Opowiem Ci o przeszłości - Roboty Przymusowe
To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru "Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać
i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com
***
Roboty przymusowe
Był piąty dzień maja 1944 roku. Nie wiem, dlaczego zapamiętałam tę datę. Może dlatego, że miałam z mamą w sadzawce prać chodniki i derki. Może dlatego, że szóstego miał urodziny Stasiek, który mi się bardzo podobał. Spotkaliśmy się kilka razy nad Bugiem, ale potem przyłączył się do partyzantów i więcej go nie widziałam. Tego dnia, ledwie zaczęło świtać, a już hałas i zmieszanie obudziły całą wieś ze snu.
- Wszyscy powyżej 14 roku życia wychodzić i stawić się w remizie - wrzeszczał granatowy policjant, stojąc w progu domu i trzymając w ręku jakieś papiery.
- Panie mundurowy, ja mam małe dzieci, a moja teściowa… - z płaczem zaczęła tłumaczyć matka.
- Kobiety tylko młode, a mężczyźni do 60 roku życia - wyjaśnił policjant. – Od was - tu spojrzał w papiery - trzy osoby: Marian, Zofiai Bronisława.
- O, Jezu! Jezu! Co ja tu sama pocznę. Dzieciaki jeszcze takie drobne - lamentowała mama.
Granatowy wzruszył ramionami i zniknął za drzwiami, a my przez okno obserwowaliśmy, jak wchodzi na podwórko sąsiadów. Pospiesznie się ubieraliśmy, jedząc jednocześnie śniadanie. Z kawałkami chleba w rękach ruszyliśmy tam, gdzie kierowała się już liczna grupa takich samych jak my nieszczęśników. Mama obudziła babcię i powierzyła jej opiekę na maluchami, którzy spali nadal słodkim snem, nieświadomi zupełnie zmian, które tak brutalnie wdzierały się w ich życie.
Wszyscy zebrali się w remizie OSP. Podjechał samochodzik z jakimiś urzędnikami, którzy rozdali zadrukowane kartki i zaczęło się wypełnianie zgłoszeń na dobrowolny przejazd do Niemiec.
- Jaki on jest dobrowolny? Ja nie chcę nigdzie jechać - zbuntowałam się, gdy ktoś głośno tłumaczył, co tam jest napisane.
- Nie wygłupiaj się, tylko wypełniaj – usłyszałam za sobą głos sąsiada. - Nie wiesz, że za odmowę grożą surowe kary? Chcesz, żeby ojciec trafił do Treblinki albo żeby go rozstrzelali? Lepsze te roboty niż kulka w łeb. A jak wam spalą chałupę, to gdzie się matka z dzieciskami podzieje?
- To dlaczego każą pisać, że sami chcemy? – jeszcze nie ustępowałam.
- Starają się zachować pozory legalności. To takie oszukaństwo przed światem - wyjaśnił.
Zebrali wypełnione karty, ustawili nas w kolumny i poszliśmy z tobołami do Sterdyni. Dobrze, że to wypełnianie trochę trwało, to mama i babcia zdążyły nam spakować ubrania i żywność. W Sterdyni przy kościele załadowano nas na ciężarówki i pojechaliśmy do Sokołowa. Ponieważ dzień wcześniej był czwartek, na targu złapano dużo ludzi z Jabłonny i Liszek, areszt przy kościele św. Michała był przepełniony, więc poprowadzono nas od razu na dworzec. Wtedy pierwszy raz widziałam tory i pociąg. Dotarliśmy do Warszawy na Skaryszewską. Coś tam dali do picia, rozdzielono po pokojach i piwnicy. Spaliśmy gdzie popadnie, bo łóżek nie starczyło dla wszystkich. Przez następne dni kąpano nas, badano i parowano odzież. Chyba Niemcy bali się, że zawieziemy im do Rzeszy polskie choroby i wszy. (…)
Wiesława Kwiek
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu