokości około 4100 m n.p.m. Iza zaczyna mieć objawy choroby wysokościowej. Czuje ogromne zmęczenie, od czasu do czasu leci jej krew z nosa. Dochodzimy do schronu Vallot na wysokości 4362 m n.p.m. Odpoczywamy tam 30min. Proponujemy Izie, aby została albo zawróciła do schroniska. Jest zawzięta, odmawia i idzie z nami dalej na szczyt. Schron to tak naprawdę ‘’metalowe pudełko”, które służy do przeczekania najgorszych warunków, które niespodziewanie mogą pojawić się podczas ataku szczytowego, bądź powrotu. Co niektórzy tam śpią, choć chyba nie jest to dozwolone. Ruszyliśmy dalej spokojnym tempem. Powoli wraz ze wschodzącym słońcem zdobywaliśmy wysokość. Pogoda była bardzo dobra, słonecznie, wiatr słaby. Temperatura odczuwalna około -15*C. Po 5 godz. drogi około godz. 8 udało mi się stanąć na szczycie! Parę minut później zrobił to Kamil z Izą. Na szczycie natrafiłem na startującego paralotniarza. Lot z najwyższej góry w Europie daje na pewno duży zastrzyk adrenaliny, jak
i możliwość podziwiania gór z innej perspektywy. Na szczycie spędziliśmy pół godziny, napawając się widokami gór, wschodu słońca i chmur u naszych stóp. Czas wracać. Na wysokość 23572 m n.p.m. schodzę w 6 godz. Dalej jadę ‘’tramwajem’’ i kolejką linową, której koniec znajduje się kilometr od mojego kempingu… Tu właśnie kończy się moja opowieść o tym, jak zdobyłem swój wymarzony od kilku lat Mont Blanc.

Autor asp. Piotr Domański, Info. i Fot. UM Sokołów Podlaski

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe