2014-04-02
„Jest w orkiestrach dętych jakaś siła” - część I
Tak śpiewała na koncercie Estrady Warszawskiej w Powiatowym Domu Kultury w Sokołowie Halina Kunicka.
Koncert prowadził legendarny konferansjer Lucjan Kydryński - mąż znakomitej piosenkarki. Ta piosenka w wykonaniu Kunickiej stała się prawdziwa szlagierem czasów PRL–u. Bilety na koncert kosztowały po 15 i po 17 zł, z czego połowę lub w całości pokrywały rady zakładowe związków zawodowych. Bywało, że obdarowani darmowymi biletami pracownicy zakładów przed domem kultury odsprzedawali je miłośnikom muzyki, rezygnując z koncertu na rzecz wizyty w pobliskim sklepie monopolowym o wdzięcznej nawie „Bociany” Cóż było robić? Klasa robotnicza mimo wielu udogodnień i zachęt nie zawsze dawała się skusić na obcowanie z kulturą. Za to w sprawozdaniach wszystko grało. Nigdy nie brakowało widzów na koncertach i spektaklach teatralnych.
W Sokołowie występowały największe polskie i zagraniczne gwiazdy estrady. Sokołowianie zapewne pamiętają koncerty orkiestry Polskiego Radia Stefana Rachonia z Ireną Santor, czechosłowackiej orkiestry Gustawa Bramo z Helena Vondraczkową i Karelem Gottem, węgierskiego zespołu Lokomotiv GT, orkiestry i chóru filharmoników z Nowosybirska, odległego od Sokołowa 6 000 km.
Miłośnicy instrumentów dętych wspominają koncerty na stadionie reprezentacyjnych orkiestr Wojska Polskiego, orkiestr milicyjnych, strażackich i zakładowych, grających na kolejnych festiwalach orkiestr dętych województwa siedleckiego. Honoru naszego miasta broniła na tych konkursach orkiestra Ochotniczej Straży Pożarnej. Niestety, bez większych sukcesów, z wyjątkiem IV miejsca i nagrody w wysokości 10.000 zł na Wojewódzkim Festiwalu Orkiestr OSP w Siedlcach w 1979 roku. Bywało mi przykro, gdy wśród zespołów nagradzanych dyplomami, pieniędzmi i instrumentami muzycznymi brakowało muzyków z Sokołowa. Najczęściej łowcami nagród były orkiestry z Siedlec, Łukowa, Garwolina, Mińska Mazowieckiego i… Stoczka Łukowskiego. Najbardziej oczekiwanymi nagrodami były instrumenty muzyczne, w tamtych czasach nieosiągalne. Raz udało się zdobyć dwie trąbki i klarnet przemycony z Czechosłowacji przez wicewojewodę dr Marka Zelenta, który strażackie węże wymienił tam na instrumenty firmy Amati.
W rozmowach z fachowcami: Markiem Zajfrydem – kapelmistrzem orkiestry garnizonu siedleckiego, Maćkiem Dziekońskim – instruktorem muzyki w Centrum Kultury I Sztuki, Konstantym Domagałą - organizatorem i dyrektorem Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Siedlcach dociekałem przyczyn słabego poziomu naszych orkiestr w porównaniu do czeskich i słowackich „dychowek”.
Z rozmów tych wynikało jedno - Sokołów nie prowadzi żadnej formy kształcenia muzycznego dzieci i młodzieży. Nie prowadzi, bo nie ma kadr. Władze miasta i powiatu przypominały sobie o orkiestrze, gdy trzeba było kogoś zasłużonego odprowadzić na wieczny spoczynek bądź zagrać hymn na akademii czy marsza na defiladzie. Zatrudnienie dobrego kapelmistrza i zapewnienie mu mieszkania to był zbyt trudny do rozwiązania problem. Jak wynika z kroniki OSP, kiedyś, w daleko trudniejszych czasach, radzono sobie lepiej ze wszystkimi problemami? Zdobywano nowe i remontowano stare instrumenty muzyczne, a w sobotnio – niedzielne popołudnia grano walce, polonezy i marsze w altanie na skwerze przy ulicy Kilińskiego. Nawet w czasie okupacji orkiestra dęta OSP grała w Sokołowie, dając „przykrywkę” wielu druhom zaangażowanym w działalność konspiracyjną, np. dh. Aleksandrowi Zadrożnemu, prowadzącemu pracę wywiadowczą dla AK w niemieckim szpitalu mieszczącym się w budynku gimnazjum Salezjanów (dziś siedziba sądu).
Ciąg dalszy w następnym numerze Wieści
WACŁAW KRUSZEWSKI
« wróć | komentarze [0]