2015-02-27
Echa naszych publikacji
Otrzymaliśmy list z Australii. Jego autorką jest dziennikarka i pisarka Ramona Koval.
List jest częścią wspomnieniowej książki Ramony Koval o rodzicach, a szczególnie o matce, która przetrwała holokaust między innymi dzięki Wandzie Bujalskiej, ostatniej właścicielce majątku Szopy. Publikujemy obszerne fragmenty tego listu (przetłumaczonego w redakcji na język polski z angielskiego oryginału). Autorka dopiero uczy się języka, którym posługiwali się jej przodkowie.
Z Wyroząb do Melbourne
Moja mama, Sara Kawer, urodzona w 1927 roku, była córką Rywki Stockiej i Szyi Kawera z Wyroząb – niewielkiej wioski we wschodniej Polsce. Niewiele wiadomo mi o jej życiu przed moim urodzeniem. Wiem, że pochodziła z bardzo religijnej ortodoksyjnej rodziny żydowskiej, w której mężczyźni zajmowali się modlitwą i uprawianiem ziemi, a kobiety prowadziły piekarnię. Rodzina ta od pokoleń mieszkała i pracowała w Wyrozębach. Jej rodzice mieli szczęśliwe dzieciństwo, o ile coś takiego było w ogóle możliwe. Wszyscy dziadkowie mieszkali w sąsiedztwie. Mama opowiadała, że jej tata zmarł, kiedy miała dwa miesiące. Zachorował na ostre zapalenie płuc po tym, jak przepłynął zmrożoną rzekę, aby zdążyć do domu na moment jej narodzin. Mama wychowała się więc w wielopokoleniowej rodzinie.
Po ataku Niemiec na Polskę rodzinę przewieziono do getta w Sokołowie Podlaskim, mieście niedaleko Wyroząb. Przed latem 1942 krążyły pogłoski o deportacji Żydów do getta siedleckiego, następnie do warszawskiego, a potem do Treblinki, aby tam wszystkich zamordować. Żydzi z Sokołowa Podlaskiego przewiezieni zostali do nieznanego miejsca, skąd żaden z nich nie powrócił.
Mama jako jedyna w rodzinie w sokołowskim getcie miała jasną karnację i niebieskie oczy (odziedziczyła je raczej po rodzinie ojca, ponieważ rodzina mamy miała ciemniejszą karnację i bardziej semicki typ urody), dzięki czemu wybrano ją na osobę, której najłatwiej będzie uciec z getta pod fałszywymi dokumentami tożsamości. Co wiem o jej historii? Wiem to, o czym mi opowiedziała, to, co ciążyło jej przed śmiercią. Nocą przed „likwidacją” getta, kiedy to wszyscy członkowie rodziny wysłali zostali do Treblinki, moja babcia dała swojej córce ziemniaka, ostatnie pożywienie, jakie miała. Powiedziała mojej mamie, że tam, dokąd jadą, nie będą potrzebowali jedzenia.
W wieku czternastu lat moja mama pożegnała się ze swoją mamą, bratem i innymi krewnymi, wyruszyła w stronę Warszawy, pieszo pokonała ponad dziewięćdziesiąt kilometrów i zamieszkała w tym mieście. Stała się Aliną Kołakowską – katoliczką, warszawianką, dwudziestojednolatką. Zaczęła nosić typowo polską fryzurę – zaplatała włosy w warkocze, aby ukryć swoje naturalne fale, i upinała je na górze głowy. Mama była Aliną przez dwa i pół roku, nikomu nie ujawniając swojej prawdziwej tożsamości. Tylko tyle wiem o jej życiu w czasie wojny.
Kiedy dwadzieścia lat temu podczas mojej podróży do Polski odwiedziłam Wyrozęby, dowiedziałam się, że dwoje sąsiadów mamy, rodzeństwo Józef i Józefa Krzyżanowscy, cały czas mieszkają w drewnianym domku przy drodze do starego domu mojej mamy. Dopiero wtedy, dwadzieścia lat temu, do ich domu podłączono wodę, po dwustu latach czerpania wody ze studni. Krzyżanowscy pamiętali mamę i byli zaskoczeni, że przeżyła wojnę. „Zniknęła jak kamfora” – powiedział Józef. Opowiedzieli mi także o Wandzie Bujalskiej z ziemiańskiej rodziny właścicieli ziemi, którą uprawiała rodzina mamy. Według Krzyżanowskich najprawdopodobniej to ona zorganizowała dla mamy fałszywe dokumenty tożsamości.
Znalazłam dawny dom tej rodziny położony na wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na dolinę. W budynku tym mieściła się wówczas szkoła, a ponieważ trwały wakacje, miejsce było opuszczone. Usiadłam w ogrodzie w cieniu brzóz, topoli i pachnącego polskiego jaśminu, wyobrażając sobie potajemne spotkania podziemnych kurierów, podczas których wymyślono plan przekazania mojej mamie fałszywych dokumentów.
Ostatnio przeczytałam o Wandzie Bujalskiej na stronie internetowej tygodnika “Wieści Sokołowskie”. Była to opowieść jej krewnego [Jerzego Żółkowskiego, syna ostatniego właściciela majatku w Grodzisku] na temat życia i działalności rodzin ziemiańskich między innymi w czasie wojny. Po śmierci męża w 1927 roku Wanda Bujalska rzadko spotykała się z miejscową ludnością. Była bardzo wykształcona i miała grono znajomych artystów światowej klasy – aktorów, piosenkarzy, śpiewaków operowych, których imiona nadal są znane w Polsce: Nina Andrycz, Mieczysław Fogg, Janusz Popławski.
Fogg był działaczem polskiego podziemia. Odwiedzali oni Wandę Bujalską w jej domu, tym samym, w którym podczas wojny ukrywała kilku Żydów z Warszawy. Kiedy wojna się skończyła, Bujalska straciła ziemię, a grupa osób, którym pomogła przeżyć, w dowód wdzięczności znalazła dla niej mieszkanie w Warszawie. Zmarła w Warszawie w 1976 roku, w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, jest pochowana na Cmentarzu Powązkowskim. Najprawdopodobniej Bujalska przekazała mojej mamie kontakty do osób z Warszawy, dzięki czemu mama zdecydowała się pieszo i samotnie, będąc czternastoletnią dziewczyną, wyruszyć do odległej o prawie sto kilometrów Warszawy, aby tam znaleźć schronienie u polskiej rodziny. Mama zapłaciła za swoje fałszywe dokumenty pierścionkiem z niebieskim kamieniem, który dostała od swojej matki. Polska rodzina zgodziła się, aby mama zatrzymała się u nich. Mieszkała w piwnicy ich domu, opiekując się Rolfem, dużym owczarkiem niemieckim, i ucząc się, jak być katoliczką, jak się modlić i czego wymaga od niej Kościół Katolicki.
Pochodziła z wiejskiej ortodoksyjnej rodziny żydowskiej: jej pierwszym językiem był jidysz, a polskiego nauczyła się w wiejskiej szkole. Nagle znalazła się w metropolii, musiała mówić w swoim drugim języku, była czternastoletnią dziewczynką, a według fałszywych dokumentów miała dwadzieścia jeden lat.
Po sześciu miesiącach ukrywania mamy w piwnicy, jeden z członków rodziny, zięć lub szwagier, który był dziennikarzem, wystraszył się, że Niemcy dowiedzą się o ukrywaniu przez niego żydowskiej dziewczyny i nie pozwolił mamie dłużej mieszkać w jego piwnicy. Dokąd poszła, gdzie ukrywała się jako nastolatka w mieście okupowanym przez Niemców? Odpowiedzi na te pytania pozostają tajemnicą. Wiem jedynie, że znalazła pracę jako kelnerka w stołówce dla niemieckich żołnierzy.
Powstanie w getcie warszawskim w roku 1943 obserwowała z zewnątrz. Kiedyś opowiadała mi, że kiedy usłyszała o walce Żydów, chciała dostać się do getta, ponieważ była już zmęczona życiem z fałszywą tożsamością, wolała zginąć. Strażnicy getta zawrócili nie wpuścili jej jednak, mówiąc, że nie jest to miejsce dla ludzi takich jak ona, tylko dla Żydów.
Powiedziała mi kiedyś, że do końca wojny zapomniała język jidysz, taki był skutek dążenia do przetrwania. Zdradziła, że bała się, że przez sen może mówić coś w języku jidysz, a pokój dzieliła z dwoma innymi kobietami.
Polska socjolog Małgorzata Melchior w pracy na temat innych ocalałych pisze, że ukrywanie tożsamości wymagało od ludzi wyciszenia strachu, rozpaczy i wątpliwości, w związku z czym niektórzy jeszcze wiele lat po zakończeniu wojny cierpieli na depresję i inne zaburzenia psychiczne. […]
Ramona Koval
Opr. J.O.
Może żyją osoby, które na przykład z przekazów rodzinnych posiadają informacje o dziadkach Ramony Koval - Rywce Stockiej i Szyi Kawerze z Wyroząb oraz ich córce Sarze Kawer. Prosimy o kontakt z redakcją. Wszelkie informacje przekażemy autorce listu.
« wróć | komentarze [0]