Moje Podlasie (ciąg dalszy)
Począwszy od wczesnej wiosny, gdy tylko stopniały śniegi, podlaski chłop rozpoczynał wiosenne prace w polu: orkę, sianie, sadzenie ziemniaków. Trochę później, w maju, kiedy trawy najbujniej rosną, rozpoczynały się sianokosy, czyli sianożęcie. Większość prac wykonywana była ręcznie, a narzędzia, z których korzystano, były bardzo nieskomplikowane: sierpy, płachty płótna do siewu, pługi, haczki czy kosy. Chłop mógł liczyć tylko na siłę własnych mięśni i naturę sprzyjającą nowym, wiosennym pracom w polu. Obce im były dzisiejsze ułatwienia i technika. Nieocenioną pomocą na roli były konie, pracujące nie tylko u swojego „pana”, ale również i u sąsiada, który musiał iść na tzw. odrobek do właściciela „karego” czy „cisawego”. Do pracy wychodzono o świcie. Już po pierwszym pokosie pojawiały się bociany szukające pożywienia. Trawę koszono ręcznie – kosami. Rozrzucanie i suszenie siana to była głównie praca kobiet, którym często pomagały dzieci. Kobiety – matki, żony i siostry – wracały do domów wraz z rozkrzyczaną dziatwą drabiniastymi wozami, siedząc na wysokich, misternie ułożonych stertach siana, ze śpiewem na ustach. Lato – pora, kiedy rozpoczynał się znojny i żmudny okres żniw. Żniwa zaczynały się zwykle w sobotę. Zboże żęto sierpem, później koszono kosą. Ze zboża wiązano snopki, które składano w mendle. Od wczesnego poranka po wsi rozchodził się metaliczny i dźwięczny odgłos klepanych kos. Na pole wyruszano całymi rodzinami. Mężczyźni z kosami na ramionach, kobiety, dźwigające kosze z posiłkiem, prowadziły za rękę małe dzieci. Kosiarze dziarsko kosili zboże, a kobiety – podbieraczki wiązały snopy. Starsze dzieci beztrosko bawiły się w cieniu drzew, natomiast te maleńkie spały na miedzy pod rozłożystą gruszą.
Praca przy żniwach była ciężka. Wszyscy z niecierpliwością czekali południa, co chwilę spoglądając na słońce, czy jest już wysoko. Zbliżała się bowiem przerwa na posiłek. Wypoczywano przy ustawionych kopach zboża lub w cieniu pobliskiego drzewa. Gospodyni wyjmowała z kosza przygotowane produkty: upieczony w domu złocisty, pachnący chleb, osełkę masła w chrzanowym liściu, biały ser i świeże ciasto. Do tego kawa i mleko. Wszystko świeże, pachnące, przywiezione prosto z domu na pole. Wieczorem wszyscy wracali do domu i chociaż zmęczeni, często śpiewali. Żniwa bowiem to dla rolnika okres nie tylko wytężonej pracy, ale też niezwykłej radości i dumy z uzyskanych plonów. Ostatni dzień kośby był dniem dożynek. Był to dzień wyjątkowo uroczysty. Z ostatniego pokosu zostawiano kępkę pszenicznych łodyg na tzw. przepiórkę. Pleciono z niej warkocze wiązane lnianą nicią i przyozdabiano kwiatami. Odchodząc z pola zostawiano pajdę chleba dla przepiórki, którą trzeba było ubrać. Polegało to na tym, że mężczyźni chwytali kobiety za ręce i ciągnęli po ziemi naokoło przepiórki. Plony zebrane. Lato wygasza swoje kolory. Wokół już czuć zbliżającą się jesień. Zmienia się przyroda, a lasy przybierają wszystkie odcienie barw – żółtej, złotej, brązowej, czerwonej, pomarańczowej i zastygłej już ciemnej zieleni… zapraszają na grzybobranie. Z kobiałkami pełnymi borowików, kozaków, rydzów i maślaków wracają kobiety z dziećmi (specjalnością Podlasia do dzisiaj są marynowane prawdziwki lub ich suszone wianki). Dołączą do innych zapasów zimowych. Na wsi nadal wre praca.
Przed zimą trzeba zebrać wszystkie płody. Jesienią głównym zajęciem są wykopki ziemniaków. Kobiety wiejskie, pochylone, pracowicie wygrzebują motykami ziemniaki z ziemi. Trzeba się spieszyć, aby zdążyć przed zimą – dni są coraz krótsze i zaczynają się chłody. Zmienia się podlaski, jesienny krajobraz. Nad polami snują się szare dymy. To wiejskie dzieci palą ogniska i pieką w popiele zebrane ziemniaki.
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści
JADWIGA KAMONCIAK
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu