Opowiem Ci o przeszłości - Czerwona Oberża
Szukałam rodziny Wiktora Brzozowskiego, ale jej nie znalazłam, mimo że rozmawiałam z wieloma osobami o takim nazwisku. W końcu się poddałam. Może ktoś z Czytelników kojarzy tę postać?
Czerwona Oberża
(…) Pałac Malewiczów i jego okolice to miejsca zastrzeżone dla Niemców. Na czas wojny starosta Gramss zajął rezydencję na własne mieszkanie. Wtedy leżała ona na krańcu miasta. Od strony ulicy Węgrowskiej prowadziła do niej piaszczysta droga, pilnie strzeżona. Polacy nie mogli się po niej poruszać, bo starosta sokołowsko - węgrowski bardzo się bał zamachu. Oberża była pierwszym i ostatnim miejscem przy tej drodze, gdzie nasi rodacy mogli się zatrzymywać. Dalsze tereny były zastrzeżone dla starosty. Do intruzów strzelano bez ostrzeżenia, dlatego nikt się nie ośmielił wtargnąć na tamten teren, chyba że Oleksiak ze swoimi, ale ich trzeba mierzyć inną miarą. Jakież było zdziwienie starosty, gdy któregoś dnia, jadąc w asyście swoich wiernych ochroniarzy - lotników, spostrzegł tam chłopa pasącego w rowie krowę. Gramss musiał być w dobrym humorze, bo nie wyciągnął pistoletu, tylko przywołał chłopa do siebie. Wiktor Brzozowski, nawet jeśli się przestraszył, nie stracił rezonu. Chyba znał język niemiecki na tyle dobrze, by prowadzić ze starostą taką rozmowę, którą mi potem powtórzył:
- Co tu robisz? Nie wiesz, że Polakom wstęp wzbroniony?
- Pasę krowę pana starosty.
- Jak to moja krowę?
- Wszystko w Sokołowie należy do pana, więc także i ta krowa.
- Nie wiesz, co grozi za poruszanie się po tym terenie?
- Wiem, ale krowa potrzebuje karmy. Pan ją może zastrzelić, ale po co zabijać własną krowę, jak może jeszcze przez lata dawać mleko. Mnie też pan może zastrzelić, ale kto wtedy panu staroście, będzie ją pasał. Ani zastrzelenie krowy, ani mnie nie leży w pana interesie.
Gramssowi podobał się wywód pastucha i jego odwaga. Nieźle się ubawił. Nie tylko go nie zastrzelił, ale dał mu pozwolenie na pasienie w tym miejscu krowy na czas nieokreślony. Widywali tam Wiktora ludzie, bo korzystał z tego przywileju do końca wojny.
Kiedy Niemcy zostali z Sokołowa przegnani i zaczęły się rządy władzy ludowej, Wiktor sobie przypomniał, że kiedyś siedział w celi z … Bierutem. Taka znajomość w tym czasie to prawdziwy skarb. Na zakup materiałów budowlanych nie wystarczały pieniądze. Trzeba było jeszcze mieć specjalne pozwolenie – asygnatę. Jej zdobycie nie było łatwe. Na różne sposoby próbowano skracać drogę urzędową. Wiktor siedział przy stole w oberży, pisał listy i słał je do towarzysza Bolesława z prośbą o przyspieszenie procedur. Bywał w tym skuteczny. Nikt nie wiedział, czy naprawdę z Bierutem znali się osobiście, czy tamten u władzy spełniał prośby sokołowianina ze względów propagandowych. Władza miała przecież w założeniu bratanie się z ludem.
Wiesława Kwiek
Ilustracja - Aleksandra Kwiek
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu