Jeszcze o Kołomyi
Zapytałem, czy mogę podjąć rozmowy na temat ewentualnego przyjazdu huculskiego zespołu ludowego na Nadbużańskie Spotkania Folklorystyczne i dostałem zgodę. W Kołomyi odwiedziłem Wydział Kultury i Turystyki miejscowego starostwa. Naczelnik Ludmiła Petrowna Fedor i młodzi pracownicy Mykoła i Petro byli radzi propozycji i wyrazili gotowość udziału. Decyzja należała jednak do władz powiatu. Potrzebne były pieniądze na podróż (około 25tys. hrywien). Władze miały w tym czasie na głowie kampanię wyborów samorządowych, więc wszystko miało zależeć od nowowybranych decydentów. Ostatecznie w roku ubiegłym nic z tego nie wyszło, jak zwykle z braku "groszi" (po ukraińsku pieniądze). Może uda się w przyszlości.
Ja na kampanii wyborczej skorzystałem tyle, że uczestniczyłem w dwóch imprezach kulturalnych organizowanych jako "kiełbasa wyborcza". Radny Lubomir Głuszkow zafundował elektoratowi przedpremierowy pokaz filmu "Władyka Andriej". Rzecz o hrabim Romanie Szeptyckim, który najpierw był austriackim oficerem, a potem lwowskim metropolitą kościoła greko-katolickiego. Andriej to jego imię zakonne. Drugi kandydat Oleksandr Bodik (czy jakoś tak) przebił rywala sprowadzając na swoje spotkanie wyborcze kozacki chór z Zaporoża. Męski chór z bandurzystami i jedną solistką o operowym mezzosopranie śpiewał fantastycznie. Znana u nas piosenka "Czerwona róża, biały kwiat" brzmiała w ich wykonaniu jak kantata. Nie myślałem, że ma ona jakieś ukraińskie korzenie. Swoją drogą to u nas taka "kielbasa wyborcza jest raczej rzadkością.
Żeby skończyć o wyborach powiem jeszcze tylko, że Kołomyja, jak cała Zachodnia Ukraina jest pomarańczowa (bardziej proeuropejska), w przeciwieństwie do niebieskiej części wschodniej (raczej prorosyjskiej). To kolorowe rozróżnienie powstało podczas słynnych demonstracji na kijowskim majdanie, na początku minionej dekady, kiedy powstawały zaczątki ukraińskiej demokracji. W Kołomyi byłem wkrótce po aresztowaniu Julii Tymoszenko, byłej premier i kandydatki na prezydenta. W witrynie jednej z aptek umieszczono jej portrety z napisami: "Wolność dla Julii !" i "Julia naszym prezydentem !".
Przy ulicy Teatralnej na jednym z balkonów wisiała czerwono-czarna flaga. Wiedziałem, że to barwy ukraińskich nacjonalistów spod znaku "tryzuba". Trójząb to ich godło. Przy wejściu do kamienicy była tablica, na której przeczytałem się , że mieści się tu Kołomyjski Komitet Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów /OUN/, ideowych spadkobierców Stepana Bandery. Mają oni także swoją tablicę na placu w pobliżu ratusza, ale nie było tam nic oprócz przyklejonych stronic jakiejś ichniej gazetki.Nie spotkałem się z żadnymi innymi śladami ukraińskiego nacjonalizmu, ani antypolskich nastrojów, chociaż w pracy Stepana Andrijszina "Kołomyja w okresie międzywojennym 1919 - 1939", wydanej tu w 2010 roku, czasy te są określane jako polska okupacja. W rozmowach z miejscowymi, kiedy zeszło na historię i politykę, dochodziliśmy zwykle do zgodnych konkluzji, że historia bywała trudna,ale najważniejsza jest przyszłość, a ta żadnymi konfliktami Polakom i Ukraińcom nie grozi.
Z historycznych ciekawostek warto wspomnieć o Republice Huculskiej z prezydentem Stepanem Kłoczorakiem. Ten efemeryczny twór powstał w listopadzie 1918 roku w wyniku rewolty Hucułów przeciwko rządom węgierskim. W lipcu 1919 roku republika została zlikwidowana przez wojska rumuńskie.
Przed wojną stacjonował w Kołomyi 49 Pułk Piechoty, w roku 1937 przemianowany na 49 Huculski Pułk Strzelców. W mundurach jego żołnierzy znajdowały się huculskie elementy (kapelusze, peleryny), a pułkowa orkiestra miała takież instrumenty (dudy, cymbały). Jednostka wchodziła w skład 11 Karpackiej Dywizji Piechoty. Ostatnim dowódcą był ppłk.dypl. Karol Hodała. We wrześniu 1939 roku pułk walczył w ramach Armii Karpaty gen. Fabrycego. Dzielnie bronił pozycji na linii Wisłoki i Sanu.
W 2011 roku byłem w Kołomyi 1 września, w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Dla miejscowej dzieciarni jest to chyba większe święto niż u nas. Świadczą o tym naprzykład stroje dziewczynek, z których każda ma we włosach, piękne, białe, wielkie kokardy. Wyglądają uroczo. Po uroczystościach w szkole bywa, że całe klasy idą do kawiarni na lody i ciastka. Jedząc obiad na tarasie lokalu przylegającego do parku z placem zabaw widziałem trzy młode mamusie, które rozpijały buteleczkę, a dzieciaki po zjedzonym obiedzie hasały na huśtawkach i karuzelach. Co kraj to obyczaj.
Czeremosz.
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu