29
2022
2013-01-11

Moje Podlasie


Moje Podlasie, kraina lasów,
Tam najpiękniejsze są złote piaski;
W strumykach płynie srebrzysta woda,
W której pływają swawolne karaski.

Ten uroczy skrawek Polski, to Moja Mała Ojczyzna, kraina beztroskich lat dziecięcych i wczesnej młodości, wówczas kraina biedna i trochę zapomniana. Tam stawiałam pierwsze kroki, przeżyłam pierwsze zauroczenia i doświadczyłam pierwszych, radosnych uniesień, jakie może przeżyć młoda, wrażliwa istota. Być może trudno będzie mi w pełni oddać uroki tamtego Podlasia, tej rozległej zielonej równiny, dziewiczej przyrody, ekologicznie czystego powietrza i pięknych lasów. Ten wycinek podlaskiego krajobrazu to także moja rodzinna wioska. Rzędy chat, najczęściej strzechą krytych, otoczonych ogródkami z różnokolorowym kwieciem, zaglądające do okien strzeliste malwy, rozległe łany zbóż i ten niebywały spokój.
W takich warunkach dane mi było spędzać dzieciństwo. Najpiękniej było wiosną, gdy na stodole dziadka jej nadejście oznajmiała radosnym klekotem para bocianów. Gromadki dzieci ruszały na poszukiwanie pierwszych zwiastunów: pękających na drzewach pąków, śpiewu unoszącego się nad polami skowronka. Nie zapomnę naszych dziecięcych wypraw na podmokłe łąki, gdzie płynęła rzeczka Cetynia, tocząca swe kryształowe wody, by połączyć się z Bugiem. W jej rozlewiskach, w soczystej zieleni młodych traw złociły się dorodne kaczeńce. Z rozrzewnieniem wspominam te czyste wody Cetyni, w której żyjące rybki – kiełbiki – można było łowić gołymi rękami. Rzeczkę przechodziło się, skacząc po wystających kamieniach. Brodziliśmy bosymi stopami w chłodnej jeszcze wodzie, do domu wracaliśmy przemoczeni – powód łajania i bury od rodziców – ale za to z przecudnej urody naręczami żółtych kaczeńców i przetkanych błękitem, pachnących niezapominajek, czyli „żabich oczek”. Te świeżo pachnące bukiety zdobiły stoły wiejskich chat. Cetynia tworzyła za wioską piękne zakole – doskonałe miejsce do kąpieli. Pod wieczór wiejscy chłopcy gromadzili się nad wodą i do późnego wieczora z okrzykami na ustach zażywali kąpieli.
Była też kładka, którą przechodziło się na folwark, posiadłość dziedzica, pana Winnickiego. Okazały pałac i wspaniały ogród interesowały pracowników dworskich, a ich dzieci często podkradały się, by podglądać toczące się tam życie. Zazdrościły, gdy z alei wyłaniała się elegancka kareta zaprzężona w piękne konie z woźnicą w liberii na koźle, a wewnątrz pani dziedziczka z córkami podążały do krawcowej. Szkoła i remiza strażacka to dwa miejsca, które spełniały ważną rolę edukacyjno-kulturalną. Miejscem wiejskich wesel i zabaw była remiza strażacka, która dysponowała sceną i niewielką salą widowiskową. Tutaj odbywały się przedstawienia, tzw. komedyjki, a gospodynie domowe organizowały konkursy kulinarne. Mały drewniany budynek to szkoła – skarbnica wiedzy; w jednej połowie dwie sale lekcyjne, a w drugiej skromne mieszkanie dla nauczycieli. Biblioteka mieściła się w odgrodzonej części korytarza, ponieważ była uboga i dysponowała bardzo skromnym księgozbiorem. Ja, chociaż byłam dobrą uczennicą, nie lubiłam czytać, ponieważ grube, opasłe tomiska były niezrozumiałe dla dziecka w moim wieku. Oddani nauczyciele potrafili zjednać sobie całą wiejską społeczność. Pamiętali, by przybliżyć mieszkańcom pamięć o ważnych rocznicach i wydarzeniach. Urządzali wspomniane już komedyjki, w których występowały dzieci oraz dorośli. Szczególnie uroczyście obchodzony był Dzień Matki. Dzieci pracowicie przygotowywały na lekcjach laurki, a 26 maja grzecznie ustawione w pary na dziedzińcu szkolnym, z bukietami ogródkowych kwiatów, recytowały z przejęciem wiersze i śpiewały piosenki. To właśnie wtedy, na jednym z takich przedstawień, wydarzyło się coś, co, jak się później okazało, zaważyło na całym moim przyszłym życiu. Byłam wtedy uczennicą piątej klasy. W pewnym momencie podbiegł do mnie chłopiec ze starszej klasy i zabrał mi z włosów kokardę. Byłam zrozpaczona! Kokarda była jedyną pamiątką po moim nieżyjącym ojcu. Nie pamiętam zakończenia tego wydarzenia, pewnie ten chłopak zwrócił mi wstążkę, ponieważ, jak teraz już wiem, była to forma zaczepki i próba zwrócenia mojej uwagi. Ten chłopak od ponad pięćdziesięciu lat jest moim mężem, tak więc nieszczęśliwy incydent z utratą pamiątkowej kokardy, stał się dla nas szczęśliwym początkiem naszego wspólnego życia: pełnego miłości, szacunku, szczęścia i wzajemnego wsparcia w trudnych chwilach.
Po ślubie wyjechaliśmy z Podlasia do Wrocławia, gdzie do chwili obecnej żyjemy w zgodnym związku, a dzieciom i wnukom przekazujemy więzy łączące nas z Podlasiem. Moje wspomnienia związane z tą krainą są tematami rozmów podczas spotkań w gronie rodziny i przyjaciół. Ta silna więź – pamięć przeżytych tam lat i groby bliskich – często jednak dalej ciągnie i goni nas w rodzinne strony. Jak już wspomniałam, szkoła stanowiła centrum życia wsi. Znalazły się bowiem osoby, które potrafiły wiele zmienić w życiu wioski i miały wielki wpływ na życie jej mieszkańców. Było wśród nich młode małżeństwo nauczycieli, które przyjechało „za chlebem” z biednej Rzeszowszczyzny na zaściankowe Podlasie. Swoją patriotyczną postawą potrafili pobudzić wyobraźnię dzieci. Dzięki nim mogły one poznawać dzieje najbliższej okolicy. Wycieczki szkolne połączone były zwykle z odwiedzaniem miejsc pamięci narodowej. A było ich wiele, ponieważ okolice Sokołowa Podlaskiego naznaczone są licznymi grobami powstańców i miejscami walk wyzwoleńczych.
Corocznym zwyczajem organizowano wycieczkę na jagody do pobliskiego Lasu Przeździeckiego. Odpoczynek zawsze był pod wiekowym Siwym Dębem. Trzeba był siedmiu rosłych chłopców, by trzymając się za ręce, mogli objąć pień drzewa. Miejsce, w którym rósł ów dąb, to serce Lasu Przeździeckiego – tzw. Siwe Bagno, teren historyczny, związany z bohaterstwem powstańców walczących w Powstaniu Styczniowym. Było ono schronieniem dla walczących. Po licznych potyczkach z silniejszym wrogiem, głodni i zmęczeni rozłożyli się z obozem na odpoczynek. Byli w rozterce. Nie wiedząc, co robić, złożyć broń, czy walczyć dalej i zginąć za Ojczyznę – głosowali, wrzucając do czapki żołędzie. Zdecydowano, że część z nich powróci do domów, natomiast pozostali będą walczyć. Jednak nie udało się to. Powstańcy, schwytani przez żołnierzy rosyjskich, zostali powieszeni na konarach Siwego Dębu. Nieopodal znajduje się niewielki pagórek z krzyżem na szczycie. Tam spoczęły ciała powstańcze. Krzyż, na którym wyryto datę ich bohaterskiej śmierci, dziś już pochylony, niszczony siłami natury, pozbawiony opieki, niedługo zupełnie zniknie. I tak Siwy Dąb i drewniany krzyż – niemi świadkowie bohaterskich wydarzeń – odejdą w niepamięć. Pamiątką bohaterskich walk w Powstaniu Styczniowym jest też pomnik księdza Stanisława Brzóski stojący na rynku w pobliskim Sokołowie Podlaskim. Prowadzano nas tam w rocznicę śmierci ostatniego komendanta powstania, który w 1865 roku, w tym właśnie miejscu, w obecności spędzonych mieszkańców, został powieszony. Jedną z przyjemniejszych pieszych wycieczek była wędrówka do Grodziska, gdzie istnieją jeszcze Wały Jaćwingowskie. Są to dawne kurhany, z których przed wiekami plemiona Jaćwingów udawały się prawdopodobnie na swoje łupieżcze wyprawy. Były to mało znane plemiona, dlatego ich rozległekurhany są miejscem badań archeologicznych. \
Chciałabym też opisać dawne codzienne życie na podlaskiej wsi, którego rytm wyznaczały święta kościelne, wesela i jarmarki. Życie toczyło się zgodnie z porami roku, a wieś wydawała się tą sielską krainą, gdzie człowiek żył w harmonii z naturą, z dala od zgiełku świata, ciesząc się dostatkiem i prostotą. Dziś wspominam to z sentymentem.Lubiłam nasze dziecięce podwórkowe zabawy, np. w berka, w chowanego. Często trzeba było długo się nachodzić, by znaleźć najmłodsze dziecko, które schowało się np. „domku” podwórkowego Burka. Starsze dzieci pomagały rodzicom w pracach domowych. Zajęciem chłopców była pomoc przy inwentarzu i często były to prace ponad ich siły. Dziewczynki sprzątały w kuchni, zmywały naczynia. W pogodne dni bawiono się także w klasy. Zręcznie przeskakiwano narysowane na ziemi okienka, by wygrać. Zwykła pasmanteryjna guma była skakanką. Zabawa nią często skutkowała guzem na głowie lub rozbitym kolanem. W chłodne lub deszczowe dni trzeba było zabawiać się w domu. Naszą najbardziej ulubioną zabawą była zabawa „w szkołę”. Panią nauczycielką była zawsze najstarsza z dziewczynek, która umiała podporządkować sobie pozostałe. Ówczesne dzieci wiejskie potrafiły w zabawach wykorzystać wszystko: znaleziony kamyk, kolorowe szkiełko, lniany sznurek czy kostropaty kijek. Świetnie radziły sobie bez wszechobecnych dzisiaj komputerów, telewizorów, gier komputerowych, mp-trójek czy smartfonów. Była to radość z każdej przeżytej chwili, jednak szkoła, tak jak życzyli sobie tego rodzice, była priorytetem i to ona stanowiła główne zajęcie podlaskiego dziecka.

JADWIGA KAMONCIAK

« wróć | komentarze [0]

Dodaj komentarz

Komentarz zostanie dodany po akceptacji przez administratora serwisu






Odśwież kod



Komentarze do tego wpisu

Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu

Strona 1/1






Dane kontaktowe