Sama wśród ludzi
Starość jest zjawiskiem jednostkowym i społecznym. Starzeje się bowiem człowiek i społeczeństwo: dana społeczność lokalna, wieś, miasto, osiedle, mieszkańcy domu, kraju, kontynentu, świata. Starzeje się jednak przede wszystkim określony człowiek i to ona przeżywa starość i cienie starzenia się oraz starości. Ona przeżywa dramaty, bóle, sytuacje trudne - samotność, chorobę utratę sprawności, bądź szczęśliwe, pełne radości, satysfakcji z życia, z tego, czego dokonała, co ją otacza. W wymiarze jednostkowym zawsze przebiegają chwile dobre i złe, i te są niezmienne w swej istocie: ból, śmierć, ale także doznania radości, pełni, przeżywane przez człowieka, były i będą, choć ich otoczka się zmienia, ulega przekształceniu.
Starość nie zawsze jest synonimem samotności, braku zainteresowania i opieki. Jednak coraz częściej ludzie w podeszłym wieku są opuszczeni przez swoich najbliższych, wyobcowani, niedostrzegani przez sąsiadów. Najbardziej boli brak bliskości dzieci. Pytania zadawane w samotności - dlaczego tak się dzieje? - pozostają bez odpowiedzi.
Brak bliższych więzi z ludźmi, dotkliwa pustka, wywołują u zapomnianych poczucie ogromnej krzywdy. Jakie są przyczyny samotności? Odpowiedzi może być wiele. Jako jedną z nich wymieniane są cechy charakteru i złe wybory dokonywane w przeszłości. Ludzie nieśmiali, wrażliwi, którzy bali się otoczenia w młodości, tym bardziej boją się go na starość. Postawienie w życiu na karierę, zdobywanie bogactwa, pracoholizm, nałogi czy zaniedbywanie rodziny może w przyszłości stać się przyczyną samotności. Kariera się kończy, dobrze jeśli emeryturą, za bogactwo, nawet jeśli udało się je zdobyć, nie udaje się kupić przyjaźni czy miłości, nałogi odstraszają innych. Zostaje się samym, z niezbyt korzystnym bilansem przeszłości.
Wydaje się jednak, że zaniedbywanie rodziny stanowi przyczynę najstraszniejszą. Jeśli wychowywało się dzieci bez kształtowania u nich ofiarności, wyrzeczeń i okazywania bezinteresownej pomocy innym, to na starość zbiera się tego owoce. Nie dając dobrego przykładu młodemu pokoleniu troską o starszych rodziców czy teściów, nie kształtuje się u nich tak potrzebnej wrażliwości.
A oto opowieść o samotnej kobiecie, której losy niech pomogą spojrzeć nam inaczej na samotność, pomoc i życie. Na skraju kompleksu leśnego mieszka samotnie pani Michalina. Jedynym towarzyszem jej, jak sama podkreśla mizernego życia, jest Rex, wilkopodobny kundel. Czasami przybłąka się jakiś kot. Niewielka, drewniana chałupina, otoczona walącym się płotem, nie opodal komórka w której trzyma kilka kur. Kiedyś miała dwie świnie ale ukradli. W pobliżu ruiny czegoś, co było dwuklepiskową stodołą. Obok niewielki ogródek. – Majątku nie mam żadnego, ot niewielka emerytura, a to pole wokół domu już dawno sprzedał syn. Mieszkam tutaj od urodzenia, w mieście byłam może kilka razy. Bo i po co. W pobliżu jest niewielki sklepik. A że mogę jeszcze chodzić to chleb sama przyniosę, a czasami i coś do niego – śmieje się bezzębnymi ustami ponad 85-letnia kobieta i prowadzi do domu. W środku dwie izby, z której jedna służy za kuchnię, sypialnię i łazienkę. Druga zamknięta. – Jak byłam młodsza to posprzątałam, wszystko poukładałam. Jak umrę, tam choć na kilka godzin, stanie moja trumna. Mąż nie żyje od ponad 20 lat. Dobry był człowiek, tylko może zbyt wyrozumiały dla syna. Na samo wspomnienie syna w oczach kobiety pojawiają się łzy. – Boluś był dobrym chłopakiem. Kiedy urodził się ponad 45 lat temu wszyscy bardzo się cieszyliśmy. A najbardziej mąż. Był dumny, że ma następcę, który potem przejmie ziemię. A mieliśmy ponad 20 hektarów. Syn dorastał i coraz bardziej oddalał się od nas. Dnie, a zdarzyło się i noce spędzał poza domem. A my nic nie mogliśmy poradzić. Na zwracane uwagi stawał się arogancki i opryskliwy. Straszył, że uderzy. Kiedy skończył zawodówkę i dostał pierwszą pracę na kolei, zupełnie straciliśmy z nim kontakt. I chociaż mieszkał z nami, nie wiedzieliśmy o jego życiu praktycznie nic. Któregoś dnia oświadczył, że się żeni. Z kim i dlaczego tak nagle, już nie powiedział – ze smutkiem w głosie opowiada pani Michalina. Coraz częściej słyszała słowa „radźcie sobie sami”. Starzy ludzie zdali sobie sprawę, że zdani są na siebie. – Kiedy zmarł mąż, trudno mi było się z tym faktem pogodzić. Myślałam, że zawalił się cały świat, trudno mi było się pozbierać. Różnie sobie tłumaczyłam, wiedziałam że muszę żyć. Mam syna, który na pewno nie zostawi mnie z tym ogromnym balastem. Jakże się myliłam. Po śmierci męża syn pojawił się na cmentarzu tylko kilka razy. Później i te wizyty zanikły. Przyjeżdżał tylko wtedy gdy miał jakiś interes. Kilka lat temu groźbą i prośbą zmusił mnie, abym w banku wzięła kredyt. Niewielka kwota ale zawsze. Poczułam się wtedy jakaś ważna i potrzebna. Obiecywał, że będzie go spłacał. Owszem dwie pierwsze raty zapłacił, później ja musiałam ze swojej skromnej emerytury regulować te zaległości. Kiedy mu o tym powiedziałam roześmiał się tylko i stwierdził, że to mój problem, a on jest bez grosza. Udało mi się, mimo wielu wyrzeczeń ten kredyt co do złotówki spłacić. Nie dojadałam, oszczędzałam na wszystkim ale się udało – z pewną dumą w głosie mówi kobieta.
Wraca coraz częściej pamięcią do lat młodzieńczych swojego syna, który niszczył wszystko co można było zniszczyć. Coraz więcej pił, żona go zostawiła, zabierając ze sobą dziecko. Trochę tułał się po świecie, ale nigdzie miejsca nie zagrzał. – Pamiętam jak pojawił się w rodzinnym domu. Przepraszał, obiecywał że się zmieni. Trwało do chwili kiedy zdobył parę groszy. Czuł się wtedy wielkim panem, nic i nikt się dla niego nie liczył. Patrzyłam na człowieka, który się staczał, który zmarnował życie sobie i innym. Od kilku lat nie utrzymuje z nim kontaktu. On nie ma potrzeby bycia ze mną. Ja też już chyba zobojętniałam. Czasy takie trudne. Wiem, bo mam radio. Ale wszystko się ułoży – z optymizmem mówi kobieta.
Bolesław P. początkowo nie chce rozmawiać o swojej matce. Jednak po chwili namysłu, ugniatając w palcach papierosa zaczyna swoją opowieść. – Mieszkam kilkanaście kilometrów od matki. Wiem, że źle robiłem, nie zwracając uwagi na rodziców. Przecież oni podporządkowali mi całe swoje, jakże trudne życie. Czy jestem złym człowiekiem? Chyba tak. A może nie tyle złym co przegranym. Miałem żonę i dziecko, dom, pracę. Teraz nie mam nic. Tylko to nędzną chałupę – pokazuje ręką swoje obejście. I rzeczywiście nie ma się czym chwalić. Drewniany dom, przeciekający dach i brudne dwa pokoiki z kuchnią. Walające się po podwórku śmieci. Nie ma nawet psa. Kupił to wiele lat temu za marne grosze. Dlaczego krzywdzi swoją starą, schorowaną matkę? Na to pytanie nawet nie próbuje odpowiedzieć. Ożywia się na wspomnienie lat szkolnych. O żonie prawie zapomniał.
- Żyje sam, nikt mu nie jest potrzebny. Ludzi omija z daleka. A przecież wcześniej był całkiem innym człowiekiem. Znam jego matkę, której nie odwiedza. Co ona mu zrobiła? – zastanawia się mieszkający najbliżej Jan W. Także inni sąsiedzi nie mają dobrego zdania o Bolku. – Kompletnie zdziczał, nie zwraca uwagi na walący się dom. Do wiejskiego sklepiku przychodzi tylko co kilkanaście dni. Z czego żyje? Czasami zatrudni się na dzień lub dwa u okolicznych gospodarzy. Zbiera grzyby i butelki. Na „butelkę chleba” wystarczy – mówi z przekąsem pani Jadwiga, sprzedawczyni.
Do samotności każdy może się przyzwyczaić. Pani Michalina także. – Wiem, że nie poradziłabym sobie z tym wszystkim bez Boga. I chociaż jestem stara, ale czuję się przez niego kochana. Dlatego nie jestem samotna. Tu na ziemi już nic nie może mnie zaskoczyć. Chociaż zawsze ze zgrozą oczekuję zimy. Ciągle modlę się aby przetrwać. Na szczęście w pobliżu jest las, a więc mam czym palić. Gorzej z jedzeniem. Ale sąsiedzi z którymi nie utrzymuję żadnych kontaktów czasami zrobią zakupy i przez swoich dzieciaków przekażą. Wiem, że nic nie może już zmienić mojego poczucia samotności. Mój świat jest zupełnie inny. Ale na to już nic nie poradzę – kończy nieco filozoficznie pani Michalina, samotna wśród wielu otaczających ją ludzi.
Leszek Koper
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu