29
2022
2013-04-26

Scenariusz na Golgotę


6 sierpnia 1947 roku teatr, w którym aktorami byli uczniowie gimnazjum sterdyńskiego, wystawił w Kosowie Balladynę Słowackiego. Był dzień targowy. Lataniny było sporo. Trzeba było z ulicy łapać chętnych do obejrzenia tego widowiska. Ludzie wtedy bali się wszystkiego. - A może to jakiś podstęp? W końcu udało się. Aktorzy wieczorem wracali do Sterdyni, trzech z nich jednym rowerem. Wśród nich był Tadeusz Stankiewicz grający rolę Kirokra. Jeszcze ze Sterdyni musiał udać się do leśniczówki na Holenderni, w której mieszkała jego rodzina. Ojciec Stanisław był gajowym.
Tego dnia, o tej samej porze, miał miejsce inny teatr, który rozegrał się właśnie w tej leśniczówce. Zjawili się czterej cywile. Prosili o coś do napicia. Pani Stankiewiczowa podała na talerzach zsiadłe mleko. Pytali, gdzie jest mąż. - Zaraz przyjdzie, ma obchód w lesie - odpowiedziała. Nie pytała, kim są. W tym burzliwym czasie leśniczówkę odwiedzali różni goście. Za jakiś czas pojawił się na podwórku gospodarz. Gdy zobaczył na werandzie tajemniczych mężczyzn, zaczął uciekać. Oni za nim. Na pewno udałaby się ta ucieczka, gdyby...
W tym czasie ktoś wiózł siano. Jeden z przybyszów odczepił konia od fury i pognał na nim za zbiegiem. Padły strzały. Rannego przyniesiono do domu. Płacz, krzyki przerażonej żony: - Dlaczego, po co, za co? W odpowiedzi padły słowa obelżywe. Tajniacy Urzędu Bezpieczeństwa zabrali pana Stanisława. Był członkiem WIN-u. Za moment po tym zajściu wszedł do domu Tadeusz. Ojca zabrano do Warszawy do Urzędu Bezpieczeństwa przy ul Sierakowskigo. Śledztwo trwało długo. Żona nie wiedziała, gdzie jest mąż. Szukała go.
W końcu otrzymała wiadomość, że popełnił samobójstwo w areszcie, wyskakując oknem podczas przesłuchania. Funkcjonariusz, który to wyjawił, „pocieszał” wdowę.
– Niech pani go nie żałuje. To był łajdak. Zdradzał panią z kobietami niecnego pochodzenia. Ja, mieszkając wtedy na stancji w Sterdyni, pamiętam jak ta opinia rozeszła się po całym powiecie sokołowskim. Mówiono: - Popatrzcie, niby działacz niepodległościowy, a taki podły. Niektórzy jednak nie uwierzyli w to kłamstwo. Dzisiaj wrogowie naszej Ojczyzny stosują tę samą metodę – oczerniają człowieka, który im się sprzeciwia, wyśmiewają patriotyzm, a etos narodowy deprecjonują do zera. Ich akcja medialna ma cechy ciągłego, zmasowanego ataku. Niektórzy zaczynają w to wierzyć.
Aresztowani uczniowie gimnazjum sterdyńskiego, zostali w październiku 1950 r przewiezieni do więzienia w Warszawie przy ul Ratuszowej, gdzie było prowadzone dalsze śledztwo, zakończone sądem i wysokimi wyrokami. Ja, którego to też spotkało ciężko zachorowałem. Umierałem. Pani doktor, nie mówiła, gdy mnie badała, ale szkliste jej oczy potwierdzały mój ciężki stan. Dowiedzieli się o tym moi najbliżsi - koleżanki i koledzy. W więzieniu istniała doskonała komunikacja za pomocą alfabetu Morsa. Najmłodsza, 14- letnia Iza wymyśliła sobie chorobę. Strażnik przyprowadził ją do ambulatorium. Zapukała we drzwi, za którymi leżałem. – Czy tu jest Franek? – Jest! – ktoś odpowiedział. – Iza! – rzekłem - umieram, powiedz rodzinie, gdy wyjdziesz na wolność, że znalazłem się tu, bo chciałem, żeby ojczyzna była wolną. – Co ty mówisz? – skarciła mnie. Będziesz zdrowy. To tylko przeziębienie. Pamiętaj nie załamuj się! Klawisz odciągnął Izę ode drzwi. Już tego dnia poczułem się lepiej.
Zostałem przeniesiony do celi więźniów wracających do zdrowia. Pewnego razu jeden z nich rzekł: - Ty jesteś chyba z Podlasia, bo mowa cię zdradza. – Tak, z okolic Sterdyni! – odpowiedziałem. – Na pewno znasz sprawę Stanisława Stankiewicza. – Tak, popełnił samobójstwo, wyskakując oknem w więzieniu przy ul. Sierakowskiego. – Przysuń się bliżej – wyszeptał ów współwięzień. Chcę się przed tobą, jak przed księdzem, wyspowiadać. Jestem ciężko chory, popatrz jaki ogromny guz wyrósł mi pod pachą. Ty jesteś młody, wyjdziesz kiedyś z więzienia. Proszę cię, zanieś rodzinie zmarłego całą prawdę. Byłem funkcjonariuszem w tym UB, gdzie on zginął. Pracowałem w dziale gospodarczym. Zakatrupili go w piwnicach, potem wynieśli nocą na piętro i przez okno wyrzucili. Kazali mi go zakopać na Powązkach, co uczyniłem, zawiózłszy zwłoki furą. Gdybym, co daj mi, Boże, przeżył, to zapamiętaj nazwisko i adres. Może się kiedyś spotkamy. Pamiętałem o tym przez pięć lat.
Uwolnił mnie z więzienia polski październik. Dostałem się na studia, na których uczyłem się zawodu z kolegami o 10 lat młodszymi. Przydałem się im w wielu sprawach, wszak byłem po „uniwersytecie”, na którym trzeba było zdawać o wiele trudniejsze egzaminy. Ostatnim z nich było wykonać przyrzeczenia złożone współwięźniom. Już skontaktowałem się z żoną jednego z nich i z matką drugiego. Ulżyło mi. Jeszcze został Tadeusz. Znalazłem go pracującego w teatrze. Napisałem do niego list, który cytowany jest w publikacjach poświęconych czasom „żołnierzy wyklętych”. Spotkaliśmy się w jego mieszkaniu na Pradze II. – Pojedźmy na wskazany adres! – zaproponował. Może przeżył więzienie. Pojechaliśmy. Przeżył. – Nie, nie możemy z tym zaciągnąć się do sądu. Wielu z nich siedzi przy ul. Sierakowskiego na swoich, starych stołkach – powiedział. Oni mi tego nie wybaczą. Powtórzył jednak wszystko to, co kazał mi przekazać rodzinie. Zachował się szlachetnie, czego dowodem było podziękowanie mi za wykonanie zadania. Obaj z Tadeuszem pojechali na Powązki, ale nie udało się dokładnie ustalić miejsca pochówku Stanisława Stankiewicza.
Minęła od tego czasu połowa stulecia. Tadeusz stoi w kolejce oczekujących na identyfikację szczątków ojca na Cmentarzu Powązkowskim na tzw. Łączce.
Obok głównego wątku tych tragicznych wydarzeń, zostawiłem liczne ścieżki, również ważnych epizodów z życia    bohatera, choćby te o przechowywaniu w leśniczówce rodziny Żydów. Nie dożyła wdowa pani Stankiewiczowa czasów dzisiejszych, by móc odebrać podziękowanie od społeczności żydowskiej, ani jej córka  Basia. Jedynie syn Tadeusz – Kirkor, uczeń sterdyńskiego gimnazjum, mój serdeczny kolega, tę wdzięczność umęczonego Narodu przekazuje w modlitwach bohaterskim rodzicom, zostawiając coś dla siebie, choćby za ten kubek mleka, który osobiście zanosił nocą do kryjówki ukrywającym się ludziom. Nie stać mnie na szersze opracowanie tego tematu z różnych względów a to, co napisałem, chciałbym, by było swoistym kalendarium lub scenariuszem tej epopei dla młodych, odważnych twórców.

Franciszek Kobryńczuk

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe