Moje Podlasie (ciąg dalszy)
Rytm pracy na podlaskiej wsi wyznaczały cztery pory roku i święta: Boże Narodzenie i Wielkanoc. W Wielką Sobotę do wyznaczonej, najczęściej sołtysowej chaty, znoszone były do święcenia kosze z wiktuałami, a w nich jaja, kiełbasy, chleb i sól.
W niedzielny, świąteczny poranek po powrocie z rezurekcji cała rodzina zasiadała do stołu, by podzielić się jajkiem - symbolem życia. Najważniejszy był powrót z rezurekcji, bowiem zgodnie z ludowymi wierzeniami ten gospodarz, który wróci z niej pierwszy do domu, temu szybko wzejdzie zboże i wyda obfite plony. Kościół był w sąsiednim miasteczku, tak więc powroty do domów były swoistymi „wyścigami”. Nad końskimi głowami trzaskały baty i głośno turkotały żelazne koła chłopskich wozów.
Pełnym gwaru i radości był lany poniedziałek – inaczej śmigus-dyngus. Najczęściej chłopcy oblewali młode dziewczęta. Często była to okazja do swego rodzaju wyznania uczuć. Każda panna na wydaniu obowiązkowo musiała być polana wiadrem wody. Oznaczało to, że wzbudza zainteresowanie kawalerów i starą panną nie zostanie. Oblewanie wodą miało też zapobiegać chorobom i sprzyjać płodności.
Z uwagi na zróżnicowany wyznaniowo charakter terenów Podlasia, Święta Bożego Narodzenia miały szczególną oprawę, bowiem zwyczaje Kościoła Rzymskokatolickiego i Prawosławnego przenikały się nawzajem. Organista roznosił po domach opłatki, za które płacono snopkami zboża. Zapamiętałam oczekiwanie na przedświąteczną niedzielę. Wtedy to znoszono ze strychu pudło z zabawkami na choinkę. Do wieczora trwały prace, ponieważ trzeba było uzupełnić braki w papierowych zabawkach klejonych klejem z mąki, który był przysmakiem wszystkich strychowych i piwnicznych myszek. W jednym rogu izby stawiano snop zboża, w drugim – choinkę. Na wieczerzę wigilijną obowiązkowo przygotowywano kutię i pierogi... A po wieczerzy wszyscy, całymi rodzinami, jechali na pasterkę. W dni świąteczne odbywało się kolędowanie, czyli chodzenie z gwiazdą. Śpiewano kolędy, często urządzano krótkie przedstawienia z udziałem Heroda, Żyda, Anioła, Diabła i Śmierci.
Podlasianie to społeczność życzliwa, rozśpiewana i wesoła. Ciężko doświadczeni latami zaborów, nie zatracili swojej tożsamości regionalnej, potrafili się bawić, zachowali swoje tradycje. Wieś podlaska mimo codziennych trosk i ciężkiej pracy miała swoje radosne przeżycia. Stanowiła bowiem ta społeczność pewną całość, która zespalała się w ważnych chwilach. A było tych okazji wiele: święta o charakterze religijnym, zwyczaje ludowe, obyczaje związane z życiem rodzinnym, towarzyskim, wesela, chrzciny, odpusty, procesje, pomoc sąsiedzka, jednoczenie się w obliczu wroga.
Słynny był odpust w kościele pod wezwaniem Św. Rocha przypadający w niedzielę po 15 sierpnia. Od wczesnych godzin rannych trwały przygotowania. Odpustowi towarzyszyły rozstawione na ulicach strzelnice sportowe, karuzela dla dzieci, loterie fantowe i stragany, a na nich zabawki, pierścionki i słodycze. Było to ważne święto religijne, ale i towarzyskie. Na „świętego Rocha” zjeżdżała furmankami rodzina z odległych nawet stron, przyjeżdżali znajomi. Po uroczystościach kościelnych i po obejściu całego jarmarku goszczono się do późna i tańczono przy wtórze melodii wiejskiego grajka.
Wszystkie te zdarzenia i obrazy trzymam głęboko w sercu. Często przywołuję je z zakamarków pamięci i wtedy stają się tematem długich rozmów z mężem – wywołują śmiech, smutek, zadumę, a najczęściej żal, że ta kraina mojego szczęśliwego, choć nieraz i trudnego, dzieciństwa przeminęła i nigdy nie powróci. Dlatego lubię, gdy córki proszą:
– Mamuś, opowiedz, jak to tam było, jak mieszkałaś sama z babcią?
– A jak to było, że Niemcy wypuścili dziadka z więzienia?
– To w końcu, czyja to chałupa się paliła?
I dlatego cieszę się, gdy tym wspomnieniom przysłuchuje się wnuczka, choć dla niej to w zasadzie czasy prehistoryczne.To dzieciństwo ukształtowało mnie na całe życie, dało wskazówki i siłę, pokazało, co jest dobre, a co złe. A dlaczego było magiczne? Bo był to czas odkrywania świata,
a dla dziecka wkraczającego w życie wszystko było nowe, pociągające i ciekawe; bo najprostsze czynności, jak choćby brodzenie w lodowatej rzeczce z bukietem kaczeńców, czy gapienie się w niebo przy pasaniu krowy, dawały poczucie szczęścia. Bo wierzyłam, że przede mną wspaniałe życie – wtedy nie wiedziałam, ile trosk przynosi dorosłość. Każde pokolenie ma swoje magiczne dzieciństwo. Dla mnie to sielski obraz niewielkiej wioski wtopionej w niezapomniany, podlaski pejzaż, a jak będzie wspominała swoje dzieciństwo moja wnuczka? Nie wiem, czas pokaże…
Jadwiga Kamonciak (senior) i Olga Pogoda (junior)
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu