Temat aktualnej sytuacji finansowej i dalszej strategii działania spółki wywołał długą dyskusję podczas zorganizowanej w piątek, 28 lutego sesji rady powiatu. Prezes PKS „Sokołów” Mirosław Szwinto przedstawił kondycję i sytuację finansową spółki przed rokiem 2020. Objął to stanowisko we wrześniu 2019 roku, po nieoczekiwanej rezygnacji ówczesnego prezesa Krzysztofa Dębińskiego.
Kosztowna kula u nogi
- Za 2017 rok strata wyniosła 660.474 zł. Spółka posiadała jeszcze kapitał zapasowy w wysokości 268 tys. zł, z którego została częściowo pokryta. Nie pokryte pozostało 391.798 zł. W 2018 r. nie było kapitału zapasowego i nie było czym pokryć straty, która wyniosła 1.282.578 zł. Za lata 2017-2018 łącznie niepokryte było 1.674.000 zł. Spółka 2019 rok również zakończyła działalność stratą w wysokości 816.000 zł. Strata tzw. „ciągniona” do końca sierpnia 2019 r. wynosiła około 2.400.000 zł – powiedział Mirosław Szwinto.
Jak wspomnieliśmy, nowy prezes stanowisko objął we wrześniu 2019 r. Przez cztery miesiące działalności od września do grudnia udało mu się zmniejszyć aktualną roczną stratę o 200 tys. zł, a już w październiku ub. r. wszyscy zatrudnieni w firmie pracownicy nie czekając na ustawowy wzrost płacy minimalnej otrzymali podwyżki.
- W spółce płace były na żenująco niskim poziomie. W październiku pracownicy wszystkich grup zawodowych otrzymali podwyżkę płac. Nie czekaliśmy do 1 stycznia, kiedy i tak państwo nas do tego zobligowało. Na miesięczną kwotę podwyżek przeznaczono 75 tys. zł, co za październik, listopad i grudzień dało łącznie 225 tys. zł – powiedział.
Na wzrost płac w 2020 r. prezes planuje przeznaczyć kwotę 900 tys. zł. Rządowa ustawa o Funduszu rozwoju przewozów autobusowych o charakterze użyteczności publicznej, która weszła w życie w lipcu zeszłego roku, zdaniem prezesa umożliwi realizację tego planu. Umowy na świadczenie usług tzw. linii użyteczności publicznej ze starostwem sokołowskim rozpoczęły się w połowie września, a węgrowskim od października. Wówczas PKS otrzymał dofinansowanie do 8 linii użyteczności publicznej po stronie powiatu sokołowskiego i 7 węgrowskiego. Od 1 stycznia 2020 r. dofinansowaniem objęto 15 linii komunikacyjnych na podstawie umowy ze starostwem sokołowskim, oraz 11 z węgrowskim.
- Razem jest to 26 linii użyteczności publicznej. Planowana dopłata do linii użyteczności publicznej na 2020 r. to około 900 tys. zł. Tak naprawdę pozwoli to sfinansować te podwyżki, co nie będzie miało wpływu na dodatni wynik finansowy, ale przynajmniej pokryje koszty – wyjaśnił prezes PKS.
Ceny biletów rosną
W punkcie przeznaczonym na zapytania mieszkańców powiatu, głos zabrał burmistrz miasta i gminy Kosów Lacki – Jan Słomiak. Wskazywał na rosnące ceny biletów szkolnych w PKS i niekonkurencyjność oferty na tle przewoźników prywatnych.
- PKS wykonuje usługi, czyli dowożenie dzieci do szkół. Kursują tam cztery autobusy, które obsługują cały nasz teren. Wiadomo, że teren gminy i miasta Kosów Lacki jest dość rozległy i dojeżdża sporo dzieci. 16 lutego dostaliśmy pismo, że bilety drożeją średnio o 9 proc. na te przejazdy. Jeżeli PKS podjął taką decyzję, to nie będziemy dyskutować. Prawdopodobnie do końca tego roku za te bilety będziemy musieli płacić. Oby to była ostatnia podwyżka. Dlatego, że różnica cen biletu przewoźników prywatnych i firmy PKS staje się coraz większa. Analizując i znając ceny tego przewoźnika i innego przewoźnika, zastanawialiśmy się, kto z tym PKS-em będzie chciał jeździć? – powiedział Jan Słomiak.
