2015-08-10
Bitwa pod Sikorami
W dniu 1 sierpnia 1945 r. podporucznik Władysław Łukasiuk „Młot” dołączył z grupą niespełna 20 ludzi do 5 Brygady Wileńskiej mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, która w tym czasie przeprowadzała koncentrację swych pododdziałów w lasach rudzkich. „Młot” ze swymi partyzantami przydzielony został do 1 szwadronu por. Zygmunta Błażejewicza, ps. „Zygmunt”, który dostał pozwolenie od „Łupaszki” na przekroczenie Bugu i dotarcie do Wisły w rejonie Warszawy.
Wraz z 1 szwadronem wyruszył znudzony pracą kancelaryjną por. Lech Bejnar „Nowina” (znany później jako pisarz Paweł Jasienica), zastępca mjr. „Łupaszki”. Wychodząc za Bug por. „Nowina” (skromny człowiek) powiedział do dowódcy: „Zygmunt, idę z tobą i tylko z tobą, bo mam dość sztabu. Ty dowódca, a ja osoba prywatna, pamiętaj!”
Wyprawa w kierunku Warszawy miała na celu sprawdzenie, jak się przedstawia sprawa AK w innych rejonach po oficjalnym jej rozwiązaniu oraz nawiązanie kontaktów z siatką NSZ.
1 szwadron w chwili wyjścia liczył łącznie z partyzantami „Młota” około 100 ludzi dobrze uzbrojonych i wyekwipowanych. Wszyscy w mundurach i długich butach.
Szwadron przekroczył Bug w rejonie wsi Wojtkowice-Glinna – Kamieńczyk. Po całonocnym marszu rankiem 8 sierpnia 1945 r. o godz. 9 zatrzymał się na postój we wsi Węże. Do obranej uprzednio na kwatery wioski Sikory nie dotarli z powodu późnej pory. Dowódca osobiście sprawdził 5 posterunków i wrócił na kwaterę szykując się do spania, gdy nagle na dworze huknął strzał. Alarmowy zameldował: „Wszystko w porządku. Mamy 6 bolszewików, 2 bolszewiczki, 120 krów, 12 koni i psa”. Młodzi żołnierze, pastusi, pędzili bydło z Prus do Rosji. Żołnierze, pastusi, błagali o życie, chociaż nic im nie groziło, z trudem przekonano ich, że nie mają się czego obawiać.
Stado zapędzono na łączkę pośrodku wsi. Poćwiartowano dwa byczki, z przeznaczeniem na dobry obiad. Około godz. 13-ej nad wioską pojawił się rosyjski kukuruźnik. Lotnik coś wykrzykiwał. Dowódca polecił Rosjanom wyłożyć znaki rozpoznawcze, a żołnierzom trzymać samolot na muszkach.
Strzelec z samolotu puścił serię pocisków po wiosce, partyzanci odpowiedzieli seriami z karabinów maszynowych, po czym samolot szybko się oddalił. Dowódca zarządził natychmiastowe przejście do lasu w kierunku wsi Sikory. W tym czasie dwóch szpicli z Węży doniosło już meldunek UB do Sokołowa Podlaskiego - jest banda.
Bolszewików zostawiono ze stadem w wiosce, oddając im nawet broń, ale bez naboi. Zanim 1 szwadron dotarł do lasu, został kilkakrotnie ostrzelany przez powracający samolot. Postanowiono nie czekając zmroku wycofać się jak najdalej od wioski Węże. Po przejściu obok wsi Sikory, gdy oddział dochodził do niewielkiego, rzadkiego lasu, usłyszano warkot silników samochodowych. Szwadron dopadł lasu zajmując stanowiska po obu stronach drogi, wysyłając tabor do wsi Sikory po odkrytym terenie.
Po piaszczystej drodze nadjeżdżały cztery auta wypełnione żołnierzami. Na pierwszym samochodzie stał ckm Maxim gotowy do strzału. Jadący byli tylko zaabsorbowani oddalającym się taborem.
Gdy pierwsze auto znalazło się w odległości około 20 m od dowódcy, ten pierwszy puścił serię z pepeszy, po czym odezwała się wszystka broń partyzantów.
Po krótkiej walce z pierwszego auta pozostało tylko 4 nietkniętych na 52 ludzi załogi. Z drugiego i trzeciego odpowiedział słaby ogień automatów. Tu jedynie kilku oficerów i podoficerów pod dowództwem kapitana i politruka Kamieńskiego broniło się ostrzej. Z czwartego auta żołnierze wyskakiwali, podnosząc ręce do góry albo uciekali. Między innymi uciekł bolszewik w mundurze Armii Czerwonej i dwóch cywilów z Węży, którzy donieśli meldunek o obecności partyzantów. Dowódca Zygmunt, krzyczał: „ W pogoń, w pogoń”, ale bezskutecznie, kule ich nie dosięgły.
Po zakończonej już akcji młody chorąży strzelił do kaprala „Harłapana” czterokrotnie z pistoletu, ale gdy po strzale „Zygmunta” kula drasnęła go w głowę, podniósł ręce. Z jednego auta wyskoczył jeszcze żołnierz z automatem w ręku, ale na uwagę „Harłapana”: „Te, rzuć tę zabawkę” odrzucił. Kto mógł stać, stał z rękami podniesionymi jak struna.
- Dokąd jechaliście? - zapytał dowódca podoficera.
- Dwóch cywilów powiadomiło dowództwo. Zrobili alarm. Rozdali ostre naboje, po pół taśmy na ckm. Mówili, że na partyzantów – odpowiedzieli.
- Ilu was?
- Cały II Batalion. Pięć aut pojechało dalej otaczać wioskę Węże z drugiej strony.
Partyzanci zbierali jeńców: 72 plus ranni i 15 zabitych. Spod auta, które ciągnęło działko ppanc. wyszedł porucznik Bielski, zastępca dowódcy batalionu.
- Panie kolego – zawołał - po co pan strzelał? Myśmy sobie jechali i byśmy pojechali.
- Po co te brednie? - odpowiedział „Zygmunt” - przy kapitanie znalazłem kod do porozumiewania się w walce z bandą, była więc i radiostacja.
Porucznik Bielski zmienił od razu ton i poinformował, że mieli spotkanie z II Batalionem odznaczonym orderem im. Kutuzowa I Pułku I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Prosił Zygmunta o pozwolenie opatrzenia rannych. Sanitariuszka szwadronu „Krystyna” opatrywała już rannych, których było 46. „Zygmunt” pozwolił też porucznikowi wraz z kilkoma sanitariuszami - jeńcami zaopiekować się rannymi.
Jeńców ustawiono w dwuszeregu. Większość jeńców wcale nie była przerażona, tylko zaciekawiona i zaskoczona postępowaniem partyzantów i ich dobrym wyglądem. Żołnierze ci, po powrocie do Siedlec robili wspaniałą propagandę partyzantom ku wściekłości dowództwa. Niektórzy żołnierze byli ciężko ranni i tu wydarzył się taki epizod. Przy jednym z aut partyzant „Osterwa” obejmował rannego w udo żołnierza, a ten powtarzał ciągle: „Franuś, ja z wami, ja z wami”. „Osterwa” zapytany o tę znajomość odpowiedział: „Toż my w Wilnie na Kalwaryjskiej w jednym domu mieszkali: Taki chłop.”
Zapewne tak partyzanci jak i żołnierze nie chcieli przelewu tej krwi, to narzucony system bolszewicki pchał jednych przeciwko drugim. Jedni walczyli o wolną Polskę, drudzy siłą wcielani do Ludowego Wojska, kierowani byli do walki przeciwko własnemu narodowi, przeciwko wolnej Polsce. Dlatego w tamtym czasie było tyle dezercji z Ludowego Wojska Polskiego. Jak podają źródła historyczne - ponad 100 tys. Schwytani dezerterzy byli katowani, więzieni albo rozstrzeliwani.
Od zastępcy „Zygmunta” - popr. „Wiktora” przybiegł goniąc z meldunkiem, że nieprzyjaciel pozostawił auta w wiosce i posuwa się tyralierą po otwartym terenie w kierunku partyzantów. Szybka decyzja i jeńców ustawiono w czwórki na czele z białą koszulą - flagą. Przy rannych pozostawiono por. Bielskiego. Idą całą kolumną przez lasek w kierunku tyraliery, kilku jeńców ciągnie dwa cekaemy i zdobyte działko ppanc. Działonowy tłumaczy naprędce sposób obsługi i sam ofiarowuje się „walić”.
Nastrój wśród jeńców był dobry, jedli cukierki i palili partyzanckie papierosy, rozmawiali wesoło z eskortą. Wyszli na skraj lasu, partyzanci zajęli stanowiska doskonale ukryte, jeńców ustawiono przed lasem od strony tyraliery wojska, która zaległa na otwartym polu o 150 m.
Dowódca „Zygmunt” używa blefu. Wysyła jeńca chorążego do widniejącej w dali grupy oficerów z wiadomością, że jeżeli rozpoczną akcję zaczepną, to rozstrzela wszystkich jeńców - czcza pogróżka. Chorąży wrócił za chwilę: „Dowódca baonu prosi dowódcę oddziału na rozmowę.” „Zygmunt” polecił zameldować dowódcy, że będzie rozmawiał z nim jedynie na równych odległościach od oddziałów. Chorąży skoczył do swoich i przyniósł odpowiedź: „Obywatel kapitan będzie rozmawiał z Panem pod gruszą pół drogi przed nami, pod warunkiem, że prócz pistoletu nie będzie miał pan innej broni”.
