Opowiem Ci o przeszłości - Na sterdyńskim rynku
Niezwykle cennym źródłem informacji była dla mnie także rodowita sterdynianka, pani Ewa Mastalerczuk (z domu Kwiek). To Ją uczyniłam narratorem tej opowieści.
Na sterdyńskim rynku
(…) Siostry Opatrzności Bożej przybyły 31 grudnia 1936 roku. Pierwszą przełożoną domu została siostra Jolanta - Anna Puchałka. Podczas okupacji skład zakonny się wielokrotnie zmieniał, ale siostra Jolanta pełniła funkcję przełożonej aż do swojej śmierci 16 lutego 1942 roku. Przyczyną zgonu był tyfus, którym się zaraziła, posługując chorym w sterdyńskim tymczasowym szpitalu. Święta kobieta!
Skąd w Sterdyni tyfus? Tę chorobę roznosiły wszy, a wszawica była wielką plagą. Samą chorobę chyba przywlekli tu jeńcy radzieccy. Dostali się do niewoli po ataku Niemiec na Związek Radziecki. Zostali zamknięci w Stalagu 366 pod Suchożebrami. Panowały tam straszne warunki. Podobno całymi tygodniami jeńcy stali pod gołym niebem bez jedzenia i picia. Kilka razy poszli na druty, czyli przełamali kolczaste zasieki i rozpierzchli się po okolicy. Ponieważ sami byli schorowani i wycieńczeni, choroby rozwlekli po wszystkich wsiach. Siostry udzieliły im schronienia, podobnie jak pomagały innym, dorosłym i dzieciom, Polakom i Żydom, zanim jeszcze Niemcy wszystkich wymordowali i wywieźli do Treblinki.
Ale to było już później, kiedy zdecydowały się pomagać doktorowi Dobkowskiemu w szpitalu. Sam by sobie nie poradził, a innych lekarzy nie było. Wcześniej u sióstr zawsze się coś działo. Lubiłam tam zachodzić, bo prowadziły przedszkole. Starsze dziewczyny brały udział w kursach kroju, szycia, haftu i gotowania, a także higieny osobistej oraz porządku w domu i obejściu. Ja z mamą byłam tam na jasełkach. Nie mogłam oderwać oczu od moich rówieśniczek grających anioły.
Od pierwszych dni wojny przez Sterdyń przetaczały się tłumy uciekające na wschód. Na Domu Zakonnym zawisł wielki emblemat Czerwonego Krzyża. Mama mi mówiła, że budynków z takim znakiem nikt nie może zbombardować, że go chronią międzynarodowe umowy, ale chyba nie wszyscy je czytali i podpisali, bo jakoś tak pod koniec wojny dom sióstr spłonął….
Po drugiej stronie targowiska, naprzeciwko domu zakonnego była knajpa Mazurka. Mama nie pozwalała mi się w pobliżu niej kręcić. Zresztą, sama bym tego nie zrobiła, bo tam często było bardzo głośno, a panowie, którzy stamtąd wychodzili, chwiali się na nogach i mówili brzydkie wyrazy. W czasie okupacji niemieckiej tata pracował w tartaku, a mama zajmowała się dziećmi: mną i siostrą urodzoną w 1943 r. Razem z nami mieszkała babcia i dorastający brat mamy. Rodzice i rodzeństwo mego taty mieszkali na folwarku, byli zatrudnieni we dworze u Krasińskich. Moja mama ukończyła 4 klasy szkoły powszechnej, pracowała w pałacu i wyszła za mąż w wieku 17 lat. Ciocia, która w czasie okupacji miała jechać na roboty do Niemiec, mając 16 lat, wyszła za mąż za starszego mężczyznę, aby tylko uniknąć wywózki. Raz się nawet tak zdarzyło, że ksiądz Augustyniak udzielił ślubu młodej parze bez zgody ich rodziców. Powiało grozą, bo chłopak był bogaty, a dziewczyna biedna, ale to ją uchroniło od wyjazdu na roboty. Mówiono, że gdyby matka chłopaka poszła do Niemców na skargę, to taka wywózka groziłaby księdzu, a może nawet rozstrzelanie.
Wojna brutalnie wkroczyła w nasze życie i odebrała nam wielu towarzyszy wspólnych zabaw. W naszym domu, a dokładniej w komórce, która przed wojną służyła za wędzarnię, przez dwa tygodnie ukrywał się Żyd, którego najbliżsi zostali schwytani w czasie łapanki. On też po opuszczeniu kryjówki zginął podobnie. (…)
Wiesława Kwiek
Fot. Wiesława Kwiek z wychowankami w Treblince
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu