29
2022
2021-09-28

Opowiem Ci o przeszłości...


Przeszłość - jest to dziś, tylko cokolwiek dalej, (...) nie jakieś tam coś, gdzieś, gdzie nigdy ludzie nie bywali.
C. K. Norwid „Przeszłość”


To tytuł cyklu, który rozpoczęliśmy z nowym rokiem szkolnym. Będą się w nim pojawiały moje opowiadania (lub ich fragmenty) pochodzące ze zbioru „ Mgliste sny minionych dni” oraz nowe teksty przygotowywane do druku. Wszystkie są oparte na prawdziwych relacjach ludzi - świadków bądź uczestników niezwykłych wydarzeń. Wielu z nich już nie ma wśród żyjących, więc zdążyłam w ostatniej chwili poznać i utrwalić ich historię. Mam nadzieję, że ten cykl zainspiruje Czytelników do uważnego wsłuchania się w to, co mają nam do powiedzenia dziadkowie czy pradziadkowie. Wysłuchają, a potem zechcą zapisać, przekazać innym. Chętnie poznam ciekawe opowieści, by potem je literacko wykorzystać w kolejnych opowiadaniach. Można się ze mną kontaktować elektronicznie: kwiek.wieslawa@gmail.com

***
Rytm życia na wsi wyznaczały pory roku. Jesień to wykopki. W tym opowiadaniu wykorzystałam wspomnienia śp. Franciszka Kobryńczuka - profesora SGGW, urodzonego w Długich Grzymkach nad Bugiem.

Dziad wędrowny

(…) Słońce już zaszło, kiedy wróciliśmy z pola, zabierając po drodze krowy z sąsiadującego z kartofliskiem zagonu z poplonem. Ciotki i wujkowie zjedli kolację, a po niej pojechali do siebie. Dziadek z ojcem i moim starszym bratem zajmowali się kopcem. Mnie kazali pozbierać wszystkie ziemniaki, które powpadały w trawę. Oni przywieźli ze stodoły kilkanaście snopków słomy. Dokładnie i równo ją rozścielili, opierając knowiami o ziemię, by puste już teraz po wymłóceniu kłosy zbiegły się na wierzchu usypanej pryzmy. Brat zbierał szpadlem odrzuconą wcześniej ziemię, obsypywał nią knowia i resztę słomy, delikatnie przyklepując. Ja robiłem to samo łopatą. To zabezpieczenie na wypadek, gdyby w nocy nieoczekiwanie poszedł deszcz. Gdyby zmoczył ziemniaki, na pewno nie przetrwałyby do wiosny i wtedy głód zajrzałby w oczy nam i naszym zwierzętom.

Zmęczeni i zziajani wróciliśmy do domu. Babcia czym prędzej postawiła przed każdym z nas talerz parujących zacierek na mleku. Już prawie kończyliśmy, kiedy rozszczekały się nasze psy, a przed domem usłyszeliśmy rumor. Ojciec otworzył drzwi i rzucił gniewnie
w ciemność sieni:
- Kogo tam diabły po nocy niosą?
- Nie diabły, nie diabły, tylko sam Pan Bóg – usłyszeliśmy zachrypnięty głos.
Po chwili w drzwiach stanął dziwny przybysz. Żebrak? Dziad? Ubrany był schludnie, choć ubogo. Długa broda przydawała mu powagi i dostojeństwa.
W ręku dzierżył sękaty kostur. Przez ramię miał przerzucony worek, a przy nim niewielkie naczynie, pewnie do czerpania wody.
Nie od razu go poznałem, bo Ambroży skurczył się
w sobie, schudł, a ubrania wisiały na nim jak na strachu na wróble.
- Niech będzie pochwalony.… - rzekł gość i skłonił się domownikom.
- Na wieki wieków - odparł dziadek.- A to, Ambroży, nie było was ze trzy lata.
- Ano nie było. Chorowałem. Ledwiem się wywinął panience z kosą.
Matka zaraz się zakręciła koło kuchni. Nalała gościowi ciepłej wody do emaliowanej miednicy, by mógł zmyć choć trochę trudy podróży. Przyniosła z komory czysty lniany ręcznik i położyła na oparciu krzesła.
- Siadajcie do stołu, Ambroży, posilcie się. Proste u nas jedzenie, ale pożywne.
Umyty i wytarty przybysz oddał matce ręcznik, podziękował skinieniem głowy, zrobił nad talerzem znak krzyża, po czym zabrał się do jedzenia. Myślałem, że skoro głodny i zdrożony, to rzuci się na nie łapczywie, ale on posilał się powoli, bez pośpiechu, dmuchając w parujące mleko i rozglądając się po chałupie.
- Sołtysie, - zwrócił się do mojego ojca - u kogóż to ja dzisiaj nocować będę? Trza by ludzi wyznaczyć i uprzedzić, że do nich przyjdę.
- Ja tam nikogo wyznaczał nie będę, choć wiem, że każdy gospodarz w naszej wsi by Ambrożego pod swój dach przyjął i ugościł, jak zwyczaj każe. Boży wędrowiec w dom, to i Bóg w dom. Zostaniecie u nas w chałupie.
Kobiety się uwinęły z uprzątnięciem kuchni, nas szybko zapędzono do spania, a ojciec poszedł do gumna, zadać paszę zwierzynie. Przydźwigał potem ze sobą snopek słomy i rozścielił go w kuchni na podłodze. Matka przyniosła z komory dwie derki,
z których jedna miała robić za płachtę, a druga za przykrycie. Ze starego kożucha wywróconego do wierzchu wełną uczyniła coś na kształt zgrabnej poduszki. Tak przygotowawszy posłanie, znikła w alkierzu.
Ja nie mogłem usnąć, więc wstałem i przez szparę w drzwiach obserwowałem, co się tam jeszcze dzieje. Lampa naftowa wisiała u okapu kuchni, rzucając nikłe światło na siedzących przy stole mężczyzn. Byli tam dziadek, ojciec, stryjek Walenty, po którego posłali Jędrka, bo brat ojca zawsze ciekawy świata, Był jeszcze jeden chłop, którego nie rozpoznałem, i mój starszy brat. Pierwszy raz rodzice pozwolili mu zostać, uznając go tym samym za dorosłego.
Ojciec przyniósł z komory flaszkę gorzałki, rozlał ją do stojących na stole szklanek, gestem zachęcił siedzących do wypicia, a potem odstawił i zwrócił się do dziada Ambrożego:
- No to opowiadajcie, co tam na świecie słychać. Gdzieście to najdalej zaszli?
- Teraz idę z Kobrynia. Daleko na wschodzie. Małe miasteczko, ale sławne w polskie, wielkie nazwiska.(…)

Wiesława Kwiek
Ilustracja Aleksandra Kwiek

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe