2013-11-12
MOJE LATA MŁODZIEŃCZE 1957 -1967 r.
W miarę upływu lat, poszukaliśmy też innych rozrywek. Przy każdej nadarzającej się okazji graliśmy w brydża. Przez jakiś czas mieliśmy możliwość spędzania wolnego czasu na strychu pobieżnie adaptowanym przez Bogdana,
w jego rodzinnym domu, Często zdarzały się tam wielogodzinne brydżowe turnieje w „towarzystwie” lampki wina, w obłokach papierosowego dymu.
A dziewczyny? Szukaliśmy towarzystwa dziewczyn. Niestety, większość była chroniona przez rodziców rygorystyczną dyscypliną i zakazami. Spotkania z nimi mogły być pierwowzorem historii opowiadanej później w filmie „Kochaj, albo rzuć”.
Niezmiernie rzadko organizowano w Sokołowie jakieś potańcówki. Inaczej było w okolicznych wioskach. Co tydzień rozklejano na murach odręcznie sporządzone ogłoszenia zawiadamiające o zabawach w remizach OSP.
Od szesnastego roku życia miałem prawo jazdy. Kiedyś mój kuzyn poprosił mnie, abym motorem zawiózł go do Czerwonki, do jego dziewczyny. Sam poszedłem do remizy na zabawę. Impreza dopiero się rozkręcała. Orkiestra grała „umpa... umpa”, a pod ścianami siedzieli starzy i młodzi. Jedna dziewczyna wyróżniała się wyglądem i naturalnym, swobodnym zachowaniem. Byłem tam obcy. Rozmawialiśmy i tańczyliśmy dość długo. Nie zauważyłem, gdy w pewnym momencie znalazłem się wewnątrz kręgu rosłych młodzieńców. Dziewczyna uciekła. Usłyszałem groźne okrzyki i przekleństwa. Nagły przypływ strachu zmroził moje ciało. Stałem kompletnie zesztywniały, oczekując najgorszego...
W tym momencie, jakby z daleka, dobiegł do mnie cienki głos kilkunastoletniego chłopaka: „...chłopcy ja go znam, to jest fajny koleżka z mojej szkoły ... puśćcie go...”.
Dopiero w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ktoś pomyślał o młodzieży. W piwnicy ówczesnej PRN (obecnie UM) otwarto klub, który mimo skromnego wyposażenia umożliwiał młodym ciekawą rozrywkę. Wtedy już rzadziej wpadałem do Sokołowa, większość wakacji wypełniały mi różne uczelniane obozy, wycieczki i inne zajęcia. Mimo tego odnotowałem interesującą działalność klubu przyciągającą wielu młodych. Wreszcie miałem możliwość spotkania tam niektórych, od dawna niewidzianych kolegów i koleżanek.
Czas płynął. Zmieniały się nasze marzenia i priorytety. Większość z nas spotkała dziewczynę, sympatię lub miłość na całe życie.
Nasze spotkania stały się sporadyczne i krótkie.
Pod koniec 1967 roku przyjechałem do Sokołowa przedstawić mamie moją ukochaną.
Ilekroć później przyjeżdżałem do Sokołowa, zawsze poszukiwałem śladów minionej młodości. Pilnie przyglądałem się przechodniom, starając się odnaleźć znajome twarze. Czasami szukałem wśród młodszych, zapominając, ile upłynęło lat. Niestety, po zakończeniu nauki do Sokołowa powrócili nieliczni. Pozostali rozjechali się gdzieś po Polsce i świecie. Minęło półwiecze, wielu moich byłych koleżanek i kolegów nigdy nie spotkałem.
Tylko teraz, czasami, gdy słyszę śpiewane: „Gdzie się podziały dawne prywatki. Gdzie te dziewczyny, gdzie tamten świat...” Ech...
Obawiam się, że wielu czytelników moich wspomnień nie wyobrazi sobie tamtych warunków życia. Szarego, jednostajnego życia garstki młodych chłopców i dziewcząt.
Dzisiaj Sokołów jest miastem młodzieży, która korzystając z wielu udogodnień współczesnego życia, może rozwijać swoje pasje, poznawać ludzi i świat. Wiele miejscowych szkół daje możliwość kontynuowania nauki. A łatwość podróżowania umożliwia studiowanie bez potrzeby opuszczania rodzinnego miasta.
ANDRZEJ DĘBSKI
« wróć | komentarze [0]