2013-11-15
Historia Kina w Sokołowie Podlaskim
Byłem od zawsze kinomanem. Dokładniej od lat dziecięcych, przypadających u mnie na mroczne lata okupacji. Mieszkaliśmy wówczas w rozległym drewnianym domu na rogu ulic Repkowskiej i Siedleckiej. Naprzeciw był budynek Magistratu, a w nim na pierwszym piętrze kino „Ostland” nad garażami Ochotniczej Straży Pożarnej.
Wejście i kasa do tego niemieckiego kina były od ulicy Długiej. Kasa nie interesowała nas, bo skąd my, biedne dzieciaki, mieliśmy brać marki lub fenigi na zakup biletów, wejście owszem, ale nie to oficjalne od ulicy Długiej tylko tajne, odkryte przez Michała Langowskiego, mojego kolegę, syna p. Wiktora - kapelmistra orkiestry strażackiej. Michał mieszkał z rodzicami w służbowym mieszkaniu na zapleczu sceny sali kinowo-teatralnej z wejściem od ulicy Repkowskiej. Korzystając z tego sekretnego przejścia oglądaliśmy wszystkie niemal filmy i ulubione kroniki wojenne za darmo. Nie popieraliśmy bojkotu kina wyrażanego napisami „Tylko świnie siedzą w kinie”. Grano bowiem dla zachęty polskie komedie filmowe z Adolfem Dymszą. Nie rozumieliśmy akcji polskich patriotów zakazujących oglądania filmów w niemieckim kinie. Ratując frekwencję, wprowadzaliśmy znanym przejściem coraz więcej kolegów z pobliskich ulic. Wprawdzie kilka seansów przez ten bojkot nas ominęło. Za to później byliśmy świadkami popisów „jasnowidza”. W przerwie między kroniką propagującą niemieckie zwycięstwa w Rosji, kiedy już było wiadomo, że dostają tam tęgie baty, zapalono światła i na scenę wyszedł jasnowidz. Asystentka zasłoniła mu oczy czarną przepaską, a on wskazując ręką wybranego wcześniej widza bezbłędnie odgadywał jego imię, zawód i ulicę, przy której mieszkał. Widz wstawał i potwierdzał prawdziwość danych. Szmer uznania zastąpiła groza, kiedy powiedział, że widzi na sali młodego mężczyznę, który ma w kieszeni nabity pistolet i może z niego kogoś zastrzelić. Powstało zamieszanie i ucieczka kilku młodych ludzi wprost w ręce gestapowców, obstawiających wszystkie wyjścia oprócz naszego, z którego jeden z konspiratorów skorzystał. Zapewne uratował sobie życie, ale też ujawnił naszą drogę do edukacji filmowej. Tak ja zapamiętałem ten incydent, zapewne zaplanowany i zorganizowany przez gestapo. W sokołowskim kinie w tę zasadzkę wpadli synowie naszych sąsiadów. Może starsi mieszkańcy miasta pamiętają więcej i zechcą się swoją wiedzą podzielić z redakcją?
Zaraz po tym wydarzeniu nasze tajne przejście zostało zamknięte, mieszkanie Langowskim odebrane, a my aż do sierpnia 1944 roku mogliśmy tylko oglądać maszerujące przez Sokołów węgierskie i niemieckie dywizje, atakowane przez radzieckie samoloty już nie na filmach, ale w Realu, przeżywać nocne bombardowanie miasta jak te z 24 lipca1944 roku na stacjonującą w mieście dywizję Herman Goering. Zginęło i zostało rannych w ciągu jednej nocy ponad 1500 sokołowian Na cmentarzu przy ulicy Bartoszowej są rodzinne nagrobki z wyrytymi w kamieniu napisami „Zginęli tragicznie 24 lipca 1944 roku”
W miesiąc po tych wydarzeniach, w sierpniu 1944 roku, mogliśmy już oglądać radzieckie filmy wyświetlane w plenerze na gruzach domostwa państwa Radźków przy ulicy Długiej. Za ekran służyła biała szczytowa ściana domu p. Salachów. Później kino przeniosło się do dawnej żydowskiej bożnicy na Małym Rynku, zwolnionej przez wojskową drukarnię. Z pozostawionych tam czcionek z bukwami odlewaliśmy ołowianych żołnierzy i było to zajęcie całkowicie absorbujące chłopaków z Siedleckiej, Repkowskiej Rogowskiej i Długiej, oczywiście poza szukaniem i znoszeniem do domów i komórek niewypałów, gazmasek, hełmów i broni. Do maleńkiej sali trudno się było dostać, szczególnie gdy grano film pt „Świat się śmieje”. Grano więc go wielokrotnie, po kilka seansów dziennie. Zabawna filmowa komedia, po koszmarze wojny i okupacji bardzo się mieszkańcom miasta podobała. Dziewczęta śpiewały finałową pieśń Luby Orłowej o miłości i sercu - najpiękniejszym słowie świata. Chłopaki tresowali kozy i świnie, chcąc dorównać filmowym obrazom. Muszę przyznać, że radzieckim propagandzistom dobór repertuaru filmowego udał się znakomicie. Póżniej było tylko gorzej. Mam tu na myśli argumenty p. Edwarda Dyla – kierownika kina ruchomego tłumaczącego się z niewykonania planu widzów na filmach radzieckich w latach sześćdziesiątych: „Ludzie nie chcą kołchozów i nie chcą oglądać kołchozowych filmów, gdzie karzą matkę więzieniem za wzięcie ogórka dla swojej głodnej córeczki”. Mimo premii za rozpowszechnienie filmów kinematografii obozu socjalistycznego, trudno było przekonać widzów do oglądania tych propagandowych gniotów. Chociaż radzieckie filmy wojenne cieszyły się dużym powodzeniem. Stałym bywalcem na nich był np. p Józef Borecki - wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie i poseł na Sejm z ramienia Stronnictwa Demokratycznego. Było to już nowym kinie „Sokół”, oddanym do użytku w lutym 1964 roku z uroczystą premierą filmu Ewy i Czesława Petelskich pt. „Naganiacz”, nagrywanym na polach
i w obiektach zabytkowego dworu w Kurowicach. Po kinie „Zdobycz” mieszczącym się w budynku OSP przy ulicy Lipowej, sokołowianie otrzymali bajeczne panoramiczne kino z wygodnymi fotelami, nowoczesną aparaturą i pierwszym w Sokołowie neonem na frontonie budynku Powiatowego Ośrodka Kultury.
Na jednym z produkcyjnych zebrań, gdzie omawiano wyniki ekonomiczne kina włączonego w struktury Powiatowego Ośrodka Kultury p. Janek Godlewski zaproponował, żeby nie wyświetlać filmu, jeśli nie przyjdzie na niego minimum 10% widzów z 420 miejsc na sali. - Koszt zużycia energii elektrycznej i praca 10-osobowej załogi nie pokrywa wpływów za bilety – argumentował główny kinooperator. Niewątpliwie miał rację, ale jak nie grać, kiedy na film przyszedł poseł i nasz przełożony. Trudna sprawa i musiałem znaleźć rozwiązanie, by nie podpaść szefowi, a zarazem zachować właściwą postawę wobec słusznych postulatów załogi mobilizowanej do ciągłej poprawy ekonomicznych wyników pracy kina. Podszedłem do pana Boreckiego i wyłożyłem nasze racje, oferując zarazem, że jak będzie frekwencja na radziecki film wojenny, poślę na ZOR–y kinowóz i Genio Burchard przywiezie pana przewodniczącego do kina. Pan Józef odniósł się do mojej propozycji sceptycznie. Wiedziałem, że z mojej misji nic nie wyjdzie, więc poprosiłem tylko o powody tak wielkiego zainteresowania filmami radzieckimi ze strony przewodniczącego, by przekazać te informacje załodze. To, co usłyszałem, pozostało w mojej pamięci na całe życie. „Jak panu zapewne wiadomo, panie Wacławie, przychodzę do kina tylko na radzieckie filmy wojenne. W 1939 roku zdałem małą maturę i ojciec kupił mi w prezencie zegarek na rękę marki Omega – przedmiot moich marzeń i powód zazdrości kolegów. Niebawem do Buczacza wkroczyły wojska radzieckie i jeden z oficerów zabrał mi ten zegarek. Przychodzę na filmy z nadzieją, że rozpoznam tego oficer,a a następnie odbiorę pamiątkę po ojcu”. Zbaraniałem. To przecież niemożliwe, by jeden z niewielu wówczas inteligentnych i wykształconych pracowników Powiatowej Rady w Sokołowie nie odróżniał filmów fabularnych od dokumentu. Nie wiem, czemu zacząłem przekonywać, zapewne przekonanego, że ten film to fikcja. Grają w nim aktorzy, a nie autentyczni żołnierze. Taaak?
- z niedowierzaniem i kamienną twarzą powiedział pan Józef -to szkoda mojego czasu na te filmy.
A przy okazji. Czy dziś w kinie i telewizji musimy oglądać tyle „chłamu” produkcji USA? Czy wnukowie i wnuczki nas nie zapytają, dlaczego w amerykańskich filmach tylko się biją i mordują, bohaterami są gangsterzy, szpiedzy i mafiozi. Swoją drogą, teraz wyprawa do kina to też duże wyzwanie finansowe. Liczy się przecież tylko kasa, a nie filmowa edukacja czy rozrywka. Dobrze, że prawdziwych miłośników kina przygarnia Dyskusyjny Klub Filmowy „Zbyszek”, od z górą 40 lat organizujący projekcje najwybitniejszych filmów z całego świata i łączący te pokazy ze spotkaniami wybitnych polskich twórców oraz krytyków kina. Czego dowodem jest chociażby pobyt Krzysztofa Zanussiego w Powiatowym Ośrodku Kultury w 1967 roku. Kwiaty wybitnemu reżyserowi wręczyła opiekunka DKF Halinka Kędziora.
WACŁAW KRUSZEWSKI
« wróć | komentarze [0]