W dalszej części wypowiedzi burmistrz dodał, że nie wyklucza poszukiwania przewoźnika, który pozwoli zmniejszyć koszty ponoszone przez samorząd z tytułu przewozów szkolnych. Wskazywał także na trudności w wyegzekwowaniu od kierowców sokołowskiego PKS wykonywania poleceń kierowników, z którymi samorząd wyznaczył przystanki na trasie, na których dzieci dojeżdżające do szkoły mogą w sposób bezpieczny wsiadać i wysiadać.
- Zawsze chcieliśmy, żeby PKS funkcjonował na naszym terenie, ale myślę, że będziemy zmuszeni do podjęcia takich kroków, że będziemy ogłaszać przetargi na autobus dla dzieci i młodzieży – powiedział.
Do wypowiedzi burmistrza odniósł się prezes Mirosław Szwinto, który obiecał, że osobiście dopilnuje pozytywnego rozwiązania tej sprawy oraz wymienił powody wzrostu cen biletów.
- Odpowiem konkretnie na te punkty. Zgadzam się z tym, co pan powiedział, że ceny biletów wzrosły. Od 1 stycznia wzrosła w całej Polsce płaca minimalna, którą musieliśmy dostosować, oprócz tego wzrosły opłaty za prąd i śmieci. Poza tym sama inflacja jest w granicach 4,8 proc. Odczuwamy to na wzroście cen paliwa, części, oleju, materiałów i innych używanych do codziennej działalności – wyjaśniał prezes.
Do dyskusji włączył się radny Marek Ratyński, który wskazywał, że mimo wszystko cena biletu w sokołowskim PKS jest niższa niż u prywatnego przewoźnika. Podał jako przykład cenę biletu do Warszawy, która u prywaciarza wynosi 20 zł, a w PKS 16 zł.
Plany funkcjonowania spółki
Wśród działań mających na celu wyprowadzenie spółki z finansowego dołka prezes wymienia w pierwszej kolejności te, które mają na celu ograniczenie kosztów.
- Przede wszystkim we wszystkich 96 autobusach na dzień dzisiejszy zostało przerobione ogrzewanie, będą zasilane olejem opałowym grzewczym. Ustawa to dopuszcza, jeżeli pojazd jest wyposażony w osobny zbiornik. Koszt zbiornika wynosi 300 zł na pojazd, plus przerobienie przez elektryka. Koszt zakupu oleju opałowego na dzień dzisiejszy to 1,4 zł netto. Przy tej ilości pojazdów jest to horrendalna oszczędność. Po pierwsze: nie idzie tego oleju, tyle ile szło oleju napędowego, ponieważ jest osobny zbiornik. Poza tym zakup jest dużo tańszy i jest ciepło. Oprócz tego ograniczyliśmy inne pomniejsze koszty. Płaciliśmy horrendalną dzierżawę za wynajem poczekalni i dworca w Węgrowie. Ta kwota wynosiła 8500 zł miesięcznie plus służebność drogi w wysokości 2000 zł, czyli miesięcznie 10,5 tys. zł. To jest rocznie ponad 100 tys. zł kosztów. Tego nie ma od listopada – powiedział.
Prezes planuje zwiększyć przychody spółki poprzez zakup taboru oraz rozszerzenie usług pozaprzewozowych, takich jak stacja obsługi pojazdów i napraw pojazdów ciężarowych. Środki na ten miałyby pochodzić ze sprzedaży 40-arowej działki, na której znajduje się tzw. „nowy dworzec”. Spółka pozostawiłby drogę wjazdową i wyjazdową, cały plac manewrowy i stanowiska. Do tej pory odbyły się dwa przetargi, ale chętni na kupno się nie znaleźli. Plany są ambitne, bo cena za plac PKS opiewa na zawrotne 10,2 mln zł.
- Budynek dworca już od ponad pół roku jest tylko czasowo dopuszczony przez Sanepid, ponieważ nie nadaje się do użytku, więc sprzedajemy tę działkę. Mamy zamówiony budynek modułowy dworca o pow. 40 metrów z pełnym wyposażeniem sanitarnym, który stanąłby blisko stanowisk. Wszystko jest nowe. Chcemy pieniądze ze sprzedaży działki przeznaczyć na zakup taboru, oraz oczywiście pokrycie tej straty „ciągnionej”. (…) Poza tym też modernizujemy system informatyczny w całej spółce i stawiamy na tzw. działalność dodatkową. Mamy stację diagnostyczną, z której jesteśmy zadowoleni, bo korzystają z niej mieszkańcy. Oprócz tego posiadamy myjnię samochodów ciężarowych, która jest z powodzeniem wykorzystywana i prowadzimy naprawy pojazdów zewnętrznych, głównie ciężarowych, bo na tym się najlepiej znamy. Z tego tytułu są przychody. Chcemy bardziej postawić na działalność dodatkową. Na dzień dzisiejszy jesteśmy na etapie zatrudnienia trzech dodatkowych mechaników z uprawnieniami spawacza, po to, żeby uruchomić w osobnym miejscu typową naprawę pojazdów – przedstawił plany prezes.
Dofinansowanie z funduszy autobusowych poprawiło nieco kondycję firmy.
- Zmniejsza nam to przynajmniej stratę na tych przewozach tzw. lokalnych, bo my z drugiej strony jesteśmy spółką publiczną. Czyli mamy jakąś misję publiczną do wykonania. Gdybym przyjął kryteria spółki prywatnej, to powinienem o 30 proc. zrezygnować z tego, co jest nierentowne. Te dopłaty do linii publicznych naprawdę pomagają. Natomiast koszty są też dlatego większe, ponieważ my utrzymujemy dworzec, żeby pasażerowie wsiadali w cywilizowany sposób, a nie tak jak u konkurencji w środku miasta. Nie muszą mieć ani dworca, a bilety sprzedają z samochodu na chodniku, więc nie potrzebują innych nieruchomości. A to są koszty. Nie mówię o pracownikach biurowych i administracyjnych, czy mechanikach, bo to jest inna sprawa. Cała infrastruktura jest nam potrzebna, ale przez to inni mają troszkę mniejsze koszty – powiedział.
PKS stawia w pierwszej kolejności na realizację przewozów szkolnych, które przez czas trwania nauki w roku szkolnym zapewniają spółce stały przychód. Oprócz tego firma wykonuje kursy dalekobieżne, turystyczne oraz takie, na które dostaje zamówienia. A jak twierdzi prezes spółki, obecnie otrzymują więcej zamówień, niż są w stanie wykonać, ze względu na ograniczone zasoby ludzkie oraz taborowe. Oprócz tego od niedawna w spółce wprowadzono system e-kart, czyli elektronicznych kart, dzięki którym znacznie usprawniony został proces sprawdzania ważności biletu przed podróżą. Uszczelni to również egzekwowanie opłat za przejazd, ponieważ często stwierdzano
w kontrolach, że wiele biletów było nieważnych, a oprócz tego dochodziło do sytuacji, w których były wykupowane tzw. połówki, uprawniające do przejazdu w jedną stronę, a w drugą stronę pasażer jechał „na gapę”.
Nad propozycjami zadań, które przedstawił prezes, debatowali radni. W dyskusji głos zabrał radny Jerzy Strzała.
- Teraz pan mówi, że 900 tys. dołoży państwo do wozokilometra. Dobrze, że to dołoży. Tylko powiem ze swojego podwórka, widząc tam chyba dwie-trzy trasy na Gródek. Nie wiem, kto go zgłosił. Na dwa kursy jedzie tam jedna osoba, a latem nawet jedzie na pusto. Te 900 tys. to są pieniądze wyrzucone w błoto, bo tymi autobusami praktycznie nikt nie jeździ – skomentował.
Następnie radny Bogdan Czarnocki skierował pytanie:
- Chciałem spytać, co pan sądzi na temat funkcjonującej konkurencji na rynku. Chodzi mi o przewoźników prywatnych. Była taka sytuacja na jesieni, że nie do końca fair postępowali na rynku, nie trzymając się swojego rozkładu jazdy, a mówiąc wprost podbierali pasażerów tuż przed kursem PKS. Czy coś się zmieniło?
W odpowiedzi prezes powiedział, że podobny problem występuje wszędzie, nie tylko w Sokołowie. Starostwo przeprowadza kontrole, w których sprawdza, czy przewoźnicy odjeżdżają zgodnie ze swoim rozkładem, na który mają zezwolenie.
Następnie głos zabrał radny Marek Ratyński, który wskazywał na wieloletnie zaniechania poczynione w zarządzaniu spółką:
- Moglibyśmy jeszcze bardzo długo rozmawiać o tym, jak to się stało, że nasz PKS, który zawsze miał wiele linii, teraz nie ma ani jednej, bo wszystkie zostały zlikwidowane, a prywatne firmy mają linie i pasażerów, którzy stoją na przystankach i czekają. Jak to się stało, że kursy odjeżdżają 6-10 minut wcześniej. Kto ustawił tak rozkłady? (…) Chyba są tak poustawiane, żeby te prywatne firmy zarabiały, a nasze autobusy jeździły puste. Myjnia nie działała, bo urządzenia się psują. Korzystam ze stacji obsługi od wielu lat. Kiedyś na nią zajechałem, było dwóch pracowników na zmianie. Pytam się: ile tak dziennie obsługujecie? Odpowiadają: jeden-dwa. A ilu was jest? Trzech. Stacja benzynowa o godz. 15.00 jest zamknięta. Jeszcze pół roku temu ostatni nasz autobus z Warszawy odjeżdżał o godz. 16.15, a później do 21.00 jeździły tylko busy. Teraz się zmieniło, bo już widziałem na rozkładzie, że są w godzinach późniejszych. A więc zaczyna się coś dziać. Rok temu w całym powiecie tam, gdzie kursowały autobusy, nie było ani jednego rozkładu jazdy, więc ludzie nie wiedzieli, kiedy autobus będzie. Ale były za to rozkłady konkurencyjnych firm. Jak poprosiliśmy pana prezesa, to pojawiły się na trasie do Warszawy, a na pozostałych nadal nie było. Więc ludzie nie wiedzieli, kiedy jedzie nasz autobus. To też przykład zaniechania pewnych działań. Nie było w całym powiecie rozkładów jazdy PKS – powiedział.
Radny Leszek Iwaniuk wskazywał na konieczność dotarcia do młodych ludzi.
- Moim zdaniem należałoby tutaj dotrzeć do mentalności ludzi. Dość dużo rozmawiam z młodzieżą, z tymi ludźmi, którzy jeżdżą, to oni mówią, że po prostu wolą busy. Mówię nieraz do nich: jedziesz taki ściśnięty. Mimo to oni wolą jechać busem. I w jaki sposób dotrzeć do tych ludzi, żeby nie było tak, że raz jedzie się z tym raz z tamtym, lub w ogóle tylko busami. Tutaj jest pies pogrzebany. Musimy jakoś do nich dotrzeć. Ale co zrobić, jak oni nie chcą? – zastanawiał się radny.
Radni jednomyślnie stwierdzili, że przede wszystkim o tym, że pasażerowie na trasie do Warszawy wolą korzystać z usług prywatnych przewoźników decydują dwa punkty. Mianowicie możliwość dotarcia bezpośrednio pod Pałac Kultury i Nauki oraz krótszy czas podróży.
Ewelina Wolska