Ocalamy od zapomnienia (część IV)
JO
Opłatek
Był styczeń 1942 r., czwarty rok okupacji niemieckiej. Czwarty rok terroru, bezprawia i dni bez spokojnego jutra. W Sokołowie rozstrzeliwano zakładników kilka razy w tygodniu. Byli ludzie aresztowani na skutek donosów, złapani przez krążące patrole żandarmerii. Tak zginął nasz łącznik Wacław Pieńkowski, jadący rowerem z meldunkiem do Sokołowa. Znaleźliśmy jego ciało po czterech dniach, w lesie obok szosy. Miał 16 ran kłutych bagnetem, bardzo cierpiał, a mimo to nikogo z organizacji nie wydał. W Sterdyni wisiały plakaty i zarządzenia mówiące o tym, co wolno Polakowi a czego nie. Ponadto zawierały informacje o zwycięstwach Wermachtu „Deutschland siegt auf allen euroaischen Fronten”. Zarządzenia te m.in. nakazywały kłanianie się niemieckim oficerom, o czym przypomniano mi brutalnie siarczystym uderzeniem w twarz, gdy kiedyś mijałem dwóch stojących na chodniku oficerów. Ze wschodniego frontu docierały wiadomości, że Stalingrad się broni.
Tego stycznia chór kościelny w Sterdyni organizował spotkanie opłatkowe. […] Spotkanie odbywało się bardzo dyskretnie, tuż obok kościoła, w mieszkaniu organisty, w budynku, gdzie mieszkał też ksiądz. Uczestniczyć mieli młodzi z AK, w tym dwa małżeństwa. Zebraliśmy się około godz. 17:00.[…] Był też z nami harmonista Józef Steć, którego pamięta zapewne starsza generacja, gdyż z zespołem dawał koncerty w Polskim Radio. Czekając na spóźnionych, prowadziliśmy luźne rozmowy. Okna tego pomieszczenia wychodziły na ogrody i były niewidoczne od strony ulicy. Po pewnym czasie usłyszeliśmy strzały karabinowe na rynku i brzęk rozbijanych szyb.[…] Okazało się, że spokój zakłócają dwaj żołnierze niemieccy z pobliskiego posterunku, prawdopodobnie pijani. Ponieważ nic nam nie zagrażało, usiedliśmy wokół stołu. Dalej jednak słychać było strzały i brzęk tłuczonych szyb. Niespodziewanie jeden z tych żołnierzy, Litwin (z ze zgrupowania Szaulisów, organizacji współpracującej z Niemcami) wdarł się do naszego pokoju z wielką awanturą i usiłował dociec, co to za zebranie. Nasze tłumaczenia i argumenty nie pomagały. Jego złość narastała. Wszedł ksiądz. Jego wejście jeszcze bardziej rozwścieczyło żołnierza, który z całą siła uderzył księdza w twarz, chwytając zaraz potem za karabin. Sytuacja momentalnie stała się bardzo groźna. Błyskawicznie chwyciłem za karabin tego żołnierza i szarpnąłem nim obracając, co umożliwiło mi wyrwanie karabinu z jego rąk. Litwin upadł. Z karabinem w rękach wybiegłem poza budynek i zacząłem zastanawiając się, co robić dalej. W domu, w którym mieszkałem, był posterunek policji i mieszkał też komendant posterunku Styperek, więziony po wojnie za współpracą z Niemcami. Oddając mu karabin skłamałem, że znalazłem go na rynku, gdzie pewnie zgubili go pijani żołnierze. Niespokojny, pobiegłem do mieszkania organisty, gdzie czekała na minie żona Jadwiga. Pogoda była tego dnia mroźna, z silnym wiatrem i gołoledzią. Wbiegając na plac przy organistówce zobaczyłem drugiego żołnierza, z karabinem w ręku. Nie miałem możliwości odwrotu. Silny wiatr pchał mnie ślizgiem po lodzie w jego kierunku. Przysiadłem, aby w ten sposób zatrzymać się. W ten momencie Litwin oddał dwa strzały. Dwie kule przeleciały tuż nad moją głową i utkwiły w futrynie drzwi prowadzących do mieszkania księdza. […]
W organistówce zastałem poprzewracane krzesła i stół. Nikogo tam już nie było. Okazało się, ze rozbrojony przeze mnie żołnierz rozpędził wszystkich. Uciekali oknem do ogrodu. Żona przybiegła do domu w porwanej, świątecznej sukience. Komendant Styperek nie dał się zbyć moim kłamstwem i doszedł prawdy. Aby zażegnać awanturę, na drugi dzień daliśmy pieniądze na załatwienie sprawy z komendantem zgrupowania Szaulisów. W taki sposób zakończył się opłatek akowski w Sterdyni.
Edward Sarna opr. J.O.
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu