29
2022
2013-05-24

Sokołów mojego dzieciństwa


Cztery pory roku
Wiosną i latem, w pogodne niedziele i święta organizowano majówki. Chętnych mieszkańców miasta przewoziły do lasu z rynku obszerne wozy-platformy ciągnione przez parę koni. Furmanki były umajone młodymi brzózkami. Na lewym skraju lasu „Pod Zieloną” układano drewnianą podłogę. Grała orkiestra. W pobliżu działał bufet obficie zaopatrzony w napoje butelkach z niebieską lub czerwoną naklejką (dostępne wtedy dwa gatunki wódki). Biwakowano na kocach, rozłożonych w pobliżu pod drzewami i krzakami. Zabawa trwała do zmroku.
Lato w mieście było wspaniałe, brakowało nam tylko kąpieliska.
Zimy były ostre i przychodziły szybko. Już pod koniec listopada zamarzały kałuże i staw Mazura. Można było założyć łyżwy. Od grudnia często padał śnieg. Święta były białe i bardzo nastrojowe. Jednego roku chodziłem z szopką. Po drodze mijaliśmy chłopaków przebranych za „Trzech Króli”, którzy również odwiedzali domy śpiewając kolędy.
Przez całą zimę, poza krótkimi przerwami, trzymał tęgi mróz. Na stawie Mazura kilka razy ręcznymi piłami cięto lód. Spore bryły ładowano na furmanki przesypując trocinami,
a następnie zawożono do odpowiednio przygotowanych piwnic, w których lód był przechowywany do późnego lata. Takie podziemne pomieszczenia, zwane lodownią lub lodnią, znajdowały się dawniej przy dworach, pałacach i zakładach produkujących żywność.  Odkryliśmy lodownię także pod powierzchnią naszego podwórza. Wejście znajdowało się od strony bramy. Murowany z cegieł, podziemny tunel o szerokości około 2, 5 m ciągnął się do ściany piwnicy.
Nie było lodówek, lód był niezbędny do wytwarzania lodów i przechowywania przez lato łatwo psujących się produktów.
Ulic nikt nie posypywał, gdy trzeba było, zwały śniegu rozgarniał pług. Ubita, gładka nawierzchnia była doskonałym łyżwiarskim torem. Aby się nie przemęczać czepialiśmy się chłopskich sań, często obrywając batem. Czasami chwytaliśmy się przyczepy ciągnionej przez traktor. Niestety raz taka jazda skończyła się dla mojego kolegi tragicznie.

Rurociąg
W budynku nad stawem Mazura znajdowała pompownia tłocząca wodę rurociągiem biegnącym między innymi przy posesji E. i A. Łotkowskich, i dalej wzdłuż dawnej ulicy Wałowej, aż do stacji kolejowej.
Nazwa ulicy Wałowej (obecnie Marii C. Skłodowskiej) pochodziła od nasypu (wału), który przykrywał wodociąg. Niektórzy idąc wałem skracali sobie drogą do dworca. Rurociąg przebiegał nad rzeczką Kościółek i stanowił trudną do pokonania kładkę. Później nad szerokim rowem zrobiono mostek, ułatwiając przejście.
Woda ze stawu Mazura dopływała do ustawionych pomiędzy torami żurawi wodnych, z których czerpały ją podjeżdżające parowozy.
Obecnie na terenie pompowni przy stawie Mazura mieści się harcówka.

„Zdobycz”
Kino mieściło się w budynku przy ulicy Lipowej, od której głównym wejściem wchodziło się na
I piętro, a dalej, wąskim korytarzem na widownię. Przed niewielką sceną zasłoniętą białym ekranem ustawionych było kilkadziesiąt rzędów drewnianych, wąskich ławek bez oparcia. Sądzę, że początkowo korzystano z projektora kina objazdowego. Gdy wyświetlono pierwszą rolkę, następowała przerwa konieczna do przewinięcia taśmy
i założenia nowego filmu. Po każdym seansie wychodzący tłum przesuwał lub przewracał ławki czyniąc wyjątkowy harmider. 
Po latach obiekt zmodernizowano. Kino otrzymało nazwę „Zdobycz”. Widownię wyposażono w drewniane fotele ze składanymi siedzeniami. Zamontowano projektory umożliwiające wyświetlanie filmów bez przerw.  Do kasy kina i na widownię wchodziło się z drugiej strony budynku, od podwórza, przy którym mieściła się również straż pożarna.

Wyprawy poza Sokołów
Wszelkie podróże były wielką wyprawą. Nim powstała państwowa komunikacja, do Warszawy jeździliśmy autobusami firmy transportowej Jaha. Były to mocno wyeksploatowane, chyba czeskie i włoskie pojazdy.
Jadąc szutrową, wąską drogą przez Węgrów, po
2 godzinach docieraliśmy do Kałuszyna. Tam kierowca ogłaszał około półgodzinną przerwę w podróży. Wielu pasażerów udawało się do pobliskiej restauracji na herbatę lub inne napoje. Do stolicy dojeżdżaliśmy po ponad czterech godzinach jazdy.
W zimie zdarzało się, że autobusy grzęzły w śniegu lub zawracały z powodu zasp.
Przez Sokołów przebiegała jednotorowa linia kolejowa łącząca Siedlce z Małkinią. W naszym mieście tory rozgałęziały się, umożliwiając mijanie pociągów zmierzających z przeciwnych kierunków. Wielokrotnie korzystałem z kolei, udając się z rodzicami do Warszawy lub Wysokiego Mazowieckiego.
Peron miał około 2 metry szerokości. Gdy wjeżdżał pociąg, drgało podłoże. Po chwili sapanie stalowego kolosa stawało się głośne i mijał nas buchający parą, rozgrzany parowóz, pachnący gorącym olejem. Po chwili z przeciwnego kierunku wtaczał się drugi pociąg, zamykając pasażerów w wąskim korytarzu peronu. Bałem się. Było to dla mnie bardzo stresujące przeżycie.
Do wagonowych przedziałów wchodziło się bezpośrednio z peronu. Aby w czasie jazdy przejść do innego wagonu, trzeba było wyjść na zewnątrz i skorzystać
z drewnianego podestu biegnącego wzdłuż wagonów.
Po latach, gdy na niedziele dojeżdżałem do Sokołowa
z technikum w Mińsku, zdarzało się, że z powodu tłoku stałem na takim podeście przez całą drogę do Siedlec. Najgorzej było w zimie. Przemarznięty, zdrewniałymi rękami ledwo trzymałem się pionowej poręczy, dbając o to, aby nie upuścić torby, w której wiozłem zazwyczaj bieliznę do prania.
Andrzej Dębski

Autor prosi o kontakt wszystkich, którzy mogą wnieść uwagi lub uzupełnić tekst dodatkowymi informacjami i zdjęciami. Email: andela@rybnet.pl lub o dostarczenie materiałów do redakcji „Wieści Sokołowskich”.

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe