Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Niezłomnych" w Sokołowie Podlaskim
9 lutego 2011 roku prezydent Bronisław Komorowski podpisał dokument ustanawiający dzień 1 marca Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Przez kolejne lata pierwszego dnia marca Polacy gromadzą się w miejscach pamięci, aby oddać honory Niezłomnym – żołnierzom wyklętym przez sowieckie władze.
Mieszkańcy Sokołowa Podlaskiego uczcili ich pamięć podczas mszy świętej w Kościele Konkatedralnym. W nabożeństwie wzięli też udział Senator Rzeczypospolitej Polskiej Waldemar Kraska oraz Zastępca Burmistrza Miasta Sokołów Podlaski Krzysztof Dąbrowski. Nie zabrakło także radnych miejskich i powiatowych, wójtów ościennych gmin oraz harcerzy z hufca ZHP w Sokołowie Podlaskim im. J. Korczaka.
Po zakończonym nabożeństwie wszyscy zebrani udali się na skwer NMP, gdzie pod pomnikiem poświęconym ofiarom reżimu komunistycznego z lat 1944-1950 ułożono z białych i czerwonych zniczy napis „Brzask 1950”. Pseudonimem „Brzask” posługiwał się Józef Ludwik Małczuk żołnierz Armii Krajowej z powiatu sokołowskiego, który został stracony 7 kwietnia 1950 r.
Spotkanie pod pomnikiem poprowadził sokołowski historyk Jacek Odziemczyk, który przybliżył postać lokalnego bohatera:
- 7 kwietnia 1950 r. pod Toczyskami Podbornymi w gminie Jabłonna Lacka zginął ostatni niezłomny ziemi sokołowskiej por. Józef Ludwik Małczuk ps. „Brzask”, dowódca rezerw VI Wileńskiej Brygady Armii Krajowej na lewobrzeżne Podlasie. Urodził się 31 lipca 1915 r. konspirował w Wyrozębach, a później w strukturach VI Wileńskie Brygady AK. Zyskiwał coraz większe uznanie. Zachowały się tylko dwa jego zdjęcia znane historykom: jedno to zdjęcie ślubne z żoną Ireną, drugie - z 7 kwietnia 1950 r. – to zdjęcie pośmiertne, które zrobiło UB i KPW. Józef Małczuk walczył długo. Dowodził patrolami, które broniły się aż do 1950 r. Zawsze miał mir i uznanie. Poświęcił dla Polski siebie i rodzinę. W lesie razem z nim była żona Irena, a dwie córki przebywały u różnych zaprzyjaźnionych gospodarzy na terenie powiatu. To była wielka cena, ogromna. Porucznik mógł sobie to wszystko odpuścić, mógł uznać, że to nie jego walka, ale mimo to on trwał wiernie w polu. Mówił, że dopóki w lesie są jego żołnierze, dopóki brzmią strzały to Polska jest wolna. To nieprawda, że walka żołnierzy niezłomnych nie miała sensu, jak próbują wmówić nam niektórzy. Dzięki tej walce wolniej przebiegała komunizacja, a im wolniej komunizacja przebiegała, tym dla narodu polskiego było lepiej.
Józef Małczuk mógł odejść z lasu i za cenę zdrady uratować własne życie, ale wiedział, że swoich się nie zostawia. Jego żołnierze, ci, z którymi walczył i którym pomagał, byli mu wierni. Trzeba było dopiero zdrady, żeby 7 kwietnia 1950 r. obozowisko porucznika „Brzaska” pod Toczyskami Podbornymi otoczyło 600 ludzi z dwóch batalionów KBW. W lesie kwaterowało wtedy tylko 9 partyzantów. Akcja ruszyła o 14.30, a o 18.20 pierwsze grupy KPW weszły w patrole. O 20.00 natknęli się na partyzantów. Otoczeni żołnierze podjęli próbę przebicia się i sześciu udało się uciec. Zginęło trzech, w tym Józef Ludwik Małczuk ps. „Brzask”. Jeden z partyzantów, Arkadiusz Pieniak, został ranny i dopiero następnego dnia rano odnalazło go KBW. Oddał kilka strzałów, a ostatni przeznaczył dla siebie. Ci, którzy ocaleli, wpadli kilka miesięcy później podczas zasadzki w Borychowie. Pora dziś wspomnieć też o tym, który zdradził. Była to tragedia rodzinna, ponieważ Brzaska zdradził nieletni jeszcze Czesław - brat Witolda Białowąsa, jednego z jego najlepszych partyzantów. Nikt nie przypuszczał, że młodzieniec, który przybył 5 kwietnia do obozowiska pod Toczyskami, jest tajnym współpracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa pseudonim Michał i Małachowski. Siedział dwa dni i obserwował gospodarzy, którzy przynosili żywność podczas trwającej wtedy Wielkanocy. 7 kwietnia rano zostawił śpiących partyzantów i ruszył nadać meldunek. Wtedy właśnie ruszyła obława, w której on także uczestniczył - w mundurze Milicji Obywatelskiej pokazywał obozowisko. 30 września czterech zabitych w Borychowie to też jego dzieło. A potem ten, który zdradził, został nauczycielem i wicedyrektorem jednego z ważniejszych wrocławskich liceów. Zmarł 3 dni po wprowadzeniu stanu wojennego 16 grudnia 1981 r. jako zasłużony człowiek i nauczyciel, wychowawca wielu pokoleń młodzieży. Trzeba było długich lat, żeby prawda wyszła na jaw. To właśnie prawda jest zmorą tych, którzy myślą, że zatarli za sobą ślady. Nie zatarli.
Przy poruczniku Józefie Ludwiku Małczuku „Brzasku” UB znalazło modlitwę, która brzmiała: „Królowo Korony Polskiej z twarzą pociętą szablami, do Ciebie wznosimy czoła schylone bólu ciężarem. Nie ma w nas szlochu rozpaczy. Zaciśniętymi wargami modlimy się głucho, śmiertelnie - o łaskę wiary. Latami idziemy nocą, żołnierze tragicznej sprawy. Krzyże, krzyże za nami - żałobne żołnierskie ślady. Odsuń nam w chwili ostatniej kielich bolesny, krwawy. Gorycz samotnej śmierci - truciznę zdrady.”
Po zakończonym przemówieniu Jacka Odziemczyka kwiaty pod pomnikiem złożyli: Senator Rzeczypospolitej Polskiej Waldemar Kraska, przedstawiciele Wojsk Obrony Terytorialnej z Siedlec, delegacja Urzędu Miasta z Zastępcą Burmistrza Miasta Sokołów Podlaski Krzysztofem Dąbrowskim, delegacja gminy Bielany z wójtem Zbigniewem Woźniakiem, delegacja Sokołowskiego Ośrodka Kultury oraz przedstawiciele PiS i PSL. Następnie odśpiewano wszystkie zwrotki Hymnu Państwowego.
Katarzyna Dybowska
Fot. K.D.
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu