29
2022
2013-03-04

"Ocalić od zapomnienia" c.d.


Publikujemy II część „Wspomnień z wojny i okupacji 1939-1944” Edwarda Sarny, wachmistrza kawalerii XIX Pułku Ułanów Wołyńskich, syna Ziemi Sterdyńskiej, wymienionego wśród znakomitych jej przedstawicieli w wydanej w ubiegłym roku przez Urząd Gminy monografii Gminy Sterdyń. Po śmierci Edwarda Sarny jego syn i córka zebrali zapiski ojca i opublikowali drukiem, „chcąc ocalić je od zapomnienia”.

W obronie zachodniej granicy Polski we wrześniu 1939 r.

Ewakuacja
Zostałem wraz z Chojnackim odstawiony do szpitala w Skierniewicach. Szpital był jednak bez przerwy bombardowany. Pomyślałem sobie, że jeśli zginę, to nie w szpitalu. Tą sama taczanką łącznościową, która przyjechaliśmy do Skierniewic, ruszyliśmy w kierunku Warszawy. Drogi były zatłoczone przez ludność cywilną. […] Cała ta masa ludzi ciągnęła na wschód. Chcieli zapewne uciec od tej strasznej wojny. Stłoczeni ludzie i wozy były dla lotników wspaniałym celem do bombardowania. Samoloty krążyły na niebie, ich ostre sylwetki budziły grozę. Co pewien czas jakiś samolot zniżał lot, po czym z niebywałym okrucieństwem zrzucał bombę i ogniem broni pokładowej raził uciekających ludzi. Dobytek wielu uciekinierów uległ zniszczeniu. Po każdym nalocie na drodze pozostawały ciała zabitych ludzi i zwierząt oraz szczątki dopalających się wozów. To była krwawa masakra. Do Warszawy dotarliśmy 9-10 września, ale tam szpitale były też bombardowane. Starałem się odszukać moją rodzinę. Znalazłem jedynie ciotkę, która prowadziła punkt odżywiania. Postanowiłem odszukać mój pułk. Chojnacki nie mógł ze mną jechać, był całkowicie niezdolny do dalszej podróży. Nie wiedziałem jaki kierunek marszu obierze mój pułk. Zdecydowałem się pojechać w kierunku na Lublin. Zmęczony, obolały od ran jechałem przez całą dobę. W dzień przejeżdżaliśmy obok młodego lasu, gdy nagle zagwizdały kule. Nasyp uchronił nas. Niemiecka dywersja działała znakomicie. Byliśmy pewni, ze strzelali do nas agenci piątej kolumny. […] Nękały nas nie tylko skrytobójcze kule dywersantów, ale też liczne naloty niemieckich samolotów. Nocne ciemności rozświetlał ogień płonących wsi i osiedli.  Następnego dnia po południu  usłyszeliśmy daleki gong nadlatujących samolotów. […] Nastąpiła ogólna panika. Jedyną możliwością ocalenia była ucieczka jak najdalej od drogi. Liczne wozy tarasowały drogę i utrudniały ucieczkę. Samoloty zbombardowały bezbronnych uciekinierów i bezkarnie odleciały. Widok zbombardowanej drogi był wstrząsający. Kto się potem zajął rannymi, tego już nie widziałem.
13 września dotarłem do Chełma Lubelskiego. Jeszcze przed wojną w 1937 r. byłem słuchaczem Centrum Wyszkolenia Łączności.
W Chełmie spotkałem mojego byłego wykładowcę z tej szkoły. Zdziwiłem się, ze mimo obandażowanej głowy rozpoznał we mnie byłego słuchacza Centrum. Powitanie było bardzo serdeczne. Zostałem przydzielony jako łącznik do 142 Rezerwowej Dywizji Piechoty płk. Sowińskiego. W kilka godzin potem zajęliśmy pozycje obronne na wschód od Chełma. Wojska niemieckie zajęły już prawie całą Polskę. Nasze morale było nieco obniżone, ale o porzucaniu broni i oddaniu tych resztkę obszarów należących jeszcze do Polski nie mogło być mowy. Wiedzieliśmy już, że wcześniej, czy później cała Rzeczpospolita znajdzie się w rękach wroga, ale mieliśmy obowiązek walczyć do końca. Podczas naszego marszu przejeżdżaliśmy przez Lublin. Tam zobaczyłem magazyn kolejowy, którego dach objęty był płomieniem. Ludzie cywilni bez skrupułów zabierali co się dało: żywność, maszyny do szycia, wyszywane kożuszki i inne przedmioty. Były to towary pochodzące z przesyłek. Zachowania te były jednak uzasadnione, gdyż magazynierzy sami rozdawali niektóre artykuły, szkoda gdyby miały ulec spaleniu. Dostałem tam chleb dla całego oddziału. […]

Ostatnie starcie
W dniu 14 września, nad ranem, gdy już zajęliśmy pozycję rozpoczęła się bitwa. Nasza artyleria ostrzeliwała pozycje niemieckie od strony Chełma. Artyleria niemiecka nie pozostawała bierna i strzelała w stronę lasu, gdzie znajdowały się nasze stanowiska. Nasilenie artylerii wroga było tak duże, że drzewa rosnące na skraju lasu padały jak ścięte piłą. Wówczas doświadczyłem uczucia strachu. Piszę to z całą szczerością. Sądzę, że trudno było znaleźć wówczas kogoś, kto nie bałby się śmierci. Byli zabici i ranni. W międzyczasie moja taczanka wycofała się w głąb lasu. Poprosiłem dowódcę o pozwolenie odszukania jej. Dowódca wyraził  zgodę.  Bitwa trwała nadal. Po trzech dniach,  tuż po wschodzie słońca 15-16 września nasza piechota uderzyła na wojska niemieckie. Zdobyliśmy sprzęt, wzięliśmy do niewoli jeńców. Wśród nich byli młodzi podoficerowie niemieccy. Niektórzy z nich płakali. Wyjaśnili nam, że boja się śmierci, słyszeli bowiem, ze Polacy rozstrzeliwują wziętych do niewoli. 22 września znalazłem się w Hrubieszowie. Tam oddziały wojska polskiego złożyły broń. Zostaliśmy zwolnieni z obowiązku służby wojskowej. Rozstałem się z mundurem i z kolegami z oddziału. Tak jak inni zdemobilizowani wróciłem do domu rodzinnego w Dzięciołach. Tak zakończyła się moja kampania wrześniowa w 1939 r.

Edward Sarna
opr. J.O.

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe