„Jest w orkiestrach dętych jakaś siła” - część II
Jaka jest kondycja i poziom artystyczny naszej orkiestry dzisiaj – nie wiem. Wiem natomiast, że jak każda forma aktywności społecznej, orkiestra ta zasługuje na szacunek i konkretną pomoc.
Oby przyszły w porę, zanim przejdzie do historii utrwalonej od IXX wieku zapisami kroniki. Z szacunku dla ich społecznej pracy, by ocalić od zapomnienia, przywołuję nazwiska kolejnych kapelmistrzów sokołowskiej orkiestry. W czasie pierwszej wojny światowej, dzieląc czas na pełnienie obowiązków Straży Obywatelskiej i próby orkiestry w drewnianej remizie przy ulicy Kosowskiej kierował orkiestrą dh. Władysław Włodarski, a pomagał mu grający na wielu instrumentach dh. Kazimierz Stefaniak. Następnie batutę przejęli druhowie Aleksander Michalak i Józef Szwalbe. Ze zbiórek społecznych zakupiono kilka instrumentów, umożliwiających wzrost liczebny orkiestry do 30 muzyków. Dobrze szkolony i prowadzony zespól uzyskał w 1937 roku bardzo wysoki poziom muzyczny. Dyrygował wówczas orkiestrą Wiktor Langowski – ojciec mojego przyjaciela z dzieciństwa - Michała. Orkiestra była angażowana na uroczystości państwowe i religijne. Grała w kościołach, na majówkach, zabawach i loteriach. Posiadała własną świetlicę z szafami na instrumenty oraz pulpity krzesła i mundury. Próby odbywały się budynku magistratu przy ulicy Długiej.
Po okupacji już 1946 roku Aleksander Zadrożny, Mieczysław Leoniak i Wiktor Teleńczuk zdecydowali się zbierać datki pieniężne na zakup i remont instrumentów. Przez okres zimy 1946/47 zebrano na ten cel 97.280 zł, co daje dobre świadectwo ofiarności biednych przecież sokołowian. Józef Pietrzykowski, Tadeusz Jastrzębski i Jan Królikowski przekazali na wyposażenie orkiestry klarnet, waltornie i altówkę.
W kwietniu 1946 roku na rezurekcji w kościele św. Rocha orkiestra zagrała swój pierwszy po wojnie koncert. Wielu sokołowianom popłynęły z oczu łzy, kiedy słuchali „Jeszcze Polska nie zginęła” i „Roty”. Gratulacjom i podziękowaniom nie było końca. Po nabożeństwie, przy dźwiękach starych marszów i piosenek, mieszkańcy Sokołowa tłumnie odprowadzili orkiestrę do jej siedziby. Kolejnymi dyrygentami aż do 1953 roku byli Władysław Prus, Stefan Fronczak, Bronisław Siennicki, Józef Piszczyk i Jan Michalski. W tymże roku do organizowanej na polecenie władz orkiestry hufca „Służby Polsce” z orkiestry OSP odeszli wyszkoleni w niej młodzi muzycy m.in. Stefan Kupisz, Włodek Armanowski, Zbyszek Tomczuk, Edek Świsłowski. Po rozwiązaniu „Służby Polsce” orkiestra przestała istnieć, a jej wyposażenie przekazano do Państwowego Ośrodka Maszynowego w Nowym Dworze i w Sokołowie.
W 1957 roku Wydział Kultury i Sztuki PPRN przekazał Zarządowi OSP 37 instrumentów przejętych z POM-u, z których ledwie 17 nadawało się do użytku. Po kilkuletniej przerwie, pod batutą Wiktora Langowskiego, orkiestra Ochotniczej Straży Pożarnej w Sokołowie rozpoczęła próby i szkolenie nowych członków. Z powodu postępującego niedowładu prawej ręki Wiktor Langowski zmuszony był przekazać batutę Kazimierzowi Dubniakowi.
Do 1978 roku Sokołów miał dwie orkiestry. Drugą była też strażacka orkiestra Cukrowni Sokołów, rozwiązana z powodu braku pieniędzy przez sponsora, jakim był największy wówczas zakład pracy w Sokołowie. Prezes Powiatowego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych Lucjan Marasek zdecydował o połączeniu obu orkiestr. Skrupulatni księgowi Cukrowni nie godzili się jednak na przekazanie instrumentów. Na prośbę Lucjana Maraska podjąłem negocjację w tej sprawie ze Zbigniewem Trompczyńskim, kierownikiem klubu „Cukrownik”. Kino w tym klubie wyposażone było w projektory 16 M/M, co ograniczało dostęp do wielu fabularnych filmów. Zakupiłem i przekazałem klubowi dwa radzieckie projektory K N-35. W zamian klub przekazał orkiestrze cały zestaw doskonałych instrumentów. Pozostał problem znalezienia fachowego dyrygenta. Udało mi się namówić na to stanowisko por. gr. Marka Zajfryda, prowadzącego orkiestrę garnizonową WP w Siedlcach. Ale o wybitnie uzdolnionego młodego dyrygenta upomniało się wojsko i powierzyło mu prowadzenie reprezentacyjnej orkiestry podhalańczyków w Krakowie. Odtąd mogliśmy jedynie podziwiać maestrię i kunszt tej orkiestry w transmitowanych przez TV musztrach paradnych.
„Jest w orkiestrach dętych jakaś siła”. To prawda. Trzeba ją tylko wyzwolić i upowszechnić. Wtedy wszyscy, i grający, i słuchający poczują się silniejsi i weselsi. Teraz jest o wiele łatwiej. Nie ma problemów z nabyciem instrumentów, nie ma problemów z dyrygentami, lokalami na próby i występy. Czemu więc tak rzadko słychać na ulicach, w parkach i w lokalach Sokołowa muzykę? Powinni o tym pomyśleć ludzie odpowiedzialni za kulturę i kondycje społeczną. Wszak muzyka łagodzi obyczaje. Te zaś nie są u nas najlepsze.
WACŁAW KRUSZEWSKI
« wróć | komentarze [0]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Nie utworzono jeszcze komentarzy dla tego wpisu