29
2022
2022-06-30

Opowiem Ci o przeszłości - Hotel Ireny Kucewiczowej


Opowiem Co o przeszłości...

To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru "Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com

***
Starsi sokołowianie doskonale pamiętają hotel przy ulicy Rogowskiej (obecnie Wilczyńskiego) oraz jego właścicielkę. I w czasie wojny, i po niej zbierała się tam „śmietanka towarzyska” naszego miasta. Mnie o tym miejscu opowiadało kilka osób, ale najwięcej informacji przekazał pan Sławomir Soszka, który kupił ten budynek od Ireny Kucewiczowej. Do śmierci mieszkała w nim na prawach rezydentki. 

Hotel Ireny Kucewiczowej

(…) W roku 1988 dziesiąty marca wypadł w piątek. Rano do mieszkania Irenki zaczęli się dobijać jacyś ludzie. Nigdy ich wcześniej nie widzieliśmy, ale twierdzili, że są jej przyjaciółmi i przyjechali z Węgrowa. Myśleliśmy, że gospodyni gdzieś wyszła, bo im nie otwierała. Oni jednak nie odstępowali drzwi. Zauważyli przez szparę, że mieszkanie zostało zamknięte od środka, bo widać było łańcuch, którym właścicielka zwykła się na noc zabezpieczać przez natrętnymi wielbicielami. Przybysze z sąsiedniego miasta zaalarmowali nas i poprosili o pomoc w dostaniu się do lokalu Kucewiczowej.

- Panie gospodarzu, ze środka dochodzi jakieś charczenie. Może jej się coś złego stało? - zastanawiała się przejęta kobieta.
Poszukałem cienkiego, sztywnego drutu i tak uzbrojony pojawiłem się przy drzwiach. Udało nam się usunąć przeszkodę i weszliśmy we troje do wnętrza. Na dywanie znaleźliśmy leżącą Irenkę. Jeszcze żyła, ale nie było z nią kontaktu. Przenieśliśmy ją na kanapę. Nie reagowała na nasze pytania. Skoczyłem do telefonu i wezwałem pogotowie. Zanim przyjechało, leżąca przestała oddychać.

Lekarz, który się wkrótce zjawił, stwierdził zgon.(…) Pobiegłem do sklepu Jasia Głąbikowskiego, z którym Irenka się znała, i powiedziałem mu o jej śmierci. Wkrótce ta informacja obiegła całe miasto. Ja pojechałem do szpitala. Przebywał w nim Janek Adamczyk, stały bywalec spotkań w hotelu i jej przyjaciel. Od niego otrzymałem kontakt do Stanisława w Warszawie. Przyjechał po kilku godzinach. To on podejmował decyzje o pogrzebie i mieniu, jakie po niej zostało.

Stanisław jako jedyny spadkobierca zdecydował, że ciocia zostanie pogrzebana w sobotę. Jeszcze w dniu jej śmierci załatwił wszystkie potrzebne formalności w urzędzie. Zabrał z mieszkania pamiątki po krewnej i jej kosztowności. Kilka większych i cięższych rzeczy zostawił na przechowanie w pokoju, który mu udostępniłem na górze. Obiecał je zabrać w najbliższym terminie. Pozostałe przedmioty po Irence go nie interesowały. Nawet nie kazał zamykać jej mieszkania, by potrzebujący mogli sobie coś wziąć.

Ta informacja też szybko się rozniosła. Ze zdziwieniem obserwowałem długi korowód różnych znajomych zmarłej, którzy się pojawili po pogrzebie w jej mieszkaniu. Wielu wcale mi nie pasowało do elokwentnej i dystyngowanej Ireny, ale tłumaczyli, czasami pokrętnie, gdzie i kiedy ją poznali, i co im tam po sobie obiecała. Znikały krzesła i szafki. Nawet makatka z jeleniem, która wisiała na ścianie obok łóżka.(…)
Pogrzeb Ireny Kucewiczowej odbył się w sobotę. Wielu jej przyjaciół czy znajomych miało potem pretensje do siostrzeńca Stanisława, że zrobił to w takim pośpiechu, a oni nic nie wiedzieli i nie mogli się z nią pożegnać. Jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy co jakiś czas pojawiali się na naszym podwórzu nieznani ludzie i kołatali do drzwi jej mieszkania. Wspominali ją jako wielką damę i niezwykłą osobowość. W czasie wojny i tuż po niej podobno organizowała schronienie żołnierzom Armii Krajowej, poszukiwanym przez Urząd Bezpieczeństwa. Tu, w jej hotelu, lekarze Antoni i Edward Perłowscy opatrywali rannych chłopców z lasu. Tak mówili najstarsi mieszkańcy, którzy ją pamiętali z tamtych lat.

To mogło być prawdą, bo z Małym Jankiem, który był podczas okupacji łącznikiem między lokalnymi strukturami AK „Sęp”- „Proso” a komendą w Warszawie, do ostatnich swoich dni pozostawała w zażyłych stosunkach. Pamiętam, jak mnie to śmieszyło, gdy Jasio się u niej pojawiał, z niemałym trudem, z racji swojego niewielkiego wzrostu, wdrapywał się na wysoki stołek przy barze i prowadzili wspólne ożywione konwersacje, zwracając się do siebie niezmiennie: panie Janku i pani Ireno.

Wiesława Kwiek

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe