Opowiem Ci o przeszłości - Węgiel
To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru „ Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com
Węgiel
(…) Węgiel pozostawał i dla nich, i dla nas nierealnym marzeniem. Nie dość, że drogi, to jeszcze nie można go było kupić. Niemcy rekwirowali całe transporty z pociągów i rozdzielali je między posterunki policji i kwatery swoich żołnierzy rozsiane po całym powiecie. Wiele razy z zazdrością spoglądaliśmy na sznury furmanek wiozących czarne złoto w kierunku Repek, Sterdyni czy Jabłonny. Zauważyliśmy pewną prawidłowość. Wozy z węglem nigdy nie poruszały się pojedynczo. Chyba ze względu na cenny ładunek, zawsze jeździły w kolumnach po 8-10.
Chłopaki Ładów zaczęli przedumywać, jak dobrać się do tego niemieckiego węgla. Sprawa nie była prosta, bo zawsze na pierwszej i na ostatniej furmance siedział żołnierz z karabinem gotowym do strzału. Franek i Antek lubili przygodę. Wykombinowali sobie, że z wozów w środku kolumny można podebrać trochę węgla, nic nie ryzykując.
Jak postanowili, tak robili. Wyskakiwali z opłotków i z najbardziej oddalonych od strażników fur zrzucali w przydrożne zaspy grudy węgla. Na początku byli bardzo ostrożni i wszystko szło jak po maśle. Nawet im trochę zazdrościliśmy, kiedy po przemieszczeniu się kolumny znosili do komórki za oborą czarne grudy, a nam się śmiali w nos.
- Dopóty dzban wodę nosił, dopóki mu się ucho nie urwało - mawiał ojciec, obserwując ich coraz bezczelniejsze poczynania.
Któregoś dnia ojciec, patrząc na naszych figlujących na śniegu sąsiadów, którzy właśnie ulepionemu bałwanowi przyprawiali z kawałków węgla małe guziki, zwrócił się do mnie i siostry:
- Niech się żadne z was nie odważy do nich dołączyć. To bardzo niebezpieczne. Nie wiem, dlaczego stary Łada na to pozwala. Żeby tylko nie było z tego jakiegoś nieszczęścia...
- Tato, lepienie bałwana jest niebezpieczne? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Nie gadam o lepieniu, tylko o podkradaniu Niemcom węgla.
Mama często mówi o złych i dobrych godzinach, i o tym, że głupią gadką można sprowadzić nieszczęście Ja w to nie wierzę, ale może zacznę... Tak sobie myślę, że może to była zła godzina, kiedy ojciec patrzył na Ładziaków lepiących bałwana i kiedy przepowiadał. To się wydarzyło przy kolejnym transporcie węgla.Antek i Franek przyczaili się za płotem i, jak tylko wozy podjechały, zaczęli zrzucać bryły do rowu. Nie we wszystkich miejscach było tak dużo świeżego śniegu, który ukryłby czarne bryły. I właśnie one zostały zauważone przez Niemca z ostatniej furmanki. Zeskoczył z wozu i krzycząc: Halt! Halt! Hande hoh! zaczął gonić chłopców. Wyprzedził dwie jadące przed nim i puścił się pędem za uciekającymi. Franek przycupnął za wielkim sągiem desek na posesji sąsiadów, a Antek wpadł do naszego domu ze słowami:
- Ratuj, kto w Boga wierzy! Szwaby!
Matka załamała ręce. Zdążyła tylko wskazać mu alkierz, w którym znalazł się jednym susem. Wtedy w sieni zaszurały podkute buty i do kuchni wtoczył się Niemiec z karabinem. Aby ukryć zmieszanie, matka zaczęła głośno i energicznie przestawiać na kuchni sagany. Zdejmowała i przesuwała fajerki, robiąc dużo hałasu.
Żołnierz wszedł do kuchni i stojąc w progu, się rozejrzał. Nie znalazł tego, czego szukał, więc ruszył w kierunku alkierza. Zaschło mi w gardle. Co będzie, gdy znajdzie tam Antka? Wszyscy zginiemy! Nieszczęście! Ot i ojciec prorok. O, Boże...
I wtedy Bóg zadziałał. Pod oknem stał piecyk. Zwykła koza, którą dogrzewaliśmy mieszkanie. Rura odprowadzająca dym biegła od niego do dziury w okapie na wysokości dorosłego mężczyzny. Niemiec by swobodnie pod nią przeszedł, ale miał na plecach karabin i właśnie nim o tę przeszkodę zawadził. (…)
Wiesława Kwiek
Ilustracja Aleksandra Kwiek
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu