29
2022
2021-11-09

Opowiem Ci o przeszłości...


To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru „ Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com

 
***

Jako dziecko byłam kilka razy uczestnikiem czuwania przy trumnie zmarłego, także spoza rodziny. Na moją wyobraźnię działały zwłaszcza niezwykłe pieśni zawodzone na przemian przez grupę kobiet i mężczyzn. Bardzo chciałam te teksty ocalić od zapomnienia. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do śpiewników, z których korzystali mieszkańcy mojej wsi. W tym opowiadaniu wykorzystałam pieśń ze zbiorów mieszkanek Tchórznicy. Udostępniła mi ją pani Irena Filipczuk. O zwyczaju hodowania w domu kalii i wkładaniu ich do trumny usłyszałam od pani Bogusławy Szmurło, mieszkanki Sokołowa wspominającej swoje dzieciństwo w Stasinie.
To było pierwsze opowiadanie napisane z myślą o zbiorze „Mgliste sny…cz. II”. Nie wiem, dlaczego za każdym razem wyciska łzy
z moich oczu, chociaż cała historia jest zmyślona.

...na śmierć pamiętajcie...
(…) Następnego dnia już od rana na naszym podwórku panował rwetes. Dziadek zbudził mnie wcześnie i razem pojechaliśmy po żółty piasek. Rozsypaliśmy go przed domem. Nigdy wcześniej u nas nie było tak ładnie jak wtedy. Ciotka Wanda krzątała się w kuchni. Pachniało kapustą i ciastem. Zaraz po śniadaniu stolarz przywiózł trumnę i przełożono do niej babcię. Leżała sobie teraz spokojnie w białej chusteczce na głowie, w otoczeniu bukietów bzu i kalii, które napełniały cały pokój silnym zapachem. Migocąca przy wezgłowiu świeca odbijała się od twarzy zmarłej. Bałem się pozostawać tam sam, bo wydawało mi się, że babcia na mnie patrzy. Po południu zaczęły się odwiedziny mieszkańców wsi. Przyjechali także kuzyni z odległych miejscowości.
- Biedaki! Jak wy sobie teraz poradzicie w domu sami bez żadnej baby? - taki tekst słyszałem najczęściej.
Ciotki, czasami pierwszy raz widziane, głaskały mnie po głowie, wciskały cukierki i inne słodycze. Zjadłem je już na podwórku, gdzie pojawiło się też kilku moich kolegów ze szkoły. Niespecjalnie byli przejęci śmiercią babci, za to zainteresowali się bardzo słodyczami, aż ich przegoniła ciotka Wanda. Tylko Stefan się ociągał.
- Moja matka powiedziała, że teraz cię zabiorą do domu dziecka - krzyknął zły już zza płotu.
- Głupiś - oburzyłem się. - Mam przecież dziadka.
- Dziadek jest za stary, żeby się tobą zajmować. Pójdziesz do bidula.
Ta rozmowa nie dawała mi teraz spokoju. Miałem w oczach złośliwy uśmiech Stefana, a słowo bidul złowieszczo dudniło mi
w uszach.
Wieczorem nasza chałupa, czyli kuchnia i pokój wypełniła się ludźmi. Przyszła prawie cała wieś.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - witali się tymi słowami, a po krótkiej modlitwie przy trumnie wycofywali się w bardziej ustronne miejsce, by innym nie tarasować przejścia.
- Na wieki wieków - odpowiadali ci, co wcześniej przyszli, i kiwali głowami ze skupieniem i powagą.
Całe zgromadzenie czekało na śpiewaków. Zjawili się w komplecie, bo babcię we wsi wszyscy lubili. Zajęli miejsca przy stole ustawionym w pobliżu trumny; kobiety i mężczyźni naprzeciw siebie. Zabrzmiały słowa pieśni:

Jak każdy, który się rodzi,
tak ja idę do grobu.
W ziemi, z której ciało wyszło,
niech spoczywa w Bogu.
Żegnam was wszystkich wespół,
którzy tu stoicie,
ciało moje na cmentarz
martwe prowadzicie.
Jeślim kogoś obraził,
odpuście mi, proszę,
wszak ja już do Sędziego
mój dekret odnoszę.
Żegnam was, dziatki moje,
z wami się rozstaję
i Bogu pod opiekę ojcowską oddaję.


Pociągałem nosem, bo to jakby o nas śpiewali. Na razie nie umiałem sobie wyobrazić życia bez babci.

Żegnam was, krewni moi,
wszyscy przyjaciele,
żyłam z wami w przyjaźni
i w zgodzie lat wiele.
Śmierć ten węzeł rozcięła,
od wszystkich mnie wzięła,
bo taka wola Boga
odwiecznego była.

Było już po 11.00, a oni śpiewali i śpiewali. Żałosne zawodzenia niosły się hen na pola i łąki. Głuszyły odgłosy żab ze stawu sołtysa. Niektórzy ze stojących w sieni ukradkiem wymykali się do domów, by tam nieco spocząć przed kolejnym pracowitym dniem. Ci w kuchni i w pokoju trwali na swych pozycjach, rozmawiając gdzieniegdzie półgłosem. W izbie było duszno od zgromadzonych w niej ludzi i palących się świec. Knoty ciotki kilkakrotnie przycinały, co niewiele dawało, bo nadal kopciły i napełniały cały dom niezwykłym zapachem.

Siedziałem przy piecu, jeszcze ciepłym od gotowania na węglowej kuchni, i przysnąłem. Obudziło mnie zamieszanie. Ludzie zaczęli się nawzajem potrącać, szeptać, po czym usunęli się na boki i na środku zrobili przejście. Po chwili w drzwiach ukazała się młoda, elegancko ubrana kobieta. Prowadziła za rękę małą, może czteroletnią dziewczynkę.
- Aniela... Córka… - rozróżniałem najczęściej powtarzane słowa.
Kobieta uklękła przy trumnie i zaczęła głośno płakać. Jej łkanie uciszyło na chwilę śpiewaków.
- Idź do niej. To matka. To twoja matka - ktoś mnie lekko popchnął w stronę przybyłej.
Nieśmiało dotknąłem jej ręki, żeby upewnić się, że nie jest duchem.
- Antoś, to ty, synku? - przygarnęła mnie ramieniem i znowu się rozpłakała.
A teraz płakali razem z nią wszyscy zgromadzeni wokół trumny. Kobiety wycierały oczy końcami chustek, które miały na głowach. Mężczyznom łzy skapywały z wąsów, więc zlizywali je pospiesznie, chrząkając przy tym, by łatwiej zapanować nad wzruszeniem. Uchwyciłem dłoń matki i trzymałem z całych sił.
- Zostaniesz? - wykrztusiłem pytanie przez łzy. - Zostaniesz? - powtórzyłem i błagalnie spojrzałem jej w oczy.
- Porozmawiamy później - wyszeptała, po czym wycofaliśmy się do kuchni, a stamtąd do sieni i na dwór. Tam dobiegły nas ostatnie słowa pieśni:

Światu tak nie ufajcie,
na śmierć pamiętajcie,
na wieczność poglądając,
grzeszyć zaniechajcie.


Godzinę później, kiedy z domu wyszli ostatni śpiewacy, ugoszczeni wcześniej przez ciotkę Wandę, przy pustym już stole usiadł dziadek, ja i moja matka.
- Antoś, to twoja siostra.

Wiesława Kwiek

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe