2017-08-01
"11 lipca - pamiętamy"
Pod takim hasłem we wtorkowy wieczór 11 lipca przed Pomnikiem Czynu Niepodległościowego w parku im. Adam Mickiewicza w Sokołowie Podlaskim kilkadziesiąt osób zapaliło biało-czerwone znicze, jako symbol pamięci o ofiarach ukraińskich nacjonalistów.
W ten sposób w Sokołowie Podlaskim uczczono Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, ustanowiony na mocy uchwały Sejmu z dnia 22 lipca 2016 roku. W uchwale Sejm oddał hołd ofiarom mordów na obywatelach II Rzeczypospolitej (Polakach, Żydach, Ormianach, Czechach i przedstawicielach innych mniejszości narodowych), dokonywanych w latach 1943–1945 przez morderców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Ukraińskiej Powstańczej Armii, SS-Galizien i innych formacji oraz wyraził wdzięczność tzw. „Sprawiedliwym Ukraińcom”, którzy odmawiali udziału w mordach i ratowali Polaków.
Prelekcję o tamtych wydarzeniach wygłosił Jacek Odziemczyk. Wyjaśnił, że data 11 lipca nie jest przypadkowa. Wtedy właśnie przypada rocznica tzw. „Krwawej niedzieli” 1943 roku, podczas której na Wołyniu doszło do największej fali mordów na Polakach. Ukraińcy zaatakowali ludność z 99 miejscowości. W tym dniu, głównie w kościołach, zginęło ok. 11 tys. Polaków. W latach 1943–1945 na samym Wołyniu zamordowano 60-80 tysięcy naszych rodaków. Ewa Siemaszko, słynna badaczka tragedii polskiej ludności na Wołyniu stwierdza, że prawdopodobne straty ludności polskiej w wyniku ludobójczych działań OUN-UPA i innych ukraińskich organizacji nacjonalistycznych, będące sumą liczb ofiar udokumentowanych i szacowanych dla pięciu województw, wynoszą co najmniej 133 800 Polaków. Natomiast poseł Franciszek Jerzy Stefaniuk w propozycji uchwały sejmowej z czerwca 2011 podawał liczbę nawet 200 000 ofiar. Niestety, nie da się określić dokładnej liczby zabitych, bo przez lata, z różnych powodów, badań nie prowadzono. W PRL milczenie o zbrodniach na Wołyniu było konsekwencją tego, że Kresy Wschodnie, podobnie jak Ukraina, zostały przyłączone do ZSRR. Osoby prywatne tą problematyką od lat 90, jednak wiele czynników sprawia, że jest to nadal trudne.
J. Odziemczyk nie tylko przybliżył okrucieństwo tamtych zbrodni, ale też przedstawił tych, którzy zainicjowali ludobójstwo. Byli to wykształceni ludzie – Dymitro Klaczkiwski „Kłym Sawur”, dowódca UPA-Północ, Iwan Łytwynczuk „Dubowyj”. Ich oddziały jako pierwsze na Wołyniu przystąpiły do eksterminacji Polaków. Łytwynczuk wziął bezpośredni udział w zniszczeniu osiedla Janowa Dolina, gdzie dowodzone przez niego oddziały zamordowały ok. 600 Polaków. Wykazywał się szczególną gorliwością w przeprowadzaniu mordów na Polakach, czym się niejednokrotnie chwalił. Obaj po przyłączeniu Ukrainy do ZSRR walczyli o wolną Ukrainę. Klaczkiwski zginął podczas walk z grupą operacyjną 20 Brygady Wojsk Wewnętrznych NKWD, Łytwynczuk w roku 1952 wysadził się w powietrze w zaatakowanym przez NKWD bunkrze, gdzie się ukrywał. W wolnej Ukrainie czci się pamięć ich obu, zupełnie pomijając udział w ludobójstwie. Zdarza się, że polskie delegacje składają kwiaty w Równem pod pomnikiem Klaczkiwskiego, nieświadome, że był okrutnym mordercą.
- Wołyń w połowie XX wieku wielokrotnie płynął krwią; Polacy ginęli z rąk Niemców, Rosjan i Ukraińców. Znicze zapłonęły tutaj dla tych wszystkich, którzy polegli, także dla żołnierzy Wołyńskiej Brygady AK – mówił Jacek Odziemczyk. - Potrzebna jest i pamięć, i prawda. Tylko na takiej pamięci można budować porozumienie – dodał na zakończenie.
Zebrani odśpiewali hymn państwowy. Zabrał też głos zastępca Burmistrza Miasta Krzysztof Dąbrowski. Podziękował wszystkim za przybycie, Jackowi Odziemczykowi za prelekcję i podkreślił, że pamięć o poległych jest bardzo ważna.
Inicjatorami akcji byli między innymi Mieczysław Łaba, zasłużony opozycjonista z lat PRL, internowany w stanie wojennym, Jacek Odziemczyk, historyk i radny powiatowy. Inicjatywę wsparło biuro Senatora Waldemara Kraski, w którego imieniu wiązankę biało-czerwonych kwiatów złożył Jerzy Błoński. W uroczystości wzięli udział harcerze z 3 SDH „Cichociemni” wraz z drużynową phm. Katarzyną Nawacką.
Może nasi czytelnicy zechcą podzielić się rodzinnymi wspomnieniami o losach Polaków na Kresach. W Sokołowie mieszka wielu potomków kresowiaków. Na początek krótka opowieść z historii mojej rodziny. Na Kresach Wschodnich zginęła przyrodnia siostra mojej mamy, Julia Masłowska z domu Klimczuk (ur. w Sabniach w 1914 r.). Do 1936 r. mieszkała z mężem – geodetą Stanisławem Masłowskim w Siedlcach. Na Kresy wyjechali do rodzinnego majątku Masłowskich. Potem przenieśli się do Sitańca koło Zamościa, mając nadzieję, że tam będą bezpieczniejsi. Okazało się inaczej. 11 listopada 1945 r. z rąk Ukraińców zginęła cała rodzina, również dwoje dzieci – Emilka i Staś. O tym, co się stało opowiedział ojcu Julii, Piotrowi Klimczukowi ktoś z dalszej rodziny Masłowskich, cudem ocalały.
J.O.
« wróć | komentarze [0]