„Zygmunt” oddał swój automat obserwatorowi „Konorowi”. Przeżegnał się, „bo licho nie śpi”. Uzbrojony w białą chustkę do nosa i machając pokojowo ruszył pod gruszę na spotkanie z kapitanem Cynkinem.
Pierwsze pytanie kapitana brzmiało: „Co pan masz taką żydowską gębę?” (Był on przechrztą i w ten sposób chciał rozpoznać współplemieńca). Zygmunt zwrócił mu uwagę, by odzywał się grzeczniej i pokazał mu ryngraf z Matką Boską Ostrobramską. Kapitan pokazał jemu medalik zawieszony na szyi. - Dobrze - powiedział Zygmunt - będę rozmawiał z panem jak katolik z katolikiem, bo co do polskości, to tam z wami nic nie wiadomo.
Cała ta rozmowa prowadzona była pod wycelowanym ckm Maxim, przy którym leżało dwóch sowieciarzy i sterczącymi co kilka metrów lufami karabinów tyraliery. Partyzanci też trzymali palce na spustach.
- Poddaj się pan i pojedziemy do Siedlec - rozpoczął kapitan Cynkin.
- Czyś pan nie zwariował - powiedział Zygmunt i pokazał na jeńców - w ten sposób się nie porozumiemy. Kapitan zmienił ton i zaczął prosić o zwrot ludzi i broni: - Niech mnie pan nie gubi. Niech pan mi odda chociaż połowę broni. Daję słowo, że odejdzie pan nieścigany.
- A jak pan otrzyma rozkaz? - zapytał Zygmunt.
- Pójdę w innym kierunku.
- A jakiej pomocy pan się spodziewa?
- Na co to panu wiedzieć?
- Nie po to, żebym pana zaatakował. Gdybym chciał, to bym się po was przejechał. Większość pańskich ludzi nie stawiałaby oporu - odpowiadał „Zygmunt”.
- Spieszcie się panowie - powiedział po namyśle Cynkin - mamy radiostację. Wezwaliśmy już pomoc. Najdalej za godzinę będzie tu 40 aut.
- „Zygmunt”! Uwaga! - Nagle odezwał się „Wiktor”. Od strony nieprzyjaciela zbliżał się jakiś porucznik z ręką w kieszeni (pewnie zniecierpliwiony układami z „bandytami”)
- Poruczniku, z powrotem! - rozkazał Cynkin i zaczął się niespokojnie poruszać.
- Stój pan na miejscu, ja też pana zasłaniam od swoich, żeby się któryś nie skusił.
Podczas tej rozmowy nadlatywał stale samolot i puścił serię o jakieś 20 m od nich. Kapitan podał rękę Zygmuntowi: „Pół godziny nie ruszam się z miejsca. Potem zbieram rannych i czekam na rozkazy mojej władzy. Może Bóg da, że spotkamy się w lepszych czasach i warunkach. Z góry dziękuję za broń”. Rozstali się przyjaźnie.(…)
Tymczasem wśród jeńców-żołnierzy powstał szmer i rozmowy. „To nie banda, to prawdziwe Wojsko Polskie, to oni walczą o wolną Ojczyznę, a nas pchają do walki przeciwko nim. To nieprawda, co trują nam politrucy na wykładach. Nie wracamy do koszar, idziemy z nimi. Rozstrzelać politruka Kamieńskiego”.
- Co ja z wami zrobię? Czym ja was wykarmię? - rozłożył ręce Zygmunt - politruk Kamieński poległ w walce. Nie mogę was przyjąć, ale wierzę, że pozostaniecie dobrymi Polakami.
Spotkanie z partyzantami zadało kłam o bandytach z lasu. Połowę karabinów i automatów połamano na kawałki, resztę oddano jeńcom bez naboi. Porucznik Bielski i chorąży z koszulą-flagą otrzymali pistolety z amunicją. Zatrzymano 2 ckm i działko ppanc., przy którym został instruktor działonowy. Auta rozsadzono granatami i szwadron wycofał się około 3 km, kryjąc się w Lesie Rucheńskim. Kapitan Cynkin dotrzymał słowa, potwierdził patrol, baon pozostał na miejscu. Dopiero po godzinie zaczął się silny ogień artyleryjski, ale w przeciwnym kierunku.
Siły komunistyczne rzuciły przeciwko partyzantom dwie dywizje piechoty i pół pancernej: łącznie kilka tysięcy żołnierzy.
Niniejszy tekst powstał na podstawie opracowań historycznych „Łupaszka”, „Młot”, „Huzar” Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego oraz relacji samego Zygmunta Błażejewicza zawartych w książce „Chłopcy z lasu” Franciszka z Podlasia.
Jerzy Tomczuk
« wróć | komentarze [0]