29
2022
2022-01-19

Opowiem Ci o przeszłości...


To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru „ Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com

***
Tę historię opowiedział mi pan Bogdan Czerkas. Sam też ją od kogoś usłyszał. Wszystko się działo w Zielonej i w Sokołowie. Co dziadek przekazał najbliższym? Z czyją pomocą odszukał złodzieja? Kogo zabili za Siwuchę? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w pierwszej (czerwonej) części zbioru.

Złodziej
(…) Zimą zawsze spaliśmy z Rozalką dłużej, bo dorośli wychodzili po cichu do obrządku, a babcia gotowała śniadanie. Nas budziła, kiedy się wszyscy schodzili do domu, a wtedy najczęściej na dworze było już jasno. W tym roku dziadek zrobił wyższą niż zwykle ogatę z kolek oraz liści, ale i tak przez nieduże okna wpadało trochę światła, często jeszcze odbitego od leżącego śniegu.

Tego dnia było inaczej. Obudziło mnie wielkie zamieszanie w kuchni i podniesione głosy, nie tylko domowników. Zobaczyłem sąsiada oraz stryjka Staśka i od razu się domyśliłem, że coś jest nie tak.
- Idźta! Idźta! Niech wasze zajdą z wieczora z kądzielą, to pogadamy - powiedziała babcia, wypychając chłopów na dwór. - Może i stary do tej pory wróci. Teraz trza dzieciom dać jeść.
Wylazłem z łóżka i szturchnąłem śpiącą siostrę.
- Rozalka, wstawaj, wstawaj. Coś się stało. Ile będziesz spać?
Ubrałem się, obmyłem twarz i przeczesałem palcami krótko ostrzyżone włosy. Nie spuszczałem wzroku
z babci z nadzieją, że coś powie, coś wyjaśni, ale się nie doczekałem.
Przez okno zobaczyłem koło obory mamę i ojca
z wiadrami wody, więc pewnie poili konia i krowy.
- Babciu, gdzie dziadek? – spytałem cichutko.
- Bo ja wiem gdzie. Chyba w Sokołowie?
- Tak rano pojechał do miasta? Dzisiaj nie czwartek.
- Nie pojechał, poszedł szukać Siwuchy. W nocy nam krowę ukradli. Boże, Boże! - załkała.
- A dziadek? - nie ustępowałem z pytaniami.
- Dziadek! Dziadek! Poszedł i jeszcze nie wrócił. Kto wie, czy… - nie dokończyła.
Wiedziałem, czego się bała. Od wkroczenia Niemców strach był naszym wiernym towarzyszem. Chociaż na wsi zazwyczaj spokojniej niż w mieście, i tak drżeliśmy, że ojca lub mamę wezmą na roboty do Niemiec albo zabiorą do obozu pracy w Treblince, jak nie zdążymy na czas
z kontyngentem. Baliśmy się przypadkowych kul tych z lasu i dla tych z lasu, kiedy urządzano obławy. Baliśmy się, że przyjdą jacyś Żydzi
z Sokołowa, a my nie będziemy mogli ich ukryć. Baliśmy się, że nie będziemy mieli co jeść. Ciągle się czegoś baliśmy. A teraz dziadek... i krowa.

Godziny się niemiłosiernie wlokły. Dorośli byli milczący i posępni. Na nasze pytania odpowiadali niechętnie i opryskliwie, więc przestaliśmy z Rozalką pytać. Babcia przyniosła nam wiązkę fasoli, rzuciła przy piecu i kazała łuskać. Przynajmniej mieliśmy zajęcie.
Co jakiś czas mama lub ojciec wychodzili na drogę i spoglądali z nadzieją w kierunku Sokołowa. Za którymś razem chyba dojrzeli z dala dziadkowy kożuszek, bo tata wpadł zdyszany do domu i wrzasnął:
- Ojciec wracają!
- Chwała Bogu i świętemu Antoniemu! - babcia zrobiła wielokrotnie znak krzyża.
- Z Siwuchą? – zapytała
z nadzieją w głosie.
- Bez krowy, ino z jakimś tobołkiem. Maniusia już do niego poleciała – wyjaśnił ojciec.
- To ty leć do Staśków
i powiedz, że dziadek się znalazł – zwróciła się do mnie.

Zarzuciłem na plecy swój kożuszek i pognałem w stronę zabudowań stryjka Staśka. Oboje ze stryjenką byli w domu. Ogarnęli się raz dwa. Zabrali ze sobą kołowrotek, wełnę do przędzenia i razem przyszliśmy do naszej chałupy. Dziadek siedział na ławie pod piecem tak jak przyszedł - w czapce uszance i w kożuchu. Przed nim na drewnianym taborecie leżały zawinięte w niemieckie gazety trzy kawały mięsa. Stryjostwo zatrzymało się w progu, przestępując z nogi na nogę.
- Niech będzie pochwalony… - cicho powiedziała stryjenka.
- Na wieki wieków - równie cicho powiedziała babcia, wskazując głową na przybysza spod pieca. – Siadajcie, gdzie kto... . Jak się dziadek rozgrzeje, to nam opowie...
- Co z krową? - nie wytrzymał stryjek, bo żadne
z naszych nie miało odwagi zadać tego pytania.
- To Siwucha - dziadek wskazał na leżące przed nim mięso. – Tyle z niej zostało.
Spojrzeliśmy po sobie, ale nikt o nic nie zapytał. Dziadek głęboko westchnął i powiedział:
- Zabili naszą Siwuchę
i zabili człowieka za naszą Siwuchę. Zabili człowieka... za krowę...

Poruszyliśmy się na swoich siedziskach, ale nikt się nie odezwał. Babcia zapaliła naftową lampę. W sieni skrzypnęły drzwi i do chałupy wszedł nasz sąsiad Leon. Ojciec bez słowa odkiwnął mu pozdrowienie i podsunął zydel. Znowu zapanowała cisza, a po chwili dziadek zaczął swoją opowieść.(…)


Wiesława Kwiek

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe