29
2022
2022-02-14

Opowiem Ci o przeszłości - Ruskie Doły


To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru „ Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com

***
O Ruskich Dołach opowiadało mi wielu mieszkańców Sokołowa, nierzadko z łezką w oku. Z tym miejscem wiązało im się wiele dobrych wspomnień z dzieciństwa.. Najciekawsze informacje uzyskałam od pana Wacława Kruszewskiego. Niektóre mrożą krew w żyłach.
Zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów rodziny Matysiaków. Udostępniła je pani Krystyna.



Ruskie Doły - Wszystko się zmienia

(…) Ja z Rosjanami prowadziłem interesy i w żołnierzach z czerwonymi gwiazdami na czapkach nie widziałem zagrożenia. Nawet się zaprzyjaźniłem z tymi, którzy stacjonowali na parterze magistratu, bo tylko ta część budynku ocalała po tym, jak Niemcy, wycofując się przed frontem, wysadzili w powietrze wszystkie najważniejsze budowle w mieście. Ci Sowieci z magistratu byli młodzi, weseli. Grali na harmoszce, śpiewali i tańczyli. Jeden nawet malował ładne obrazki. Nazywał się Alosza Polakow, bo tak się podpisał na portrecie Wandzi, która mieszkała w głębi ulicy Repkowskiej. Miała piękne warkocze i była ode mnie tylko kilka lat starsza. Koledzy Aloszy opowiadali, że zanim wybuchła wojna, on studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Moskwie. Wierzył, że po wojnie ukończy akademię i zostanie drugim Orłowem. Teraz w każdej wolnej chwili ćwiczył, bo Danka Matysiaków pokazywała mi inną jego pracę z chatami przy Długiej. Mnie jakoś nie chciał namalować, chociaż kiedyś zaniosłem mu papierosy znalezione na strychu. Od tych kilku zaniesionych artyście, zaczął się mój handel wymienny z armią radziecką.


- Stój, kolego!- zatrzymała mnie babcia, bacznie mi się przyglądając. - Co tam masz pod kapotą?

- E, nic. To tylko koszula… - próbowałem ją jakoś zbyć.

- Nie kręć! Mówię po dobroci! - podniosła głos i zastąpiła mi drogę.

Za pazuchą miałem paczkę Junaków. Takie się wtedy paliło. Znalazłem je w skrytce na strychu, gdy próbowałem ukryć w niej znalezione na strzelnicy naboje. (Junaki i Popularne to resztki towaru z naszego przedwojennego sklepu.) Babcia zrobiła mi awanturę, ale kiedy za te papierosy dostałem od żołnierzy wielką puszkę z amerykańską konserwą, przestała się na mnie złościć. Swinnaja tuszonka, jak na nią mówili gierojcy, bardzo poprawiała smak kapusty gotowanej w wielkim garze dla całej rodziny.

W połowie 1944 roku z Sokołowa wynieśli się Niemcy, a wkroczyli Rosjanie. Wraz z nimi powoli zaczęła wracać normalność, czyli nauczanie. Przy Polnej salezjanie otworzyli szkołę podstawową. Zaraz mnie rodzice do niej posłali, chociaż za naukę trzeba było płacić. Mieliśmy lekcje na parterze, bo na I i II piętrze tymczasowo działało Salezjańskie Gimnazjum i koedukacyjne Liceum Humanistyczne. Budynek wcześniejszego gimnazjum dla chłopców przy ulicy Bosko, który w czasie okupacji niemieckiej był wykorzystany jako lazaret, czyli szpital dla żołnierzy - częściowo spłonął. (…)

W czasie wojny szkoła podstawowa działała w stodole u Aleksandra Księżopolskiego przy ulicy Kościuszki. Maria Wolańska uczyła polskiego i była jej dyrektorem. Mieszkała przy tej samej ulicy u sióstr sercanek. Miała psa Bumsa, którego trzeba było odprowadzać do domu. Ten przywilej przypadł mojemu kumplowi Tadziowi.

Wielu mu zazdrościło, dlatego wołali na niego Bums. Teraz uczyliśmy się przy Polnej. W mojej klasie było czterdziestu chłopaków. Jakie pomysły rodziły się codziennie w naszych głowach, trudno wymienić i zapamiętać. Znowu Ruskie Doły były nasze. Wzięliśmy je we władanie i cieszyliśmy się każdą chwilą, jaką tam mogliśmy teraz bez ograniczeń i strachu spędzać. Jeździliśmy na łyżwach po zamarzniętej sadzawce albo na workach wypchanych sianem zjeżdżaliśmy ze skarpy. Bawiliśmy się też w chowanego w okolicach drewnianej cerkwi. Stała na starej części cmentarza, smutna i opuszczona, z powybijanymi szybami i bez drzwi. Przez dziury w podłodze widzieliśmy trumny. Jeden z naszych wszedł do takiej, która, na szczęście, była pusta. Inni nosili na patykach czaszki i straszyli się nimi nawzajem. Któregoś dnia ze zdziwieniem zauważyliśmy, że na podłodze w cerkwi leżą rzędem ciała mężczyzn. Zaraz powiedziałem o tym w domu. Najpierw dostałem burę, że tam nas licho nosi i nie szanujemy świętości miejsca, a potem przyszedł sąsiad i potoczyła się rozmowa.

- W czasie okupacji Niemcy tam składali ciała zabitych w łapankach, które należało zidentyfikować. Widać nowa władza przejęła po nich ten obyczaj - westchnął Edmund.(…)

Wiesława Kwiek

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe