Opowiem Ci o przeszłości - Dożynki w Tchórznicy
To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru "Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com
***
Dożynki w Tchórznicy
(…) Przygotowania do dożynek zaczynały się już od połowy lata. Trzeba było zgromadzić materiały na wieniec. Kłosy różnych zbóż nie mogły być zbyt dojrzałe przy zbiorze. Jeśli zostały zebrane za bardzo wysuszone, kruszyły się i były brzydkie. Równolegle do zbioru kłosów albo jeszcze wcześniej trwały rozmowy na temat kształtu wieńca. Każdy mógł zgłaszać swój pomysł, byle on nie powielał tego sprzed roku. Nowy wieniec musiał być inny niż te z poprzednich lat.
Po zatwierdzeniu pomysłu powstawał solidny szkielet z drewna i drutu. Tym zajmowali się mężczyźni. Potem sprawy brały w swoje ręce, dosłownie i w przenośni, kobiety i młode dziewczyny. W którejś z pustawych przed żniwami stodół spotykałyśmy się przez kilka kolejnych niedziel i tam odchodziło wicie. Tylko w niedziele, bo przecież cały tydzień zajmowała ciężka praca w polu. Gotowe dzieło wynosiło się do Domu Ludowego i tam czekało do ostatniej niedzieli sierpnia, bo właśnie wtedy odbywały się uroczyste dożynki.
Kolejne zadanie to zamówienie odpowiedniej muzyki na zabawę. Trzeba to było zrobić sporo wcześniej, by inne wsie czy gminy nas nie ubiegły. Największe wzięcie miała kapela Ziuńków zza Buga. Potem do działań włączał się sołtys. Jego rolą było wyznaczenie osób biorących udział w korowodzie, w zależności od sprzętu, jaki kto posiadał. Każdy czuł się przypisaną rolą niezwykle wyróżniony, a nawet strzegł zazdrośnie swojego miejsca w orszaku. I na tym etapie w tym pamiętnym roku 1968 pojawił się problem. Heniek P. jako jedyny we wsi miał jeszcze drewniane radło, stary nieużywany już od lat sprzęt do zruszania ziemi. (Taki przodek naszego pługa.)
- Heniek sprzedał konia, więc nie będzie mógł wystąpić w korowodzie, bo kto pociągnie radło - obwieścił Józik podczas zebrania w Klubie Rolnika.
- Niech ktoś weźmie radło od Heńka i pociągnie swoim koniem – zaproponował pan Pilarski.
Wszyscy obecni jakoś dziwnie po sobie popatrzyli. Wiedzieli, że kolega jest z tego zabytku bardzo dumny i z wielką troską go przechowuje, wyciągając ze spichrza tylko na czas dożynkowego korowodu. Jak zareaguje, gdy się dowie, że… wypadł z zabawy. Heńka tego dnia wśród nas nie było, bo akurat musiał jechać z matką do doktora. Nie było chętnego, kto by mu przekazał decyzję nauczyciela. Sprawę radła i Heńka na razie odłożono.
W sierpniu zaczynały się próby zespołu śpiewaczego, pełniącego ważną rolę w całym obrzędzie. A że to był gorący czas nawału pracy w polu, zostawały nam tylko krótkie letnie wieczory. W próbach brała udział cała młodzież ze wsi.
To były bardzo piękne spotkania. Całe dnie pracowało się w skwarze i pocie czoła na polu, myśląc tylko o tym, że wieczorem próba. Prawie na każdym podwórku przy studni od rana stała blaszana wanna napełniona po brzegi wodą. Słońce ją cały dzień grzało, a wieczorem świetnie się nadawała do mycia. Kiedy się po robocie do niej wskoczyło, to całe zmęczenie ustępowało, pryskało jak mydlana bańka. (…)
Wiesława Kwiek
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu