Jako pierwsi sprzeciwili się Sowietom
Otwarciu wystawy „Ostatni leśni. Mazowsze i Podlasie w ogniu 1948-1953” w liceum w Kosowie Lackim towarzyszył ciekawy wykład Kazimierza Krajewskiego na temat polskiego podziemia niepodległościowego. Przytaczamy jego obszerne fragmenty.
Kazimierz Krajewski jest kierownikiem Referatu Badań Naukowych warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. W IPN, z inicjatywy prezesa Janusza Kurtyki, uruchomiony został cykl badań regionalnych, poświęconych tym, którzy jako pierwsi po 1945 roku podjęli walkę o niepodległość, uznając, że Polska pozostała krajem zniewolonym. Kazimierz Krajewski to historyk, który badał historię „żołnierzy wyklętych” m.in. na terenie powiatu sokołowskiego. Na początku grudnia spotkał się mieszkańcami Kosowa Lackiego i z młodzieżą z miejscowego Liceum Ogólnokształcącego.
Skazani na zniesławienie
- Żołnierze wyklęci, leśni – jak się ich nazywa – przez dziesięciolecia byli skazani na zapomnienie i zniesławienie. Książki, które przedstawiały ich w bardzo negatywnym świetle, wydawane były w czasach PRL w kilkusettysięcznych nakładach – mówił Kazimierz Krajewski. – Tymczasem było to pierwsze pokolenie, które podjęło po wojnie walkę o niepodległą Polskę. Ci ludzie najpierw zbrojnie walczyli z okupantem hitlerowskim, a po 1944 roku uznali, że Polska nie odzyskała wolności, że nadal trzeba o tą wolność walczyć. Pokolenie to zapłaciło straszliwą cenę za swoją walkę. Zostało wymordowane lub trafiło do więzień na długie lata. Ale też skala oporu była ogromna. Dopiero po 1989 roku ci ludzie zaczęli być przedstawiani jako żołnierze Państwa Podziemnego. Wcześniej przez władze komunistyczne traktowani byli jako przestępcy. Natychmiast po 1944 roku rozpoczęło się polowanie na członków podziemia niepodległościowego. Na przykład ze stadionu w Sokołowie Podlaskim wywieziono około 3 tysięcy osób, które trafiły później do łagrów. A podobna sytuacja panowała na całym Podlasiu.
Dotrzymał słowa
Teren Kosowa Lackiego był jednym z kilku ośrodków wchodzących w skład obwodu Sokołów Podlaski. Obwód ten, właściwie w niezmienionej formie organizacyjnej, działał do lata 1945 roku. Na tym terenie operowało 5 oddziałów powstańczych, m.in. oddział Adama Tutaka pseudonim „Znicz”. W 1945 roku istniejące struktury Armii Krajowej zostały formalnie rozwiązane, powołano natomiast stowarzyszenie WiN, które miało skupić się na bardziej cywilnych formach konspiracji.
- Nadal jednak na terenie powiatu sokołowskiego, jak i Kosowa Lackiego zachowana została ciągłość pracy wojskowej, przy czym nasilenie terroru ze strony okupanta sowieckiego i aparatu Urzędu Bezpieczeństwa było tak duże, że struktura obwodu już w 1946 roku uległa znaczącej reorganizacji – wyjaśniał historyk IPN. - W tym czasie partyzanci obwodu Sokołów Podlaski podporządkowali się nowemu dowódcy – Władysławowi Łukasiukowi ps. „Młot”. W okresie okupacji był on dowódcą terenowego oddziału AK średniego szczebla. Ścigali go Sowieci natychmiast po wkroczeniu na te tereny. Kiedy przyjechała po niego grupa operacyjna NKWD, był akurat z dziećmi w lesie, na grzybach. To zdecydowało o jego powrocie do walki zbrojnej. Od lutego 1946 roku jego grupa przeszła pod rozkazy mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" i otrzymała nazwę 6 Brygady Wileńskiej. „Młot" stał się najbardziej znanym dowódcą partyzanckim na Podlasiu. Kiedyś powiedział takie znamienne zdanie: „Nie wyjdziemy z lasu, dopóki ostatni żołnierz sowiecki będzie na polskiej ziemi”. On i inni tego zobowiązania dotrzymali. Kapitan „Młot” zginął w 1949 roku.
Partyzanci w Kosowie
W 1945 roku na terenie ziemi sokołowskiej zniszczone zostały 24 placówki Milicji Obywatelskiej i UB. Dwukrotnie w Kosowie. W początkach maja 1946 roku oddział „Znicza” wykonał w okolicach Kosowa kilka wyroków śmierci na osobach podejrzewanych o współpracę z UB, zniszczono też akta w urzędzie gminnym.
- We wrześniu 1946 roku dwóch żołnierzy z oddziału kapitana Kazimierza Kamińskiego. „Huzara” przebywających na urlopie w Kosowie, zostało osaczonych na obrzeżach przez MO. Jeden zginął, drugi został ujęty przez bezpiekę. Nie przeżył śledztwa, ale zapiski, które przy nim znaleziono, pozwoliły zorganizować obławę – opowiadał Krajewski. - Uczestniczyły w nim oddziały bezpieki, Ludowego Wojska Polskiego oraz jednostki sowieckie. W samym Kosowie dokonano aresztowań. Bezpieka zabrała kilka osób, które przeszły straszliwie brutalne śledztwo w piwnicach sokołowskiej bezpieki. Wsławił się wtedy okrucieństwem śledczy Konopka. W listopadzie 1946 partyzanci gościli w Kosowie Lackim dwukrotnie. Najpierw doszło do akcji przy torach kolejowych i ataku na pociąg sowiecki. Skład został podpalony. 11 listopada natomiast oddziały partyzanckie, m.in. Młota i Kazimierza Wyrozębskiego ps. „Sokolik” bezkrwawo rozbroiły posterunek MO w Kosowie.
Ciekawa akcja miała też miejsce w grudniu 1947 roku. W Kosowie przebywał lotny patrol żandarmerii Sokolika. Akurat przyjechało tam dwóch funkcjonariuszy UB z Sokołowa Podlaskiego, w tym okrutny śledczy Konopka. Partyzanci obu wymierzyli sprawiedliwość.
Tylko oni rozliczyli
- Czasem ktoś stawia ludziom z podziemia antysowieckiego zarzut, że zbyt szybko i pochopnie ferowali wyroki, zwłaszcza kary śmierci. Ja mam na to taką odpowiedź: to były jedyne przypadki skutecznego i sprawiedliwego rozliczenia zbrodni, popełnionych przez przedstawicieli aparatu komunistycznego – ocenił Kazimierz Krajewski. - Żadnego innego rozliczenia nie było. Może zatem decyzje „Młota”, „Huzara” czy „Bartosza” były trafne?
Oddziały partyzanckie zajmowały się także zwalczaniem przestępczości pospolitej wśród mieszkańców Podlasia. W oddziale „Młota” dwie grupy były wyznaczone do takich zadań. Walczyły ze złodziejami i tymi, którzy na własną rękę dokonywali kontrybucji. Karą –ostrzeżeniem, było zazwyczaj 25 batów. Unikano stosowania najwyższego wymiaru kary. Milicja i bezpieka, pochłonięte walką z przeciwnikami politycznymi, dbaniem o prawdziwą praworządność się nie zajmowały. Ostatnie grupy partyzanckie likwidowano w połowie lat 50. Jak to możliwe, że tyle lat po wojnie w nadbużańskich lasach ukrywali się żołnierze? To był wyraz patriotycznych dążeń miejscowej ludności i jej strachu przed kolektywizacją. Gdyby nie pół miliona żołnierzy Armii Czerwonej i rozmaite metody stosowane przez bezpiekę – władze komunistyczne by się nie utrzymały – bo nie miały poparcia społecznego – ocenił historyk.
INFO/FOT. BOŻENA GONTARZ
« wróć | komentarze [1]
Dodaj komentarz
Komentarze do tego wpisu
Szkoda że ja nie byłam na tym spotkaniu. Za mało było informacji o tak ciekawym spotkaniu . Dużo jeszcze jest niesprawiedliwości o tych ludziach nazywa się ich bandytami i to się ciągnie za nimi do dziś..Trzeba mówić młodym o nich, ich przeżyciach,ich rodzinach co przeżywali jak byli traktowani . Za mało jest takich spotkań trzeba to kontynuować - bo jeszcze świadkowie tych zdarzeń żyją ,a czas ucieka nieubłaganie... |
Iskra 2011-10-24 20:55:25 |