Oddział AK spalił Arbeitsamt
W maju 1943 roku oddział Armii Krajowej pod dowództwem Henryka Oleksiaka "Wichury" zajął pomieszczenia sokołowskiego Arbeitsamtu i spalił znajdującą się tam dokumentację. Wydarzenie to upamiętnia dziś tablica przypominająca o tej niezwykłej historii.
- Wiosną 1943 roku Niemcy zaczęli w sposób bardzo wyraźny wzmagać terror na terenie powiatu i miasta - wspomina Stanisław Oleksiak "Kozic". - Była to ich odpowiedź na coraz liczniejsze wystąpienia Armii Krajowej, godzące w aparat administracyjny i gospodarczy okupanta i w jego misternie budowaną siatkę agenturalną. Na terenie powiatu przeprowadzono akcję niszczenia drogowskazów, spłonęły magazyny HUV (wojskowa kwatera administracyjne - przyp. red.) wypełnione po stropy zaopatrzeniem wojskowym. Magazyny te znajdowały się przy ul. Lipowej i na terenie cukrowni "Elżbietów".
Dowodził Wichura
Niemcy często urządzali łapanki. Schwytanych ludzi wywożono na roboty do Rzeszy. - Sytuacja ta wymagała reakcji ze strony Polski Podziemnej - mówi Oleksiak. - Zapadła decyzja w Komendzie Obwodu Armii Krajowej o uderzeniu na ośrodek kierujący tą akcją, w niemiecki Urząd Pracy - Arbeitsamt.
Zadanie spalenia jego kartotek powierzono dowódcy grupy dywersyjnej Henrykowi Oleksiakowi "Wichurze", który miał już na swym koncie szereg udanych akcji przeciwko okupantowi. Zadanie nie było łatwe. Budynek Arbeitsamtu, który przed wojną był siedzibą sądu grodzkiego, znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie dwóch posterunków żandarmerii, komendy policji granatowej i policji kryminalnej. Aby akcja się udała, trzeba było dokładnie poznać rozkład wnętrz urzędu, rozmieszczenie szaf z dokumentami oraz sposoby ich zabezpieczania. To zadanie przypadło Stanisławowi Oleksiakowi.
Wyznaczono czterech
- Wichura polecił mi skontaktować się z Józefem Dominiakiem, pracownikiem Arbeitsamtu i w ten sposób uzyskać potrzebne informacje - wspomina Oleksiak. - Udając interesanta, dwukrotnie odwiedziłem Dominiaka w biurze, starając się jak najdokładniej zapamiętać rozkład pomieszczeń. Poinformował mnie on gdzie znajdują się dokumenty i gdzie przechowywane są klucze do szaf. Dowiedziałem się też, że w części zachodniej budynku znajduje się mieszkanie kierownika Arbeitsamtu, Antona Bechera. Następnie "Wichura" opracował plan akcji, który został zaakceptowany przez Komendanta Obwodu, majora Franciszka Świtalskiego "Sochę". Należało przejść na tyły budynku od strony ul. Kościuszki, dostać się do środka przez nieokratowane okno, wyrzucić z szaf wszystkie dokumenty, zlać je przyniesioną benzyną i podpalić. Do wykonania zadania "Wichura" wyznaczył czterech ludzi: "Lota" (Wacław Salach), "Klona" (Czesław Karpiński), "Skoka" (Adolf Struss) i mnie.
Nie było reakcji
Termin akcji ustalono na sobotę przed Zielonymi Świątkami, 12 maja 1943 roku na godz. 22. Miejscem zbiórki był dom Oleksiaków w Przeździatce. - Tego dnia popołudniu zaczęli przybywać do nas pojedynczo uczestnicy akcji - opowiada Stanisław Oleksiak. - "Wichura" omówił plan akcji i wyznaczył zadania poszczególnym członkom grupy. Sprawdziliśmy broń. Mieliśmy pistolety, a niektórzy dysponowali granatami. Ja miałem FN-kę kaliber 7,65 z długą lufą. Była to zdobycz a ukraińskiego posterunku w Bachorzy. Ja ze "Skokiem" wyszliśmy pierwsi. Mieliśmy najdłuższą, bo okrężną trasę do przebycia. Nieśliśmy bańki z benzyną. Przed godziną policyjną doszliśmy na miejsce. Reszta już na nas czekała. Przywarliśmy do ściany jakiejś komórki. Osłonięci krzakami, trwaliśmy w napięciu. "Wichura" z ukrycia obserwował ulicę. Po jakimś czasie dał znak, by szykować się do przejścia na drugą stronę ulicy. Przeszliśmy sprawnie przez jakieś podwórko na tyły zabudowań i już byliśmy przy parkanie otaczającym posesję, na której stał Arbeitsamt. Położyliśmy się na ziemię, czekając w ciszy. Nie było żadnej reakcji na nasze przejście. Słyszeliśmy jedynie słabe poszczekiwanie psa uwiązanego przy budzie obok mieszkania kierownika Arbeitsamtu. Widać było światła w oknach jego mieszkania i lekki gwar dochodzący stamtąd. Leżałem obok "Wichury" i widziałem, że patrzył w tamtą stronę z czujnością. Po chwili zdecydował się przeciąć siatkę w parkanie, robiąc przejście.
Patrol nie zauważył
- Przeszliśmy kolejno do ogródka przy urzędzie. Leżeliśmy między rabatkami, co było nawet przyjemne. Pies zaszczekał donośniej, ale po chwili dał spokój. Domyśliliśmy się, że kierownik urzędu wydaje jakieś przyjęcie. Po jakimś czasie otworzyły się drzwi w jego mieszkaniu. Usłyszeliśmy donośne głosy, podniecone alkoholem. Goście wychodzili. Po chwili nastąpiła cisza, światła pogasły. Było już dawno po godz. 22. Leżeliśmy wśród kwiatów. Do ulicy było zaledwie
Podpalili dokumenty
Po dłuższej chwili "Wichura" przystąpił do wykonania kolejnego punktu planu. - Podszedł do okna we wschodniej ścianie budynku i nożem zaczął powoli wysuwać kit z jednej części okna. Wyjętą szybę postawił na ziemi. Wtedy ja przystąpiłem do wykonania swego zadania. Przez okno wszedłem do pokoju. By poruszać się ciszej, zdjąłem buty. Opuściłem rolety w oknach i zapaliłem światło. Do środka wszedł "Wichura" i "Lot". "Skok" podał bańki z benzyną. Odnalazłem klucze, otworzyłem szafy i zaczęliśmy wyciągać z nich papiery. "Wichura" zabrał dokumenty z gabinetu kierownika. Wszystko ułożyliśmy na stosie. "Lot, wychodź! Stach, gaś światła i otwórz okna!" - rozkazał "Wichura". Świecąc latarką, dotarłem do okna, przez które weszliśmy i nim zdążyłem włożyć jeden but, usłyszałem jakby wystrzał, a w pomieszczeniach zrobiło się jasno. Opary benzyny zapaliły się, gdy "Wichura" rzucił płonącą wiecheć papieru na stos. Z drugim butem w ręku wyskoczyłem przez okno. Za mną wyszedł mój brat. Widziałem przemykających w stronę dziury w parkanie kolegów.
Część uratowano
- Spokojnie, ale szybko przeszliśmy w kierunku Cetynii id alej do mostu przy ul. Piłsudskiego (obecnie ul. Wolności - przyp. red.). Z mostu patrzyliśmy w stronę Arbeitsamtu. Drogą okrężną przez Glinki poszliśmy z "Klonem" i "Skokiem" do Przeździatki. "Wichura" z "Lotem" udali się do Niecieczy. W niedzielę rano poszedłem do kościoła. Na twarzach ludzi spotkanych na ulicach widać było podniecenie. Wieść niosła się szybko. Po mysz spotkałem kolegę, Jana Wysockiego. Poszliśmy w stronę Arbeitsamtu. Interwencja straży pożarnej, zaalarmowanej przez pełniącego służbę granatowego policjanta, nie pozwoliła na spłonięcie budynku. Wypaliło się tylko wnętrze. Uratowano też część dokumentacji. Niemcy nie mogli jednak znieść tego, że pod samym nosem tak licznego garnizonu urządzono fajerwerki. Akcja ta została odnotowana w dokumentach Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. Raport przygotował porucznik Jan Komposki "Adam". Wynika z niego, że zniszczono wówczas 50 procent akt.
Jesienią 2010 roku w pobliżu budynku, w którym w okresie II wojny światowej znajdował się Arbeitsamt odsłonięto pamiątkową tablicę.
Katarzyna Markusz
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu